15-letnia Ania na swojego oprawcę mówiła "wujku". Ludzie chcieli linczu

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Był przyjacielem domu. Ania często pilnowała jego dzieci. Kiedy w lipcu, cztery lata temu, poszła umyć mu okna, "wujek" ją zgwałcił i zabił.

Ludzie w Korfantowie do dziś nie mogą uwierzyć, że ten koszmarny mord mógł mieć miejsce właśnie w ich miejscowości. - Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w amerykańskich filmach, nie w małym miasteczku jak nasze, gdzie mieszka trochę ponad dwa tysiące mieszkańców i wszyscy się znają - kwituje jeden z rozmówców.

Do zbrodni doszło 10 lipca 2006 roku. 15-letnia Ania ledwie miesiąc wcześniej odebrała świadectwo gimnazjalne. We wrześniu miała pójść do pierwszej klasy Technikum Leśnego w Tułowicach. W sierpniu 2006 r. skończyłaby 16 lat.

- Spokojna, cicha, wręcz wycofana - mówi o niej Ireneusz Misztal, były wicedyrektor Zespołu Szkół, dziś nauczyciel języka polskiego. - Nigdy nie brylowała wśród rówieśników, nie była duszą towarzystwa, ale też nie sprawiała żadnych wychowawczych kłopotów. - Miła, uczynna dziewczynka - dodaje jedna z sąsiadek rodziny Ani. - Tyle się w życiu nacierpiała. Urodziła się z jakąś wadą podniebienia i rodzina cierpliwie ją leczyła. Dziewczynka kilka razy była operowana.

Normalny facet...
Sławomir G. miał 31 lat. Ojciec dwójki swoich dzieci i jednego z poprzedniego związku żony. Ania często opiekowała się maluchami. Sławomir nie miał pracy, ale podejmował się zajęć interwencyjnych.

- Kulturalny, grzeczny, spokojny. Czasem do baru przychodził z tatą Ani. Wydawało się, że normalny facet - opowiadał tuż po tragicznych wydarzeniach pan Mariusz, znajomy "z piwa" Sławomira G.

Już po zbrodni pojawiły się jednak głosy, że czasem bijał swoją żonę.
Małżeństwo G. przyjaźniło się z rodzicami Ani. Odwiedzali się, pomagali w drobnych pracach domowych. Sławomir G. na przykład malował im mieszkanie, a mama Ani była chrzestną jednego z dzieci G. Ireneusz Misztal pamięta też Sławomira G. jako ucznia.
- Może nie był aniołkiem i wzorem do naśladowania, ale też nie sprawiał większych kłopotów - wspomina pedagog. - W każdym razie nigdy bym nie przypuszczał, że dopuści się czegoś takiego…

A zbrodnia była tak okrutna, że tym, którzy nawet dziś po z górą czterech latach o niej opowiadają, łza się w oku kręci.

Zabił i chował w wersalce
10 lipca 2006 r. Sławomir G. około trzynastej zajrzał do baru Malibu, tuż obok domu, na jedno piwko. Posiedział chwilę, pogawędził, pośmiał się. Mówił, że się cieszy, bo żona z dziećmi wraca następnego dnia od rodziców. Potem wyszedł.

- Ania jeszcze wczesnym popołudniem była z kolei u babci - mówi jeden z mieszkańców Rynku, który pamięta tamte wydarzenia. - Pomogła jej w obejściu, wzięła warzywa i wróciła do domu. Potem poszła do Sławomira G. Miała mu umyć okna. Aż serce się kraje, jak pomyślę, że to dziecko poszło tam ze szczerego serca, by pomóc. A on jej zrobił coś takiego.
Sławomir G. miał dziewczynkę najpierw siłą zmusić do stosunku, po czym udusić. Zabił, a później próbował zrzucić z siebie podejrzenia. Około godz. 16 poszedł nawet do pracy do Ewy B., mamy Ani. Powiedział, że dziewczyna umyła jedno okno i zniknęła. Dopytywał, gdzie może być. Zaniepokojona rodzina po południu wszczęła poszukiwania. Szukali w okolicach szkoły, w sąsiedztwie. Wreszcie matka i starsza siostra Ani poszły do mieszkania G.

- Podobno niewiele brakowało, żeby i je pozabijał - opowiada mieszkająca niedaleko kobieta.
Kiedy weszła tam druga z córek B., Sławomir G. próbował upchnąć nagie ciało Ani do wersalki. Co zrobił z ubraniami dziewczynki? Jedni mówią, że spalił, inni - że wyniósł na ogródki działkowe.
Na wiodok siostry Ani Sławomir G. rzucił się na nią i próbował dusić. Dziewczyna zdołała się wyrwać. W porę też nadeszła jej matka.

- Zamknęły się podobno na haczyk drzwi od wewnątrz pokoju, gdzie było ciało Ani i narobiły krzyku - opowiada kobieta. - Jak się zbiegli ludzie, on uciekł.

Chcieli linczu
Policja znalazła Sławomira G. tego samego dnia około godz. 21. - Podczas zatrzymania miał 2,99 promila alkoholu we krwi - mówiła wtedy Lidia Sieradzka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Opolu.

Zamordowana przez niego bestialsko dziewczyna miała zmiażdżoną krtań i połamaną miednicę.
- To nieprawda, co pisali w gazetach, że w mieszkaniu nie było krwi - dodaje jeden z sąsiadów Ani. - Była. To dziecko się broniło. Ci, co tam weszli, natychmiast wychodzili bladzi jak ściana. Mówią, że tego widoku nie zapomną do końca życia. A krzyk jej matki, gdy znalazła dziecko, długi czas dźwięczał nam w uszach...

Policja i prokuratura badające sprawę od początku nie miały wątpliwości, że była to zbrodnia na tle seksualnym. Sławomir G. do gwałtu się nie przyznał. Do zabójstwa tak, choć twierdził że zabił przez przypadek. Zdaniem prokuratury dowody wskazywały jednak na to, że zamierzał to zrobić.

- On nawet te okna resztką farby pochlapał, żeby zwabić to dziecko do domu - snują dziś przypuszczenia niektórzy mieszkańcy miasteczka.
Jedną z czynności, podjętych w trakcie śledztwa, była wizja lokalna przeprowadzona tuż po tragicznych wydarzeniach. Mężczyzna, na specjalnie przygotowanej przez funkcjonariuszy kukle, pokazywał wtedy, co zrobił dziewczynce. Mieszkańcy Korfantowa byli zbrodnią tak poruszeni, że chcieli zlinczować mordercę. Policja musiała zastosować nadzwyczajne środki ostrożności.

- Dajcie nam tego gnoja! - krzyczał tłum, gdy prowadzili Sławomira G. na miejsce mordu. - Dożywocie dla sk...syna!
Mężczyzna zasłaniał sobie twarz rękami, by uciec od wzroku i fleszy aparatów. Szedł szczelnie otoczony kordonem policji.

- Gdyby nie ten tłum niebieskich, ludzie by go rozszarpali… - nie mają wątpliwości nasi rozmówcy.

Dostał 25 lat
Sławomir G. stanął przed sądem kilka miesięcy później, jeszcze w 2006 r. Groziło mu nawet dożywocie. Dostał, w błyskawicznie przeprowadzonej sprawie, 25 lat.
- Pierwszy proces zaczął się 12 czerwca 2007 roku, a wyrok ogłoszono już w czwartek, 14 czerwca, czyli po trzech dniach - opowiada Ewa Kosowska-Korniak z biura prasowego Sądu Okręgowego w Opolu. - Takie przypadki się zdarzają, kiedy sprawa dowodowo nie jest skomplikowana, świadków jest mało i wszyscy stawiają się w sądzie.

Sprawa, ze względu na drastyczne szczegóły, toczyła się z wyłączeniem jawności. Na pierwszą rozprawę razem przyszły mama Ani i była już wtedy żona G., która rozwiodła się z nim krótko po zbrodni. Kobiety trzymały się za ręce, płakały. Sąd nie miał żadnych wątpliwości co do winy G.
- Oskarżony najpierw zgwałcił, a później zabił osobę bardzo młodą, która miała całe życie przed sobą - mówił przewodniczący składu sędziowskiego, uzasadniając wyrok.

Prokuratura uważała jednak, że 25 lat to mało, domagała się dożywocia. Wyrok w drugiej instancji wydano równie szybko. Sąd apelacyjny utrzymał karę 25 lat więzienia.
- Apelowaliśmy jeszcze raz, bo w naszej opinii motyw i sposób działania Sławomira G. wymagał dożywocia - wspomina Anna Kawecka, prokurator rejonowy w Nysie. - To było zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem.

Prokuraturze udało się wywalczyć tyle, że o warunkowe przedterminowe zwolnienie Sławomir G. będzie się mógł ubiegać dopiero po 24 latach.

Mieszkańcy miasteczka uważnie śledzili w mediach przebieg procesu. Matki bladły na myśl, że na miejscu Ani mogła być któraś z ich córek. Ktoś w rocznicę tragicznych wydarzeń palił nawet znicze pod oknami mieszkania, w którym zginęła dziewczynka. Dziś wszystko już ucichło. Mieszkanie po G. zostało wyremontowane, od niedawna ktoś tam mieszka.

- Ale długo nikt nie chciał - mówią w Korfantowie. - Ludzie z wodą święconą tam chodzili, święte obrazki stawiali, bo miejsce było jakoś straszne.

Zapomnieć o dramacie nie można - mówi jeden z naszych rozmówców. - Żeby pamięć o Ani nie wygasła i ku przestrodze, by mieć baczenie na własne dzieci. Nawet wśród swoich.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska