22.48 do jumy

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
- Zostałem okradziony w pociągu i jestem przekonany, że złodziejom pomagali kolejarze - mówi Bolesław Teodorowski, maszynista PKP z Kluczborka.

Skromne, czyste mieszkanie na osiedlu kolejowym w Kluczborku. Bolesław Teodorowski, maszynista kolejowy, sam zaprosił tu reportera "NTO". - Bo wreszcie ktoś odważył się napisać prawdę - mówi. - Człowiek od dawna jeździ i widzi, jakie cyrki się dzieją w pociągach. Mogę potwierdzić 80 procent rzeczy opisanych w waszym artykule. Ale zadzwoniłem do was, żeby opowiedzieć swoją historię.

Do Opola był porządek
W nocy z 22 na 23 listopada ubiegłego roku Teodorowski podróżował pociągiem z Wrocławia do Warszawy. Towarzyszyli mu Dariusz Chocaj (elektryk w PKP) z żoną.
- Złodzieje wsiedli już we Wrocławiu - opowiada Teodorowski. - Sześć do dziesięciu osób, elegancko ubrani, wygolone głowy. Widząc tę grupę, zamknęliśmy się w przedziale kolejarskim kluczem, tzw. kwadratem. Widzieliśmy jednak, że ekipa konduktorska chodziła po pociągu i nie dawała pracować złodziejom. Konduktor wchodził nawet do przedziałów i ostrzegał podróżnych: "uwaga, złodzieje!".
Teodorowski twierdzi, że wszystko zmieniło się po zmianie drużyny konduktorskiej na stacji w Opolu. Opolskich kolejarzy już nie było widać w pociągu, zamknęli się w swoim przedziale. Pan Bolesław z przyjaciółmi postanowili, że nie zasną, że będą czuwać.
- Nasz dramat rozegrał się pomiędzy Radomskiem a Piotrkowem Trybunalskim - mówi Teodorowski. - Pamiętam, że do momentu utraty świadomości nawet nie przysypialiśmy. Nic podejrzanego nie jedliśmy, nie wypiliśmy nawet kropli alkoholu.
Dziś pan Bolesław już wie, co się wtedy stało:
- Złodzieje nawiercają małe dziurki w przedziałach, przez które "gazują" podróżnych - mówi. - Sam widziałem od tego czasu wiele takich otworów, one są często zalepiane gumą do żucia. Myśmy akurat siedzieli koło toalety. Złodzieje wpuścili jakiś gaz przez otworek koło muszli. Byliśmy bez szans...

Głowa ciężka, słodki smak
Pan Bolesław obudził się jako pierwszy, na stacji w Piotrkowie (współpasażerowie spali jak zabici). Na siedzeniu leżał otwarty portfel. Zniknęło z niego 400 złotych gotówki i karta bankomatowa (wieloletnie oszczędności). Zostały dokumenty ("złodzieje zawsze tak robią, żeby okradzionemu nie wpadło do głowy zgłaszanie sprawy na policję").
- Zerwałem się, miałem ciężką głowę, w ustach jakby taki lepki smak - mówi Teodorowski. - Pobiegłem do konduktora, który stał na peronie. Wydusiłem z siebie, że muszę natychmiast zadzwonić, by zablokować kartę. Na moje słowa o kradzieży konduktor uciekł ode mnie! To był pierwszy szok. Potem ten konduktor dał sygnał do odjazdu, wrócił do pociągu innymi drzwiami.
Okradziony maszynista pobiegł do przedziału kierownika pociągu. Tym razem przedstawił się, że jest pracownikiem kolei, drugi raz poprosił o szybką interwencję. Kolejarze mieli odmówić podjęcia jakichkolwiek działań.
- Kierownik nie zgodził się nawet na poinformowanie radiotelefonem dyżurnej ruchu w Koluszkach, żeby ściągnęła na dworzec policję - mówi Teodorowski. - Jak się potem dowiedziałem, złodzieje ciągle byli w pociągu! Oni jechali do Koluszek, by tam zrealizować moją kartę.

Wars wita nas
Po długiej utarczce słownej konduktor zaproponował okradzionemu maszyniście, aby poszedł do Warsu, bo "tam pewnie dostanie telefon".
Teorodowski: - Wbiegam do Warsu, patrzę, a tam siedzi złodziej i dowcipkuje sobie z warsistą. Ale co miałem zrobić, prosić go, żeby mi oddał pieniądze?! Poprosiłem warsitę, żeby dał mi zadzwonić. On najpierw powiedział, że nie ma telefonu. Potem, że telefon się akurat ładuje. Jak tak kręcił, to odezwał się do niego złodziej: "no co ty, przecież masz erę, a tu nie ma zasięgu". "A, faktycznie, nie ma zasięgu" - uśmiechnął się zza bufetu pracownik Warsu.
Kolejne dziwne sceny rozegrały się po dojeździe pociągu do dworca w Koluszkach. Teodorowski pobiegł do dyżurnej ruchu i osobiście poprosił ją o wezwanie policji. Błagał też o telefon, bo w sprawie karty bankomatowej liczyła się każda chwila. W tym czasie kierownik pociągu z Opola... dał znak do odjazdu pociągu.
- Powstrzymywałem go z tym odjazdem do czasu przyjazdu policji - mówi maszynista. - W końcu przyjechała policja. Okazało się, że nawet nie wchodzili do pociągu. Pozwolili mi zadzwonić w sprawie zablokowania karty, potem wzięli nas na przesłuchanie. W tym czasie kierownik pociągu z konduktorem spokojnie odjechali.

Czyste konto
Na drugi dzień, po skontakowaniu się z bankiem, potwierdziło się najgorsze. Teodorowski wyciąga z foliowej koszulki pismo z Banku Zachodniego:
"...o godzinie 6.03 pan Bolesław Teodorowski dokonał zastrzeżenia swojej karty Visa Electron. Przed zastrzeżeniem wyżej wymienioną kartą, w dniu 23 listopada 2000, dokonano następujących transakcji: 2000 PLN, 2000 PLN, 1000 PLN, 700 PLN, 500 PLN, 50 PLN..."
Wszystkie transakcje w tym samym czasie i miejscu: w bankomacie przy ulicy 11 Listopada w Koluszkach.
- Złodzieje wyciągnęli wszystko, nasze wieloletnie oszczędności - mówi kolejarz. - Gdyby kierownik pociągu dał mi zadzwonić, nie straciłbym 7000 złotych! Dla mnie sprawa jest jasna: złodzieje wiedzieli, gdzie mogą podjąć pieniądze. Oni musieli być kryci do czasu, aż spokojnie wyczyszczą kartę.
Dariusz Chocaj, współpasażer: - Nie mam w zwyczaju rzucać na prawo i lewo oskarżeniami, ale w tym przypadku drużyna konduktorska mogła mieć wiele wspólnego ze złodziejami. Bo ich zachowanie było niewytłumaczalne, śmieszne wręcz. Ten kierownik i konduktor uciekali od nas, jak diabeł od święconej wody.

Kierownik "robił wszystko"
Maszynista po powrocie do domu uruchomił lawinę telefonów: dzwonki brzęczały na biurkach wszystkich kolejarskich decydentów. Teodorowski domagał się konfrontacji z drużyną konduktorską i zwrotu przez PKP skradzionej sumy.
- Siódmego grudnia odbyła się ta konfrontacja - mówi pan Bolesław. - Od początku była prowadzona jednostronnie, przeciwko nam. Pani radca prawny z PKP niemal podsuwała kierownikowi pociągu gotowe odpowiedzi. Dlatego w pewnym momencie zwróciłem się z prośbą o obiektywne śledztwo do Warszawy.
Dariusz Chocaj: - Kierownik pociągu opowiadał podczas tej konfrontacji kompletne bzdury, nic, co on mówił, nie zgadzało z prawdą.
Teodorowskiego najbardziej zabolał fakt, że komisja PKP nie poinformowała go o treści zeznań konduktora (miał do tego prawo jako poszkodowany).
- Konduktor zeznał, że wypiliśmy dużo piw w Warsie - mówi Teodorowski. - Potem oczywiście potwierdziło się, że nic nie piliśmy, zresztą poświadczyli to policjanci z Koluszek. Za składanie fałszywych zeznań włos konduktorowi z głowy nie spadł.

Upomnienie i nagana
19 grudnia, niecałe dwa tygodnie od konfrontacji, dyrektor Andrzej Szwed z opolskiej PKP przysłał Teodorowskiemu pismo:
"...Zakład Przewozów Pasażerskich uprzejmie informuje, że w stosunku do zainteresowanych pracowników wyciągnięte zostały ostre konsekwencje służbowe. Opisany przez pana tak przykry wypadek będzie szczegółowo omówiony na najbliższych szkoleniach pracowników drużyn konduktorskich."
Teodorowski: - Do dziś nie wiem, jakie to surowe kary ich spotkały. Poinformowali mnie za to, że PKP nie da mi żadnego odszkodowania.

Jan Słodkowski,
z-ca dyrektora Zakładu Przewozów Pasażerskich w Opolu, w naszym poprzednim artykule "Kolejarze i złodzieje" zapewniał, że nigdy nie słyszał, by ktoś posądzał kolejarzy o współpracę ze złodziejami.
- Sprawa Teodorowskiego? - chwilę się zastanawia. - Coś sobie przypominam, ale osobiście jej nie prowadziłem.
Po sprawdzeniu:
- Faktycznie, sprawa była. Konduktor dostał naganę, kierownik upomnienie. Ale w tej sprawie nie znaleziono dowodu na to, że ta drużyna działała w porozumieniu ze złodziejami.

Będzie proces
Jedziemy z Teodorowskim do kluczborskiej lokomotywowni. Za pół godziny maszynista zaczyna nocną zmianę.
- Współczuję zwykłym pasażerom - mówi. - Ja jestem kolejarzem, a takie coś mnie spotkało. A co dopiero mają powiedzieć przeciętni ludzie, którzy nie wiedzą w takich sytuacjach, co robić, do kogo pisać skargi...
Dariusz Chocaj: - Każdy pociąg dalekobieżny to kilka osób okradzionych. Jestem kolejarzem i sam boję się jeździć. Niedawno żona jechała po dzieci nad morze. W pociągu lament i krzyk okradzionych. Kto doprowadził do takiej sytuacji?
Teodorowski zapowiada proces przeciwko PKP. Będzie się domagał zwrotu pieniędzy straconych podczas jazdy pociągiem. Maszynista koresponduje ostatnio z władzami swojego przedsiębiorstwa w Warszawie.
W ostatnim liście do dyrekcji napisał:
"Jestem głęboko rozgoryczony bezsilnością w zaistniałej sytuacji oraz bezdusznością i bezradnością tak ogromnej firmy, jaką jest PKP, która daje ciche przyzwolenie na okradanie swoich klientów. Zastanawiam się, czy mieszkam w cywilizowanym kraju, czy na Dzikim Zachodzie."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska