Adam Kalibabka. Podrywał kobiety i je okradał

Tomasz Dragan
Panie brał na własnoręcznie przygotowane kolacje przy świecach i bukiety róż. Gotował jak kucharze w telewizji - wspominały jego ofiary. Było ślicznie, romantycznie - dopóki nie znikał razem z kasą. Wpadł, bo umówił się z policjantką.

Niczym iluzjonista na pierwszej randce czarował wizją wspólnej przyszłości aż po grób, a te oddawały mu majątki. Przystojny i ułożony inżynier okazał się groźnym oszustem, który uwiódł dziesiątki niewiast z całej Polski.

To miała być typowa randka, jakich Adam miał wiele. Metodą "na ułożonego przystojniaka". Zwykły banał w restauracji z finałem znanym tylko jemu. Na początek krótka kawa, jakieś ciastko, do tego wszystko podane w atmosferze elokwentnej rozmowy.

Która kobieta czekająca na miłość zorientowałaby się, że ten nietuzinkowy elegancki pan to zwykły oszust?

Kwiaty. Są jak pierwsze przykazanie. Trudno znaleźć kobietę, która ich nie lubi. Skromnych, ale szykownych krótko przyciętych róż. To również żaden wysiłek, bo takie bukiety sprzedają już za dwadzieścia złotych praktycznie na każdej stacji benzynowej.
Przykazanie drugie: kwiaty oraz stonowana rozmowa bez zbędnych emocji są lepszym kluczem do serca kobiety niż strzelanie portfelem i pieniędzmi na pierwszej randce. Każda rozsądna i ustatkowana pani, a tylko takimi się interesował, nie zwracała uwagi na grubość pugilaresu z kartami kredytowymi, ale właśnie na osobowość, duszę i jego męską fantazję. W końcu tego im brakowalo w życiu, a nie pieniędzy. Pieniędzy brakowało Adamowi.

W Kluczborku, w jednej z restauracji w centrum miasta, umówił się z nieznajomą Lidią. Miało być wszystko jak zawsze: poznanie, potem wspólne zamieszkanie i "opędzlowanie" domu. Adam znał Lidię tylko z anonsów matrymonialnych w gazecie. Wiedział, że jest elegancką panią przed czterdziestką. Szczupła, krótkie włosy oraz stała praca. Lidia, jak wynikało z ogłoszenia, na jakie opowiedział Adam, od dawna pragnęła poznać pana, który poważnie myśli o życiu. Znakiem rozpoznawczym Adama były właśnie róże trzymane w ręku. Lidię miał poznać po tym, że na stoliku kawiarnianym położy kwiatek i gazetę z anonsami towarzyskimi.

- Poszło jak z małym dzieckiem. Lepiej, niż się spodziewaliśmy - relacjonuje komisarz, jeden z oficerów operacyjnych namysłowskiej policji. - Dziewczyna zachęciła go uśmiechem, aby wiedział, iż to faktycznie ona na niego czeka. Wyciągnął tylko łapy do przywitania się z Lidią, a my już go "zdjęliśmy". Zaraz kajdaneczki i wyjazd na komendę z klientem. Oczywiście Lidia to nie żadna tam kobieta na wydaniu, tylko jedna z naszych funkcjonariuszek. W lokalu mieliśmy jeszcze na podorędziu kilku chłopaków na wypadek, gdyby nasz Romeo chciał się ulotnić. Na zewnątrz też zresztą byli nasi ludzie. Obserwowaliśmy gościa od chwili, kiedy wjechał na kluczborski Rynek. Chcieliśmy mieć pewność, że ta randka będzie udana, ale wyłącznie dla nas.

Opuszczona wśród tysiąca spojrzeń
Pani pozna pana poważnie myślącego o życiu, podpisano Anna. Krzysztof: ustatkowany, w średnim wieku bez nałogów podejmie znajomość z panią stanu wolnego, która również nie ma zobowiązań ani nałogów. Cel matrymonialny. Może być też tak: romantyczna domatorka po czterdziestce nawiąże przyjaźń z panem w podobnym wieku w celu wspólnego spędzenia czasu. Albo jeszcze inaczej: energiczna, ale rozsądna kobieta pozna mężczyznę 40-50 lat w celu matrymonialnym. No i bardziej poetycko: samotna wśród dziesiątek życzliwych dusz, opuszczona wśród tysiąca spojrzeń, nieszczęśliwa z radości, czekam. Albo tak: zawsze trudno napisać coś o sobie. Jestem normalnym mężczyzną - czasem szalonym, zwykle jednak poważnym.

Nasz Adam z powodzeniem mógłby być redaktorem takich anonsów. Gadane ma, a pisze jeszcze lepiej. Trudno dojść, ile razy redagował ogłoszenia, jak to się modnie mówi, "promujące" swoją osobę w różnych gazetach matrymonialnych. Zawsze trzymał jednak poziom. Nie interesowały go gówniary z szemranymi marzeniami i jeszcze do tego bez grosza przy tyłku. Dla niego pani musiała mieć w okolicach 40, a maksymalnie do 50 lat, własne mieszkanie, pracę, a najlepiej jakieś oszczędności i kosztowności. Mile było widziane jakieś kosztowne hobby w postaci drobiazgów, które łatwo można wynieść i szybko sprzedać. Na jedno z takich Adamowych ogłoszeń odpowiedziała Malwina, mieszkanka Namysłowa. Adam szybko zdobył jej zaufanie. Zresztą trudno, aby przebywający na urlopie inżynier budowlany, za jakiego się podawał, 180 centymetrów wzrostu, sportowa sylwetka, markowe ubranie - nie przyciągnął wzroku kobiety szukającej oparcia w drugiej osobie. Krótkie włosy i lekka łysina czołowa dodawały mu uroku i podkreślały, że wiek nastolatka oraz szaleństwa ma już dawno za sobą. Adam był ubrany zawsze sportowo, ale schludnie. Jak przystało na urlopowanego przedsiębiorcę. Na piersi krzyżyk, co podkreślało jego ułożenie oraz katolicką prowieniencję. Malwina nie tylko szybko zaufała inżynierowi, ale również przyjęła go pod swój dach. Tak, aby znajomi nie widzieli. Bo znajomi zwykle niczego nie rozumieją, a porywu serca to już w ogóle.

Wychodząc rano do pracy, umówiła się na wspólne spędzenie popołudnia. Kiedy wróciła, w domu nie było już nie tylko Adama, ale kilku drobiazgów. W sumie na jakieś 7-8 tysięcy złotych. Wyniósł wszystko, co miała wartościowego.

Romantyczny i stonowany
U nas Adam nazywał się Kazimierz. Elegancki, gotujący pyszne kolacje przy świecach, romantyczny i stonowany - wtrąca starszy sierżant Michał Kubiak, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Gryfinie w Zachodniopomorskiem. - Podawał się za mężczyznę marzącego o przyszłości z ustatkowaną kobietą. To już będzie rok, jak słuch po nim zaginął. Przedstawiał się jako biznesmen zajmujący się branżą samochodową. Jedna z mieszkanek Lubieńca w naszym powiecie poznała go przez internet i przyjęła go na gościnę. Mieszkał u niej jakiś czas, zaprzyjaźnił się też z jej rodziną. Potem oddała mu oszczędności, za które nasz Kazimierz miał kupić samochód dla jej brata. Oczywiście cała sytuacja miała podtekst matrymonialny, ponieważ mężczyzna ten obiecywał rozmaite rzeczy, w tym ożenek. W efekcie przyszły narzeczony zapadł się pod ziemię razem z pieniędzmi i obietnicami.

W Gryfinie - Kazimierz, w Namysłowie - Adam a w Oleśnicy był Stanisławem. Tych miast, imion i oszukanych kobiet było kilkanaście. Zawodów też. Od inżyniera budowlanego prowadzącego firmę po konserwatora zabytków, właściciela komisu samochodowego. Metoda działania charakterystyczna: gotujący biznesmen, amator kolacji przy świecach, unikający tłumów i zbędnego zainteresowania ludzi, ułożony, elokwentny, czarujący. Działał przeważnie w małych miejscowościach. Policjanci z Namysłowa byli przekonani, że mają do czynienia ze zwykłem łapserdakiem, który postanowił okraść kobietę. Jak mówi się w gliniarskim slangu: pospolita drobnica. Tak jak kradzież kury przez sąsiada czy węgla z komórki. Mimo to postanowili zorganizować prawdziwą prowokację, tak, aby kobieta nie miała im za złe, że zbagatelizowali jej sprawę. W gazecie, której, jak wynikało z opowiadań Malwiny, Adam był stałym czytelnikiem, umieścili kilkanaście anonsów. Odpowiedział na jeden z nich - złapał haczyk.
Dopiero gdy przywieźliśmy zatrzymanego do naszej jednostki, okazało się, iż sprawa wygląda nieco inaczej, niż zakładaliśmy. Zorientowaliśmy się, że nie mamy do czynienia ze zwykłym pospolitym złodziejaszkiem - dodaje nadkomisarz Wojciech Augustynek, komendant namysłowskiej policji.

Archiwum w samochodzie
Kilkanaście dowodów osobistych, praw jazdy i innych dokumentów na nazwiska i twarze różnych kobiet. Adam wciąż milczał na przesłuchaniach, a policjanci coraz bardziej nabierali przekonania, że mają do czynienia z nowym "Kalibabką". Łowcą kobiet, a raczej ich majątków. W aucie Adama było pełno dokumentów pań z różnych stron kraju, leżała gazeta z ogłoszeniami matrymonialnymi. Wśród kilkuset anonsów mazakiem pozakreślał swoje przyszłe ofiary. Adam niewiele powiedział namysłowskim policjantom. Bazowali tylko na relacji Malwiny i tym, co znaleźli w jego aucie. Okazało się, że namysłowianka spotkała się z nim kilka razy. Dlatego tak łatwo wpuściła go mieszkania. Tymczasem
Adam nie miał przy sobie żadnych dokumentów, zatem trudno było stwierdzić, jak się naprawdę nazywa.

Kiedy funkcjonariusze wrzucili w komputer jego odciski palców, maszyna zaczęła grzać się od informacji: w Zachodniopomorskiem ścigany listem gończym, w Dolnośląskiem - do zatrzymania oraz poszukiwany do ustalenia miejsca pobytu, w małopolskim i łodzkim - podejrzany o kradzieże i oszustwa. Wszędzie on i kobiety. Adam, Kazimierz, a naprawdę Dariusz J., wyjątkowo przebiegły i niebezpieczny oszust matrymonialny. Styl jego działania określano jako typowego łowcę serc i majątków samotnych kobiet szukających oparcia w mężczyźnie. Panie potwierdzały, że wyjątkowo dobrze gotuje, potrafi stworzyć domową atmosferę, sprawić, iż samotna kobieta poczuje się komuś potrzebna. Przystojniaczek o zawodowym wykształceniu nie miał stałego miejsca zameldowania, a auto, którym jeździł, też okazało się pożyczone na wieczne nieoddanie od znajomego. Ustalono, że ostatnio był mieszkańcem Zielonej Góry.

Takie osoby są wyjątkowo inteligentne. Nie sugerowałabym się tutaj wykształceniem, ponieważ dyplom nie ma nic wspólnego z cechami umysłowymi, jakimi charakteryzują się tacy ludzie - kluczborska psycholog Anna Włodarczyk mówi o naciągaczach matrymonialnych. - Oszuści matrymonialni to ludzie wyjątkowo wyrafinowani, pozbawieni empatii. Myślę tutaj o litości, współczuciu, miłości itp. Potrafią nie tylko kłamać, oszukiwać, ale również podejmować ryzyko, by osiągnąć cel. Do tego są doskonałymi aktorami, którzy perfekcyjnie grają na ludzkich uczuciach. Pozornie otwierają się ze swoimi emocjami, tak naprawdę chłoną wszystko to, co mamy im do powiedzenia. Szybko analizują nasze zachowania, a wrodzony spryt pozwala im dostosowywać zachowania do konkretnej sytuacji. A kobiety? Łatwo ulegają emocjom. Zwłaszcza panie będące od dłuższego czasu same lub bezpośrednio po stracie bliskiej osoby. Naciągacze zawsze wstrzelają się w tę przestrzeń, powodując wrażenie, że nareszcie kobieta znalazła osobę godną zaufania.

Matrymonialni oszuści nigdy nie mieli tak łatwo jak teraz. Internetowe portale randkowe, samotność jako cena stylu życia nastawionego na karierę - to bardzo im sprzyja.
Jednak kiedy jesteśmy samotni, często oparciem jest właśnie ten anonimowy rozmówca, znajomy z internetu - dodaje pani psycholog. - Z czasem nabieramy przekonania, że znamy tę osobę. Jeśli jeszcze potrafimy znaleźć wspólny język, to ponoszą nas emocje. Nie pytamy, kim są tak naprawdę osoby po drugiej stronie łącza. Wierzymy we wszystko, co napiszą.

W Namysłowie niemal wszyscy słyszeli o sprawie nowego Kalibabki. Zwłaszcza panie, które w urzędach plotkują o tym, kogóż to mógł naciągnąć ten szemrany inżynierek.
Ponoć jakąś pannę pracującą w jednej z firm prywatnych. Że też tak dała się oszukać - komentuje Agnieszka, pracownica urzędu.

- A ty nigdy nie byłaś na portalach randkowych? Przecież każda kobieta samotna zainteresuje się fajnym gościem, który oferuje przyjaźń - dodaje jej koleżanka Krystyna.
Dariusz J. został tymczasowo aresztowany. Przed namysłowskimi prokuratorami przyznał się do zarzutów. Kilka prokuratur w kraju zarzuca mu oszustwa, wyłudzenia, kradzieże i inne przestępstwa związane z szeroko pojętym naciągactwem. Może spodziewać się nawet ośmiu lat za kratami. Oczywiście jeśli śledczym uda mu się udowodnić winę. W czwartek rozmawiali z kilkoma komendami w kraju, które są zainteresowane Dariuszem J. Policjanci wciąż nie dowierzali, że ich namysłowskim kolegom udało się zatrzymać podejrzanego.

Ale jak mówi komendant Augustynek, tak naprawdę to dopiero początek tej sprawy. Wciąż nie wiadomo, ile kobiet padło ofiarą podejrzanego o oszustwa. Dlatego policjanci proszą o kontakt wszystkie panie, które mogły mieć kontakt z fikcyjnym inżynierem, który był i nagle zniknął. Z większą ilością gotówki, kosztowności czy innych cennych rzeczy.

Oczywiście w takich sprawach trudno jest się kobietom przyznać, że padły ofiarom naciągacza. Zwłaszcza paniom z małych miast, które żyją w dość hermetycznym środowisku, gdzie każdy każdego zna. To również wykorzystują tacy naciągacze. Dlaczego? Wiedzą, że kobiety w obawie przed ośmieszeniem będą milczeć. I cierpieć - podsumowuje Anna Włodarczyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska