Do 1945 roku ówczesny Rosenberg jako niemieckie miasto pozostał niezniszczony.
W styczniu 1945 roku w ciągu zaledwie trzech dni Olesno obrócili w ruinę żołnierze Armii Czerwonej, mimo iż armia niemiecka nie broniła miasta. 75 procent Olesna zostało zniszczone. Oleski rynek stał się jedną wielką ruiną.
Na początku 1945 roku w Oleśnie pozostało niespełna 100 ludzi (z 7-tysięcznej populacji miasteczka). Wraz z nimi był ksiądz Hugo Jendrzejczyk, proboszczem parafii Olesno w latach 1943-1946.
Pamiętniki ks. Hugona Jendrzejczyka do dzisiaj są najbardziej wiarygodnym źródłem oleskich wydarzeń ze stycznia 1945 roku. Opisują gehennę, jaką przeszli pozostali w mieście oleśnianie. Wielu z nich zginęło w tragiczny sposób.
Z języka niemieckiego pamiętniki te przełożył nieżyjący już Bernhard Kuss, opracował je przy pomocy Henryka Karkosa. Zostały one opublikowane w „Oleskiej Gazecie Powiatowej" w latach 1999–2000.
Pamiętnik księdza Hugona Jendrzejczyka:
Jest rok 1945. Ówczesny Rosenberg OS., obecnie Olesno. Do odprawiania mszy świętej nie miałem nawet chusty na kielich, liturgicznej alby, komży, bielizny kościelnej — wszystko zginęło. Zostały tylko niektóre ubiory. Ubierałem się w to, co miałem.
O wiele gorzej wyglądał stary kościół świętego Michała. Główny ołtarz zdruzgotany, hostie roztrzęsione na posadce, figury wyrzucone z podstaw, połamane. Zupełnie zdemolowane boczne ołtarze, kawałki z figur stajenki zebraliśmy później do jednej skrzynki. Chciałbym od razu wspomnieć, w jaki sposób przetrwały czas frontu obydwa kościoły drewniane. Szkody mogłem ocenić dopiero po kilku dniach, kiedy mogłem sobie pozwolić na nieco dalsze wędrówki.
Kościół świętego Rocha, w którym odprawiałem nabożeństwo jeszcze w dniu wkroczenia Rosjan, pozostał nieuszkodzony zewnętrznie, jak i wewnątrz. Żołnierzom było najwyraźniej ciężko wspinać się na górę z kościołem.
Kościół świętej Anny był na zewnątrz nieuszkodzony, wewnątrz włamano się prawie do wszystkich ołtarzy bocznych. Ołtarz główny prawie nie był uszkodzony. Organy były zupełnie nieużyteczne. Wiele figur leżało zdemolowanych na posadce.
Odwiedzałem cierpiących wiernych, nakręcałem jedyny zegar na wieży kościelnej, nie było bowiem jeszcze prądu elektrycznego.
Głównie jednak moja praca była poświęcona naszym zmarłym. Gdzie zobaczyliśmy trupy, lub zostaliśmy o nich powiadomieni — ciągnęliśmy, panna Wieczorek i ja, sankami, później wózkiem ręcznym, zmarłych.
Chyba sześcioro ludzi spaliło się razem ze swoimi domami. Zmarłych, zabitych, zastrzelonych wieźliśmy na cmentarz. W kaplicy cmentarnej kładliśmy trupy jeden obok drugiego, twarzą do krzyża, który znowu, albo jeszcze, na ścianie czołowej hali cmentarnej wisiał.
W roku 1944 krzyż ten zdjął esesman, kiedy w kaplicy leżało w trumience jego zmarłe dziecko. Zdejmowanie krzyża okazało się jednak niecelowe. Pod krzyżem bowiem pozostała biała ściana i rysunek krzyża odbijał się wyraźnie od brudnej ściany.
Spotkałem tego pana w roku 1947 na pielgrzymce wypędzonych w Werl i w czasie rozmowy wyrażał skruchę. Zmarł już. Bądź mu Boże litościwy.
W późniejszych latach spotkałem niektórych towarzyszy partyjnych, którzy w Oleśnie obchodzili się ze mną podle, co wtedy było w dobrym tonie. Żaden z tych ludzi nie znalazł słowa przeproszenia. Byli za bardzo tchórzliwi.
Wróćmy jednak do zmarłych ofiar najazdu Rosjan. Przystąpiliśmy do dzieła kopania grobu. Zima sroga, ziemia była zmarznięta na półtora metra. Kilofem kopałem do niezmarzniętego gruntu. Później praca posuwała się nieco łatwiej do przodu.
Pani Franciszka z rodziny Glotzel była naszą pilną pomocnicą, dołączył do nas także pan Lukoschik, mistrz piekarski z Kluczborka, pracowicie nam pomagając. Dwa razy w tygodniu grzebaliśmy zmarłych bez trumien, owiniętych tylko w koce i maty. Znowu kopaliśmy grób masowy, który ostatecznie osiągnął około 30 metrów długości. Ostatni spoczynek znalazło w nim 45 zmarłych, zabitych, zastrzelonych: mężczyźni, kobiety i także dzieci.
Pierwszą na cmentarz zawieźliśmy Jadwigę Nowak, około 40 lat, z Schoenwaelder Strasse (obecnie ul. Kościuszki). Znaleźliśmy ją zabitą w łóżku, skurczoną i zdrętwiałą, czoło miała sine. Zabito ją z pewnością kolbą od karabinu.
Drugiego znaleźliśmy Wilhelma Vogla z Małego Przedmieścia. Leżał zastrzelony przed swoim domem na ulicy. Wyszedł z pewnością ze swego domu w czasie godziny policyjnej i został zastrzelony. Był przymarznięty do ziemi. Musiałem go szpadlem odkuć. Znaleźliśmy jeszcze trzech nieznanych, zastrzelonych na dworcu i ulicy Dworcowej.
Wstrząsający widok zobaczyliśmy na podwórzu u Busche (Bociorek). Leżeli tam zabici strzałem w głowę: pani Clausner ze swoimi 14 i 15 letnimi synami Gerhardem i Heinzem, pan Paul Nowak z synem Zygfrydem i pan Józef Mikosch. Zostali oni w nocy wywleczeni z domu Cichosa na podwórze p. Busche i tam zastrzeleni. Mój Boże, co ci ludzie musieli przeżywać do momentu śmierci: strachu, mąk duchowych. Dlaczego zostali zastrzeleni? Nikt z nich nie był faszystą, a właściwie przeciwnie. Straszliwe podejrzenie zostało mi przekazane. Brakowało mi jednak jakiegokolwiek dowodu. Pan Cichos nic dokładnego nie mógł mi powiedzieć. Tych 11 zabitych ułożyliśmy, jak pierwszych, w masowym grobie, który mieści 45 trupów. Jest wśród nich wielu nieznajomych trupów znalezionych na ulicach. Jednego z zamęczonych Rosjanie przerzucili przez parkan, potem jak tego nieznajomego w barbarzyński sposób wlekli za autem wojskowym uwiązanego za nogi. Głowa tłukła się o bruk, do męczeńskiej śmierci. Z powrozem na nogach leży w masowym grobie.
Do 1 czerwca 1945 pochowaliśmy 92 zmarłych na cmentarzu u św. Rocha, u św. Anny i w lasku między Olesnem i Grodziskiem. W niektórych ogródkach prywatnych, jak np. w ogrodzie burmistrza, pochowałem trzech mężczyzn z Volkssturmu i jednego Rosjanina. Trupów tych już nie można było transportować. Rosjanina zameldowałem w komendanturze, powiedziano mi, że mam go spokojnie pochować. Jednego mężczyznę wyciągnąłem hakiem z dołu na gnojówkę. Zaraz go na miejscu pochowałem. Za wszystkich zmarłych modliłem się i pokropiłem wodą święconą. Do dzisiejszego dnia ofiaruję im swoje memento. Raz w życiu doświadcza się takich zdarzeń. Pozostają one żywo w pamięci.
Ksiądz Hugo Jendrzejczyk ma w Oleśnie ulicę swojego imienia. Znajduje się obok kościoła parafialnego pw. Bożego Ciała.
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?