Aconcagua, najwyższy szczyt obu Ameryk. Widok jak z dachu świata

Archiuwm prywatne
65-letni Wiktor Kuśmierek z Opola udowodnił, że niemal 7-tysięczną górę można zdobyć nawet na emeryturze i mając za sobą walkę z nowotworem.

Co zabrać na wysokogórską wyprawę

Co zabrać na wysokogórską wyprawę

Taka wyprawa to wymagające przedsięwzięcie. Trzeba się zabezpieczyć w odpowiedni sprzęt, by nie nabawić się np. odmrożeń. Podstawa to odpowiedni śpiwór, który chroni przy bardzo niskich temperaturach. Za profesjonalny (a taki tylko wchodzi w grę przy zdobywaniu 7-tysięczników) puchowy, chroniący przy minus 20-25 stopniach, trzeba zapłacić średnio 1000-1200 zł. Kolejna rzecz to namiot przeznaczony właśnie na górskie wyprawy. 2-osobowy, szczelny, chroniący przed sporym wiatrem to koszt średnio 600-800 zł.
Do tego potrzebna będzie jeszcze wygodna karimata (od kilkudziesięciu do kilkuset zł - za termoizolacyjne maty), pakowny plecak (300-500 zł) oraz - koniecznie! - chroniące przed odmrożeniami rękawice. Dwupalcowe łapki chroniące w temperaturze do minus 30 st. to koszt 200 i więcej złotych. Kilkaset do ponad 1000 zł warto też wydać na ciepłą, puchową kurtkę, a kolejne 200-500 zł na takież spodnie.

Aconcagua ma 6962 m n.p.m. Znajduje się w najrozleglejszych górach świata - Andach, na terenie Argentyny, ledwie 15 km od Chile. Jest najwyższym szczytem obu Ameryk, najwyższą górą znajdującą się poza Azją i drugim co do wysokości szczytem w tzw. Koronie Ziemi - liście najwyższych gór wszystkich siedmiu kontynentów. Dumna i surowa - na wysokości 4000 m zanika roślinność i zaczyna się pusty, skalisty, mało przyjazny teren. Przez wielu alpinistów traktowana jest jako ostatni krok przed atakiem na najwyższą górę Ziemi - Mount Everest.

Ale żeby wejść na Mount Everest, trzeba mieć 50-60 tysięcy dolarów na samą wyprawę, a kolejne grube pieniądze wydaje się na dodatkowy sprzęt - mówi Wiktor Kuśmierek, opolanin, który niedawno stanął na wierzchołku Aconcagui. - Tymczasem koszt tej wyprawy zamknął się w 10 tysiącach złotych plus wydatki na puchowe ciuchy i śpiwór.

Bez względu na wiek
Góry zawsze mogą zaskoczyć. Zdobycie każdego szczytu, nawet o wiele niższego niż Aconcagua, to wyprawa obarczona ryzykiem, także dla młodych ludzi w pełni sił. Pan Wiktor zdobył szczyt już na emeryturze, mając za sobą raka węzłów chłonnych, który wykryto u niego w roku 2005.

- Dopiero w tym roku będę miał ostateczne wyniki, czy z chorobą udało mi się wygrać - mówi. - Ale nawet gdyby wyniki kilka miesięcy temu były złe, to na górę bym wchodził. Podczas chemioterapii biegałem. Nie można się na życie zamykać i poddać chorobie.

- W dodatku wcale nie jestem wieloletnim wspinaczem czy górołazem - mówi. - Po wysokich górach chodzę nieco ponad 2 lata. Aconcagua to w zasadzie mój pierwszy szczyt.

Za to od ponad 30 lat biega maratony - co najmniej kilka w roku. Co drugi dzień przebiega też 4 do 8 kilometrów. W przeszłości skakał ze spadochronem.

- Kondycję więc mam całkiem dobrą - śmieje się. - Ale i tak musiałem kilka miesięcy przed wyjazdem wzmacniać ręce i barki. Robiłem pompki, podciągałem się na drążku. W takim wypadzie każdy mięsień ma przecież znaczenie...

(fot. Archiuwm prywatne)

Euforia na szczycie
Na wierzchołku najwyższego szczytu Andów pan Wiktor stanął po trwającym ponad 10 godzin ataku szczytowym, czyli wspinaczce z bazy mieszczącej się prawie kilometr niżej. Temperatura sięgała wówczas minus 25 stopni. Powietrze było mocno rozrzedzone, więc co kilka - kilkanaście kroków trzeba było odpoczywać.

- Po każdym odpoczynku musiałem trawersować, czyli iść sporymi skosami pod górę - wspomina opolanin. - A wiatr był tak silny, że przy każdym kroku musiałem się wbijać w śnieg i lód czekanem, żeby podmuch nie zepchnął mnie w przepaść. Na szczęście świeciło słońce, była świetna widoczność i nie padał śnieg.

Na szczycie Wiktor Kuśmierek spędził prawie półtorej godziny. Długo - znawcy gór radzą, by ze zdobytego szczytu schodzić jak najszybciej. Raz, że powietrze na takich wysokościach jest mocno rozrzedzone, a dwa - trzeba możliwie szybko ruszyć z powrotem. Według czarnych statystyk aż 80 procent wypadków ma miejsce właśnie podczas powrotu, kiedy organizm jest wycieńczony wielogodzinną wspinaczką, schłodzony niskimi temperaturami i opada z sił po euforii.

- A to, co czułem, stając na szczycie potężnej góry, to na pewno była euforia - zapewnia Wiktor Kuśmierek. - Totalna radość i poczucie, że jest się na szczycie świata!

Muły dżemu nie uszanują
Ale zanim pan Wiktor na tym świata szczycie postawił stopę, musiał przez kilkanaście dni iść pod górę. Wyprawa zaczęła się w uroczym, argentyńskim miasteczku Mendoza. Polska ekipa, zorganizowana przez Polski Klub Alpejski (opolanin był jednym z 12 jej uczestników, najstarszym w grupie, w której przeważali 30-40-letni miłośnicy gór) musiała się tam zaopatrzyć w prowiant - głównie zupki w proszku, suszone kiełbaski czy owoce.

- Jedzenie musiało być możliwie pożywne, ale przede wszystkim lekkie, bo cały ekwipunek przez dużą część trasy niesie się na plecach - wyjaśnia Wiktor Kuśmierek. - Dlatego liczy się każdy gram bagażu.
Polacy zaopatrzyli się również w chleb, ale niestety nie mieli z niego pożytku.

- Jeden z kolegów do worka z pieczywem załadowanego na muła włożył też słoiczek marmolady - opowiada Wiktor Kuśmierek. - A że muły za nic mają sobie to, że coś się może stłuc, to cały chleb mieliśmy w dżemie...

Bardzo ważnym elementem ekwipunku są też tzw. kartusze - pojemniki z gazem, na którym podgrzewa się wodę na herbatę, wspomniane zupki oraz… śnieg.

- Bo właśnie ze śniegu w trakcie wspinaczki robi się wodę - opowiada opolanin.

W Mendozie polscy turyści załatwiali też pozwolenia na wejście na górę. Każda taka wyprawa musi być bowiem zapisana, zewidencjonowana i... opłacona.

Cena za wejście na Aconcaguę, w zależności od pory roku, to od 300 do 500 dolarów za osobę - wyjaśnia Wiktor Kuśmierek.

Nim wędrowcy ruszą w góry, muszą się też przebadać u miejscowych lekarzy, którzy sprawdzają tzw. saturację płuc - ich wydolność i umiejętność przyswajania mniejszej dawki tlenu na wysokościach. - Nam się to nie zdarzyło, ale podobno bywają przypadki, że lekarz odmawia zgody na wejście - stwierdza opolanin. - Wtedy wyprawa się kończy.

Ostatni prysznic
Właściwa górska wyprawa zdobywców najwyższego szczytu Andów zaczynać się może w dwóch miejscowościach - Puento de Inka lub Los Penitentes. Obie położone są na wysokości nieco ponad 2700 m n.p.m. To w nich spędza się ostatni przed wspinaczką nocleg w hotelu (standardem przypominającym nasze górskie schroniska) i to tu można wziąć ostatni przed wyprawą prysznic. Do pierwszej bazy, Plaza de Mulas, znajdującej się na wysokości 4400 m doliną Horcones większość bagażu niosą muły.

- Ale nawet one, zwierzęta mocne, zaprawione w górskich wędrówkach, co kilkadziesiąt minut muszą sobie robić przerwę - opisuje opolanin.

Na Aconcaguę prowadzą dwie drogi. Większość wędrowców wybiera podejście od strony zachodniej. Jest przyjaźniejsze ludziom i nieco krótsze. To od wschodu w 1934 r. wytyczyła pierwsza polska andyjska wyprawa, w skład której wchodziło czterech alpinistów: Stefan Daszyński, Konstanty Jodko-Narkiewicz, Stefan Osiecki i Wiktor Ostrowski. Wiedzie ono przez lodowiec, nazwany później na cześć czwórki naszych górołazów Lodowcem Polaków.

Jedna z najważniejszych zasad dotycząca górskich wypraw jest taka, że trzeba się odpowiednio aklimatyzować, czyli przyzwyczajać organizm, zwłaszcza układ oddechowy, do mniejszej ilości tlenu w wyższych partiach atmosfery. To oznacza, że nie można gwałtownie wchodzić na górę.

- Taka lekkomyślność może się bowiem skończyć obrzękiem mózgu czy płynem w płucach, co może prowadzić do śmierci - wyjaśnia górołaz. - Dlatego w Plaza de Mulas, gdzie dociera się pieszo, wszyscy robią dzień przerwy właśnie na aklimatyzację.

Potem trzeba - już samodzielnie, bez pomocy mułów - przenieść sprzęt do bazy numer dwa - Nido de Condores, na wysokość 5590 m n.p.m.

- Doświadczeni alpiniści radzą najpierw wnieść cześć bagażu, zejść z powrotem i przespać tam jeszcze jedną noc - wyjaśnia globtroter. - Dopiero następnego dnia można bezpiecznie wejść na prawie 6 tysięcy metrów. Ale na tym odcinku dla organizmu zaczyna się już prawdziwa mordęga... Oddech jest szybki, serce kołacze jak oszalałe, wiatr smaga wściekle.- Do tego pali mocne słońce, więc ciągle trzeba smarować twarz kremami z dobrym filtrem i zwilżać usta balsamem, także z warstwą chroniącą przed ultrafioletem. A i tak skóra wysusza się okropnie, a wargi pękają. No i koniecznie trzeba na takich wysokościach chodzić w specjalnych górskich okularach przeciwsłonecznych, bo można dostać tak zwanej śnieżnej ślepoty.

Wszedł z flagą
Atak szczytowy, czyli samo wejście na szczyt, przypuszcza się z bazy Berlin położonej na 5930 metrach nad poziomem morza. Atak trwa od 8 do 10 godzin. Panu Wiktorowi udało się dotrzeć na grzbiet Aconcagui po 10 godzinach. Był jednym z pierwszych w grupie.

- Zaniosłem ze sobą na szczyt flagę województwa opolskiego! - mówi opolanin,
Przeciętny emeryt kojarzy się ze starszym siwym panem wystającym w kolejkach po leki albo przesiadującym z pudełkiem landrynek na ławce w parku. Wiktor Kuśmierek sobie i światu udowodnił, że na emeryturze też można zdobywać szczyty. Czy czuje, że zrobił coś niezwykłego?

- Bo ja wiem... - zamyśla się. - Mam świadomość, że jestem już za półmetkiem, a że chcę jeszcze coś zrobić, gdzieś być, czegoś doświadczyć, to mnie tak ciska.

Z Argentyny wrócił z odmrożonym palcem u nogi. Musiał się poddać zabiegowi, by powrócić do zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska