A zaczęło się to 18 lat temu...

Redakcja
...gdzieś pośrodku 1991 roku. Buszując z kolegami po mieście, jak to 16-latkowie, bez celu, zobaczyłem ją, a raczej jej oczy. Czarne jak węgielki, szczęśliwe. Od tego zaczęło się coś, co trwa do dziś. Miłość na zabój.

Początki były, a i owszem, ciężkie. Podobali się jej wszyscy, ale jakoś nie ja. Ale nie poddawałem się. Dla tych oczu postradałem zmysły, mógłbym zrobić wszystko. I tak też było. Ona - 13-latka, jeszcze bardziej o szkole myślała niż o miłości na całe życie, a ja... zwariowałem.

Dzień w dzień przez co najmniej dwa lata próbowałem się wkraść w jej łaski. Lekko nie było. Ale udało się. Zawalałem obowiązki wszelakie, aby tylko być co dzień koło niej.

Szliśmy samotnie po codzienną porcję świeżego wiejskiego mleka do zaprzyjaźnionego rolnika. Naszła mnie myśl, aby w końcu, po tylu miesiącach bycia razem, potrzymać się za ręce. Poprosiłem, aby pokazała mi pierścionki na swojej ręce. Gdy podniosła dłoń, po raz pierwszy od czasu naszej znajomości wziąłem ją i nie chciałem puścić. Poddała się i to była nasza pierwsza prawdziwa randka, gdzie chłopak z dziewczyną spacerują razem, trzymając się za ręce. Ależ ja wtedy dumny chodziłem. Dziś brzmi to co najmniej idiotycznie, ale...
Mijał czas, ja byłem cały czas przy niej. Co roku na urodziny dostawała ode mnie tyle czerwonych róż, ile lat akurat stukało. Dzień w dzień dosłownie byliśmy razem. Najgorsze były wyjazdy gdzieś bez siebie. Do dziś pamiętam, jak się męczyłem bez niej na Mazurach. Siedziałem jak zbity pies w namiocie i delektowałem się zapachem jej perfum, którymi spryskała mi darowaną na 18. urodziny maskotkę.
Przeżywaliśmy różne rozłąki, to ona gdzieś na kursach, to ja w kamaszach. Ale nic nie stało nam na przeszkodzie, by choć na chwilę, gdziekolwiek się spotkać, pobyć razem. I tak nam minęło siedem lat. Bez utraty emocji i samej miłości do siebie.
Poprosiłem o rękę, jak poprosić się powinno, na kolanach, z pięknym pierścionkiem w ręku. Padło pierwsze TAK i... za pół roku oboje stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Tam przysięgliśmy sobie, że kochać to się będziemy do samego końca. Gdy rozległo się "Ave Maria", byłem najszczęśliwszym facetem na tej planecie, mało tego - płakałem ze szczęścia jak dziecko.

I znów trafiały się rozłąki. Ja gdzieś w Holandii czy Niemczech. W domu ona z maluchem. A ja co wieczór gdzieś w budce telefonicznej. Brakowało mi jej jak tlenu. I dałem sobie spokój, pieniądze to nie wszystko. Zawsze najważniejsza była Ona, moja Gosia.

I tak jest do dziś. Jedenaście lat już od sakramentalnego TAK. Żar miłości nie wygasł, wręcz przeciwnie, co dzień rozpala się bardziej. Są też owoce tej miłości i dodatkowo mamy do kochania dwóch wspaniałych synów.

A pisząc to, widzę, co się dzieje wokół. Dzisiejsze randkowanie daleko odbiega od romantyzmu. My pisaliśmy do siebie listy, takie na papierze, długopisem czy piórem. I istnieją ukryte w pudełku. Aby było do czego wracać. Dziś - e-maile, SMS-y. Dla nas ważne było iść razem, trzymając się za rękę, dziś - szybki i byle jaki seks. Tak, to brzmi dziwnie, ale tak jest i tak było. My dla siebie jesteśmy przyjaciółmi od serca, a dziś już nawet pojęcie "przyjaciel" brzmi archaicznie. W imię postępu, w pogoni za pieniądzem zatracamy wszelkie wartości... A my nadal razem. Do samego końca

Irek Bytomski
Strzelce Opolskie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska