5 nieporozumień prezesa PiS

Redakcja
Jarosław Kaczyński.
Jarosław Kaczyński. Sławomir Mielnik
Atakując mniejszość niemiecką podczas wizyty w Opolu, Jarosław Kaczyński pokazał, że kompletnie nie rozumie mentalności pogranicza.

Trudno się temu dziwić. Prezes największej opozycyjnej partii urodzony i wychowany w Warszawie nie miał, być może, okazji zetknąć się z zaletami wielokulturowości. I to go w pewnym sensie tłumaczy, ale ani trochę nie usprawiedliwia.

Polska, ale jaka?
Kto wie, czy największym nieporozumieniem ujawnionym podczas jego pobytu w Opolu nie było zdecydowane poparcie dla planowanego przez Prawo i Sprawiedliwość marszu "Tu jest Polska". I nawet nie dlatego, że - co wiele razy podkreślali liderzy mniejszości - nikt, nawet Erika Steinbach i Rudi Pawelka, nie mówiąc o Norbercie Raschu czy Ryszardzie Galli, temu, że ona tu jest, nie przeczy.

Pomysł marszu jest kuriozalny także z innego powodu. Chce go ulicami Opola poprowadzić partia, która szczyci się głębokim przywiązaniem do polskiej tradycji i kultury. Podzielam z nią szczerze to przywiązanie.

Ale właśnie dlatego wiem dobrze, że Polska naprawdę wielka terytorialnie (cztery razy większa od dzisiejszej RP) i znacząca w polityce europejskiej była w czasach jagiellońskich. Tęsknię do nich. Także dlatego, że tamta Polska była "mnogoludną i mnogoziemną Rzecząpospolitą".

Nikogo w niej nie drażniły ani obce języki, ani stroje. Stojące nierzadko na jednym rynku kościół katolicki, zbór ewangelicki, cerkiew prawosławna, synagoga i meczet jakoś sobie nie przeszkadzały. A państwo i społeczeństwo rosło, adaptując i przyjmując za swoje wszystko, co najlepsze w kulturze i obyczaju Niemców, Litwinów, Rusinów, Turków i Bóg jeden wie, kogo jeszcze.

I to jest nieporozumienie wielkości oceanu. Partia bardzo krytycznie oceniająca okres PRL (sam widzę ten okres naszej historii negatywnie), na kwestię narodowości obywateli Polski patrzy właśnie po peerelowsku: wszyscy jej mieszkańcy mają być Polakami, a jeśli ważą się być kimkolwiek innym, momentalnie znajdują się w stanie podejrzenia.

Trudno liderowi PiS i jego partyjnym kolegom nie przypomnieć, że nic tak mocno nie związało Ślązaków z "Richtig Fajnymi Niemcami" jak zohydzanie Niemców i Republiki Federalnej przez peerelowską propagandę. Podobny efekt udało się zresztą osiągnąć i tym razem.

W obronie mniejszości wystąpiło wiele autorytetów życia publicznego z Tadeuszem Mazowieckim (skądinąd były premier wcale nie jest miłośnikiem Niemców) na czele. A o istnieniu mniejszości niemieckiej i jej problemach wielu Polaków i Niemców (m.in. dzięki dużemu tekstowi w "Die Welt") usłyszało pewnie po raz pierwszy.

Polonia nie mniejszość

Jarosław Kaczyński zapowiedział w Opolu, że jeśli jego partia zdobędzie władzę, to Niemcy w Polsce będą mieli dokładnie tyle samo praw, ile mają Polacy w Niemczech. Jedno zdanie i aż dwa nieporozumienia.

Pierwsze: czy tego chcemy, czy nie, sytuacja historyczna i polityczna mniejszości niemieckiej w Polsce i Polonii w Niemczech taka sama nie jest.

Oczywiście, zawsze jacyś Polacy nad Renem mieszkali. Prawdą jest, że w XIX wieku ok. 500 tys. Polaków emigrowało do Westfalii i Nadrenii (Polonia Westfalska). Spora kolonia wychodźców osiedliła się także w Berlinie. Ale zdecydowana większość Polaków, którzy dziś przebywają na terytorium Republiki Federalnej, nie ma z tamtymi środowiskami nic wspólnego. Emigrowali w różnych okresach po wojnie z motywów ekonomicznych i - w okresie stanu wojennego - politycznych.

Gdyby zatem wprowadzić polską - jedną z najkorzystniejszych w Europie - ustawę o mniejszościach do niemieckiego prawodawstwa, za mniejszość polską mogliby zostać uznani potomkowie owej Polonii Westfalskiej, bo oni - i praktycznie tylko oni - spełnialiby wymóg nie tylko odrębności językowej i kulturowej, ale także nieprzerwanego zamieszkiwania na większościowym terytorium przynajmniej przez okres stu lat. Inni Polacy byliby tym, kim są, czyli emigrantami, Polonią, Polakami w Niemczech, ale nie mniejszością polską.

Oczywiście, w Niemczech tak precyzyjnej ustawy nie ma, a oficjalny status mniejszości mają tylko Duńczycy, Fryzowie, Serbołużyczanie, Żydzi i Romowie. Te ostatnie dwa przykłady pokazują, że Niemcy przyznają prawa do bycia mniejszością mocno uznaniowo. I to daje Polakom pewne szanse. Tyle tylko, że podobnych przywilejów zażądają np. Grecy i Turcy - wielka, 4-milionowa społeczność, której część mieszka w Niemczech już w trzecim, a bywa, że w czwartym pokoleniu.

Gdybym słyszał wypowiedź pana Kaczyńskiego, nie mając żadnego kontaktu z Polonią w Niemczech, sądziłbym, że żyje ona w głębokiej konspiracji, a jej członkowie muszą się ze swoją polskością ukrywać.

Że nie funkcjonują polskie parafie, szkoły, organizacje kulturalne, media. Nie odbywają się dziesiątki często znakomitych imprez. Przypomnę: działa także nowe Biuro Polonii w Berlinie, a na działalność tworzonego centrum dokumentacyjnego w Bochum odłożono w niemieckim budżecie 300 tys. euro.

Nie znaczy to oczywiście, że Polonia w Niemczech pieje z zachwytu i ma poczucie, że złapała Pana Boga za nogi. Jeden z jej liderów, Wiesław Lewicki, mówił niedawno w wywiadzie dla "Deutsche Welle" wprost o oczekiwaniach w dziedzinie nauczania języka polskiego oraz o kłopotach z niemiecką biurokracją.

Chcą zakładników

Lider PiS chce zrobić z mniejszości niemieckiej w Polsce zakładników, których los będzie zależał od polityki rządu federalnego i władz landowych wobec Polonii. I to jest kolejne nieporozumienie.

Pan Kaczyński zapomniał, że członkowie mniejszości są jednocześnie lojalnymi obywatelami polskimi. I co najmniej nie wypada robić z nich zakładników. W dodatku odebranie praw już nadanych nie będzie łatwe.

Wynikają one nie tylko z polskiego ustawodawstwa; mając większość w Sejmie, ustawę można zmienić. Są zapisane także w międzynarodowych zobowiązaniach Polski, by wymienić choćby ratyfikowaną przez RP Konwencję ramową o prawach mniejszości czy Kartę praw językowych. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński obiecał swoim sympatykom więcej, niż będzie w stanie dotrzymać.

A jeśli mu się to nawet uda, powinien pamiętać, że prawdopodobnie nie tylko Niemcy w Polsce, także Polacy na Litwie, Ukrainie i Białorusi będą narażeni na konsekwencje jego polityki. Jeśli Polska odbierze swoim mniejszościom raz nabyte prawa, stworzy precedens dla tych krajów, w których Polacy są mniejszością i nie są przesadnie kochani. A przecież Polacy na Litwie, jak Niemcy w Polsce, mieszkają na ziemi swojego urodzenia, tylko granica się przesunęła. Tej analogii politycy PiS - i część jej sympatyków - widzieć nie chcą.

Germanizacja czy polonizacja?

I tylko tym tłumaczę sobie to, że pan Kaczyński uznał, iż dzieci na Śląsku Opolskim są germanizowane, ponieważ oferuje im się przywileje w zamian za przyjęcie języka niemieckiego za język nauczania.

Jeśli pan prezes miał na myśli wyższą subwencję oświatową, to z jej dobrodziejstwa korzystają szkoły, ale trudno to uznać za "przekupstwo" poszczególnego dziecka czy jego rodziców. I to jest piąte nieporozumienie.

Zastanówmy się, czy jeśli dziecko z rodziny mniejszościowej uczy się języka niemieckiego i niektórych przedmiotów po niemiecku (oczywiście, większość zajęć szkolnych odbywając po polsku), to jest germanizowane?

Bardzo ryzykowna teza. Bo jak wtedy oceniać znakomitą aktywność mniejszości polskiej na Litwie, która - przy mniejszej życzliwości tamtejszych władz - prowadzi dziesiątki polskich szkół? Albo musimy się zgodzić, że tamci wspaniali nauczyciele polonizują Litwinów (co jest oczywistą bzdurą), albo zakładamy, że podtrzymują oni polską tożsamość kulturową mniejszościowych dzieci. Tylko wówczas już nie ma wyjścia - trzeba tak samo spojrzeć na lekcje niemieckiego na Śląsku Opolskim. Chyba że jest się wyznawcą etyki Kalego.

Uwaga na uczucia

I tu dotykamy jednej z podstawowych przyczyn całego zamieszania. Wielu sympatyków PiS w prywatnych rozmowach deklaruje szczerze, że nie lubi Niemców, zresztą Rosjan także. Do uczuć, także negatywnych, każdy ma prawo. Zresztą, serce nie sługa.

Problem zaczyna się tam, gdzie te uczucia stają się siłą napędową decyzji politycznych. Wtedy mamy do czynienia z mechanizmem powodującym działania niewspółmierne do sensu. Za taki właśnie zamiar uważam pomysł wprowadzenia dla mniejszości narodowych w Polsce 5-procentowego progu wyborczego.

I bez niego wszystkie mniejszości razem wzięte mają raptem jednego posła. On rządu nie obali, choćby to był i rząd PiS-u. Jest przede wszystkim symbolem tego, że mniejszości w Polsce są. Więc trudno panu Kaczyńskiemu i jego partyjnym kolegom nie przypomnieć, że atak na takie symbole dowodzi raczej słabości niż siły. Kto jest silny, mierzy się z rzeczywistymi problemami. I coś jeszcze: na niechęci czy tym bardziej na nienawiści bardzo trudno zbudować coś dobrego i trwałego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska