174 dni w 2011 roku pracowaliśmy na podatki

Tomasz Gdula
Żeby wziąć w Polsce do ręki 1900 złotych, trzeba zarobić brutto prawie 3500 zł. fot. scx.
Żeby wziąć w Polsce do ręki 1900 złotych, trzeba zarobić brutto prawie 3500 zł. fot. scx.
W dawnej Polsce wyzyskiwany chłop pańszczyźniany pracował na swojego pana przez 52 dni w roku. Dziś przeciętny Polak na państwo haruje przez…174 dni.

Ten magiczny 175., zwany dniem wolności podatkowej, przypadł w piątek - 24 czerwca.

Oznacza to, że statystycznie do piątku wszystko, co zarobiliśmy, poszło na "darmową” opiekę medyczną, edukację i wcale nie darmowy rząd – tłumaczy Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.

Centrum od 17 lat oblicza, ile dni każdego roku Polacy muszą przepracować tylko po to, by utrzymać swoje bardzo drogie państwo. - Datę dnia wolności podatkowej obliczamy w oparciu o udział wydatków publicznych w produkcie krajowym brutto (PKB). Ze względu na ciągły wzrost podatków, ostatnio np. VAT-u, z roku na rok symboliczny dzień wolności przypada coraz później – podkreśla Andrzej Sadowski.

Wspomniany na początku chłop pańszczyźniany na mocy przywileju toruńskiego z 7 stycznia 1520, nadanego szlachcie przez króla Zygmunta Starego, musiał odpracować na rzecz swojego pana jeden dzień w tygodniu, czyli 52 w roku.

Ćwierć wieku później liczba dni pańszczyzny wzrosła dwukrotnie i wynosiła statystycznie 104 dni. Jak więc widać, ówcześni chłopi mieli wielkie szczęście, że byli ofiarami feudalnego wyzysku, a nie "sprawiedliwości społecznej”. Dzień wolności podatkowej boleśnie dowodzi bowiem, że sprawiedliwość bez przymiotników różni się od sprawiedliwości społecznej tym, czym krzesło od krzesła elektrycznego.

Po 174 dniach pracy na rzecz państwa od dziś wreszcie pracujemy tylko dla siebie i własnych rodzin. Oczywiście teoretycznie i statystycznie, gdyż podatki płacimy przez cały rok: pracując (CIT, PIT, ZUS, NFZ. Te dwa ostatnie oficjalnie zwane są składkami, ale w istocie niczym nie różnią się od klasycznych podatków); robiąc zakupy (VAT, akcyza, podatki lokalne wliczone w ceny produktów i usług), a także wypoczywając na urlopie (VAT, opłata klimatyczna, akcyza…).

Państwo pożera dwie trzecie 48 procent - taką część naszych dochodów, zgodnie z obliczeniami Centrum im. Adama Smitha, państwo zabiera przeciętnemu Polakowi. Przeciętnemu, co oznacza, że wielu z nas jest ograbianych przez Najjaśniejszą Rzeczpospolitą w stopniu znacznie poważniejszym.

Wystarczy dodać do siebie proste liczby:

32 procent z naszych dochodów pożera ZUS (suma tzw. składki pracownika odciąganej z naszej wypłaty brutto i składki pracodawcy, która de facto też odciągana jest z naszej wypłaty, bo szef przecież od ust sobie nie odejmuje, żeby uregulować należność za nas).

18 procent wynosi podatek dochodowy.

23 procent to podstawowa stawka VAT, chociaż za wiele produktów, m.in. żywność, płacimy znacznie mniejszy podatek.

Do tego dochodzi akcyza na paliwo, prąd, olej opałowy, żeby wyliczyć tylko najbardziej podstawowe produkty.

- Żeby wziąć do ręki 1900 złotych, trzeba zarobić brutto prawie 3500 – wylicza Izabela Maciończyk, ekonomistka z Kędzierzyna-Koźla. – Oznacza to, że 45,5 procent naszych zarobków państwo pożera bezpośrednio. Jeśli doliczymy do tego podatki i opłaty wliczone w ceny produktów okaże się, że obciążenia Polaka zatrudnionego na umowę o pracę sięgają 65 procent. Państwo zabiera więc nawet dwie trzecie tego, co wypracowujemy.

Skoro średnia płaca wynosi ok. 3500 zł (na rękę 1900), to nietrudno policzyć, że każdy z nas bezpośrednio oddaje państwu ponad 18 tys. zł rocznie. Wraz z podatkami w towarach i usługach kwota ta rośnie do ok. 25 tysięcy.

Tak, każdy z nas zmuszony jest jako niewolnik Rzeczpospolitej, oddawać jej rządcom – w dużej mierze na zmarnowanie – około dwóch tysięcy złotych miesięcznie.

Szwedzi mają gorzej, czyli lepiej Bardzo wysokie podatki powodujące, że praca jest dziś w Polsce najbardziej opodatkowanym dobrem nie są wcale najgorszą cechą naszego państwa. Wprawdzie dzień wolności podatkowej na bliskiej nam Słowacji przypadł już w maju, ale dla porównania Szwedzi będą się nim cieszyli dopiero za miesiąc. Wysokie podatki bolą jednak znacznie mniej, gdy obywatel czuje, że pieniądze, których został pozbawiony, wracają do niego w postaci łatwo dostępnej opieki medycznej, sprawnie funkcjonujących oraz przyjaznych urzędów, sprawiedliwych i rychliwych sądów, równych dróg, czy opieki socjalnej gwarantującej bezpieczeństwo bytowe w każdej życiowej sytuacji.

W Polsce niestety jest odwrotnie. Płacimy wysokie podatki, tym dotkliwsze, że nie jesteśmy tak zamożni jak Szwedzi czy Francuzi, którzy też dzień wolności będą mieć dopiero w drugiej połowie lipca. Siła nabywcza pieniędzy, które po opodatkowaniu zostają nam w portfelach jest znacznie mniejsza, a co dostajemy w zamian?

- Dróg buduje się stanowczo za mało, jak działa opieka zdrowotna wszyscy wiemy, średni czas oczekiwania na wyrok sądowy to u nas tysiąc dni, podczas gdy w innych krajach dziesięć razy mniej – wylicza Andrzej Sadowski. – Na Zachodzie przedsiębiorca idzie do sądu, by szybko dojść sprawiedliwości, u nas zanim zapadnie wyrok, firma już dawno splajtuje.

Gdzie więc idą nasze podatki? Głównie na pomoc społeczną, która, zamiast pomagać wychodzić z ubóstwa, tuczy polską biedę i "zwalczających” ją funkcjonariuszy państwa. Drugi cel to utrzymanie liczącej już 530 tysięcy osób armii urzędników. Od 1989 roku przybyło ich 400 tysięcy, a tylko w ostatnich trzech latach 70 tysięcy. Tymczasem co trzeci członek tej niemal zupełnie bezproduktywnej z punktu widzenia ekonomicznego kasty płaci podatki w wyższej skali, co oznacza, że zarabia znacznie lepiej niż większość tych, którzy składają się na sowite urzędnicze pensje.

W tej sytuacji my, maluczcy podatnicy, możemy tylko westchnąć, że nie jesteśmy zamożnymi Szwedami, których stać na płacenie wysokich podatków, czy chociażby naszymi pańszczyźnianymi przodkami sprzed 400 lat, którym nawet po opłaceniu dziesięciny i świętopietrza procentowo zostawało więcej z wypracowanych dóbr niż nam pieniędzy po uiszczeniu wszystkich państwowych danin.

Tylko stąd uciekać Nasze kolejne rządy od lat mówią o konieczności oszczędzania czy – jak się to ładnie określa – równoważenia finansów publicznych. Czcze gadanie, bo podatki wciąż rosną, liczba urzędowych pasibrzuchów też, a deficyt budżetowy, czyli dług każdego z nas od niemowląt po starców z każdą sekundą pęcznieje o 204 zł. W tej chwili każdy Polak statystycznie zadłużony jest na prawie 21,5 tys. zł!

Skoro państwo nie potrafi jednak zacisnąć pasa i pohamować swojej pazerności, Polacy coraz częściej przenoszą swoje firmy za granicę. Rejestrując biznes w Anglii czy nawet na Litwie, od razu zyskujemy prawo płacenia znacznie niższych składek na tamtejszy ZUS, a co jeszcze ważniejsze, w Anglii wysokość przyszłego świadczenia, jakie będzie nam przysługiwało na starość, będzie kilkakrotnie wyższa od tego, jakie za drakońskie "składki” zaoferuje nam polski ubezpieczyciel. Według obliczeń obecni 30- i 40-latkowie dostaną emeryturę w wysokości niecałych 30 procent ostatniej pensji, jaką wezmą z zakładu pracy. W tej sytuacji nie bez powodu skrót ZUS przez wielu rozwijany jest jako Zakład Utylizacji Szmalu. I tylko pozornie jest to zabawne.

Gen wolności

Według badań Komisji Europejskiej Polacy są najbardziej przedsiębiorczym narodem w Europie. Najbardziej miłujemy też wolność, na co dowodów pełne są nasze piękne ojczyste dzieje.

- W 2007 roku Polacy masowo głosowali za wolnością gospodarczą, niestety politycy po raz kolejny nie wywiązali się z obietnic – przypomina politolog Wojciech Jabłoński.

Świadomość, jak wiele naszych własnych pieniędzy wydawanych jest na utrzymanie zupełnie zbędnych z punktu widzenia obywatela urzędów i instytucji, jest jednak coraz silniejsza, także dzięki takim instytucjom jak Centrum im. Adama Smitha. Rośnie liczba Polaków świadomych, że jeśli na jakikolwiek cel oddajemy państwu złotówkę, nawet 60 gorszy idzie na opłacenie urzędników zajmujących się daną sprawą, a ledwie 40 wydawane jest zgodnie z intencją podatnika. Dlatego państwo z zasady powinno zajmować się jak najmniejszym wachlarzem spraw, pozostawiając większość z nich w rękach obywateli. Tak myśli coraz więcej z nas.

- I właśnie ci ludzie, widząc jak niewiele warte są obietnice polityków, coraz częściej głosują nogami, wynosząc się z interesami za granicę – komentuje ekonomistka Izabela Maciończyk.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że w 1988 roku, gdy księżycowa gospodarka Polski Ludowej ostatecznie się załamała, a produkcja przemysłowa spadła o 40 procent, bezrobocie wzrosło do zaledwie 9 procent z oficjalnego zera (młodszym przypomnijmy, że w PRL obowiązywał przymus pracy). Było to możliwe dzięki tzw. ustawie Wilczka, czyli krótkiemu aktowi prawnemu, który głosił, iż w gospodarce wolno wszystko, co jest zgodne z prawem. Podatki były wtedy stosunkowo niskie, a koncesje i zezwolenia trzeba było mieć na zaledwie siedem dziedzin działalności, np. produkcję alkoholu czy tytoniu. I to wystarczyło Polakom, by masowo ruszyli w biznes, nie dając się biedzie i bezrobociu. Gen wolności zadziałał.

Dziś, mimo że gospodarka się rozwija, bezrobocie na naszej "zielonej wyspie” przekracza 12 procent, koncesje i pozwolenia obejmują niemal 300 rodzajów biznesu. Podatki natomiast dawno już przekroczyły granice zdrowego rozsądku dla państwa, które chce się szybko rozwijać i gonić najzamożniejsze kraje Zachodu.

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska