Adopcja. Mama i tata razy dwa

Archiwum/PS
Katolicki Ośrodek Adopcyjny zaprosił 4 czerwca do Kamienia Śląskiego rodziny adopcyjne i zastępcze oraz ich przyjaciół i znajomych, dorosłych i dzieci. W sumie kilkaset osób.
Katolicki Ośrodek Adopcyjny zaprosił 4 czerwca do Kamienia Śląskiego rodziny adopcyjne i zastępcze oraz ich przyjaciół i znajomych, dorosłych i dzieci. W sumie kilkaset osób. Archiwum/PS
Na pierwsze dziecko trzeba czekać 2-3 lata, na drugie nawet pięć. Kolejki rodziców gotowych adoptować pociechę wciąż się wydłużają.

Teresa i Artur z Kędzierzyna-Koźla od pięciu lat bezskutecznie starają się o dzidziusia. - Mamy już za sobą cztery straty dziecka - mówią. - Więc po ponad 3 latach zaczęliśmy szukać możliwości adoptowania. Uznaliśmy, że skoro na razie Pan Bóg nam nie daje naszego dziecka, spróbujemy pokochać takie, które nie będzie biologicznie nasze.

Nawiązali kontakt z Katolickim Ośrodkiem Adopcyjnym w Opolu. Czekanie w kolejce uznali za czas potrzebny na oswojenie sytuacji i na przygotowanie się do nowej roli. Za nimi warsztaty, rozmowy, lektury. Są zakwalifikowani. Czekają na telefon: macie synka albo macie córeczkę. Życzliwie kibicują im rodziny i przyjaciele.

Uboczny skutek becikowego

Młodzi rodzice adopcyjni - przed czterdziestką - przyjmują zwykle małe dziecko. Jeśli nie noworodka, to dzidziusia poniżej roczku. Żeby mogli poczuć się rodzicami od początku. Tylko płci pociechy, tak jak przy porodzie naturalnym, wybrać nie można.

Podaż dzieci do adopcji utrzymuje się od lat na zbliżonym poziomie w obu opolskich ośrodkach - katolickim i samorządowym. Dokonuje się tam rocznie po około 40-50 adopcji. Ale kolejka wciąż się wydłuża.

- Edukacja trwa coraz dłużej - mówi Leonora Dańkowska, dyrektor Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Opolu. - Młodzi ludzie chcą zwykle najpierw zdobyć zawód, zrobić jakąś karierę. Nierzadko zaczynają od konkubinatu, odkładając decyzję o małżeństwie i rodzicielstwie. Kiedy, zwykle po trzydziestce, są gotowi, nierzadko okazuje się, że zmęczenie pracą, stres, tempo życia codziennego nie pozwalają im doczekać się dziecka.
Niestety, rzadziej niż kiedyś do adopcji trafiają noworodki.

To m.in. uboczny skutek becikowego. Kiedyś młoda matka trafiająca na porodówkę ze świadomością, że nie ma warunków - materialnych, lokalowych ani rodzinnych, często jeszcze przed porodem była zdecydowana oddać dziecko do adopcji. Trudniej to zrobić, gdy taka decyzja oznacza rezygnację z becikowego. Zabiera dziecko do domu. Często do bardzo trudnych warunków. Emocjonalnie wiąże się z nim. Im dłużej są razem, tym trudniej je oddać, a - jeśli trzeba - trudniej odebrać prawa rodzicielskie i przekazać maluszka do adopcji.

Dziecko, które nie jest bezpieczne w rodzinnym domu, a jego sytuacja prawna nie pozwala go przekazać rodzicom adopcyjnym, czeka w rodzinie zastępczej. Oba opolskie ośrodki współpracują z kilkudziesięcioma takimi rodzinami. I wciąż potrzebne są nowe.
Na styku między rodziną zastępczą i adopcyjną pojawia się jeden z najważniejszych związanych z adopcją problemów prawnych. Czy jak najszybciej odbierać prawa rodzicom niewydolnym wychowawczo, często z problemem alkoholowym, i oddawać ich dziecko do adopcji? Pokusa jest silna. Czekają przecież na nie rodzice wytęsknieni, sprawdzeni pod względem psychicznym, materialnym i mieszkaniowym. Tylko co zrobić z uczuciami rodziców biologicznych, którzy często sami mają traumatyczne przeżycia z dzieciństwa i niełatwo im nawiązać więź z własnym dzieckiem, ale przecież też po swojemu je kochają.
- Zarówno dotychczasowa praktyka, jak i przygotowywana właśnie ustawa kładą nacisk na utrzymanie, jak długo to możliwe, więzi dziecka z rodziną biologiczną - mówi Barbara Słomian, dyrektor Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Opolu. - Zresztą także wtedy, gdy dziecko trafia do rodziny zastępczej czy adopcyjnej, uczulamy, by rodziców biologicznych nigdy nie przekreślać, nie potępiać. Nawet jeśli krytycznie oceniamy ich czyny. Dzieci mają prawo do własnej tożsamości. Biologiczni rodzice też do niej należą. Dziecko ma prawo wiedzieć, że to oni przekazali życie, że tamta, często nieznana, mama je urodziła. I za to zasługuje na wdzięczność.

Matka raz w roku

Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Wielu rodziców zastępczych głośno narzeka, że wystarczy, by biologiczna matka raz w roku odwiedziła dziecko i tym samym pokazała, że odczuwa z nim więź, by skutecznie utrudnić mu drogę do adopcji.

- A dziecko tkwi w emocjonalnym rozkroku - mówią Kasia i Tomek, zastępczy rodzice ze Strzelec Opolskich. - Jest z nami i czuje, że je kochamy. Mówi do nas: ciociu i wujku. Bo przecież za chwilę trafi do adopcji i tamci rodzice będą jego tatą i mamą. A gdzieś w tle jest jeszcze biologiczna mama. Sąd, oczywiście dla dobra dziecka, hamletyzuje. A my mamy czasem ochotę spytać: czy ktoś z dorosłych na dłuższą metę tkwi w dwóch albo trzech związkach uczuciowych? Nie, bo to byłoby nie do zniesienia. Ale dziecko musi to znieść.

Elżbieta i Remigiusz z Opola od kilku lat są rodziną zastępczą. Mają dwoje własnych nastoletnich dzieci. Zdecydowali się, że chcą poszerzyć swój dom dla kolejnych. Dosłownie. Wyprowadzili się z dotychczasowego niespełna 40-metrowego mieszkania i wzięli kredyt, żeby kupić i wyremontować większe. Od dwóch lat jest z nimi 15-letnia Ula, a niedawno dołączył jej 8-letni brat Bartek (dwójka ich młodszego rodzeństwa trafiła już do rodzin adopcyjnych).

- Nie ma wątpliwości. Ula nie ma szans na adopcję. Zdecydowaliśmy się być rodziną zastępczą długoterminową i dzieci zostaną u nas tak długo, jak zechcą - mówi pani Elżbieta. - Po drugie, Urszula nie chce już być adoptowana i nie chce kolejny raz zmieniać domu.

Ma być małe i zdrowe

Przypadek Urszuli potwierdza ogólniejszą prawdę: im młodsze dziecko, tym większa szansa na adopcję. Nie jest tajemnicą, że większość dzieci trafiających u nas do rodzin adopcyjnych przyszła na świat w domach z problemami, co zresztą często wcale nie zamyka im drogi do wykształcenia czy szczęśliwego życia. Ale im starsze dziecko, tym więcej niesie na sobie poranień, odtrąceń, trudnych nawyków. Rodzice często boją się, co może wnieść do ich domu. W genach i w przyzwyczajeniach, bo taki 10-12-latek po przejściach - bez swojej winy - może być np. uzależniony od papierosów. No i prawie zawsze ma za sobą kilkuletni pobyt w domu dziecka.

- I nie zawsze chce go opuszczać i iść do nieznanych nowych rodziców - mówi Barbara Słomian. - Trzynastolatka trzeba już pytać, czy chce być adoptowany. A on często zwyczajnie boi się zamieniać placówkę, do której przywykł i zna reguły w niej obowiązujące, na dom, w którym wszystkie oczekiwania i pragnienia tylko na nim się skupią.

Osobną kwestią są dzieci poważnie, trwale chore. One praktycznie nie trafiają w Polsce do adopcji. Szuka się im rodziców za granicą.

- I to wcale nie znaczy - uważa - Leonora Dańkowska - że nasi rodzice są mniej szlachetni czy skłonni do poświęceń. Na Zachodzie lepiej działa służba zdrowia, a rodzice chorych dzieci mogą liczyć na zupełnie inny poziom opieki społecznej. I przede wszystkim dlatego chore dzieci adoptuje się raczej w Szwecji niż w Polsce.

Rodziny zastępcze wzbudzają czasem zazdrość, zwłaszcza gorzej zorientowanych, bo w utrzymaniu dziecka wspierają je powiatowe centra pomocy rodzinie. Kilkaset złotych dopłacane średnio do dziecka (im starsze tym dotacja mniejsza) budzi niezdrowe emocje.
Niezdrowe, bo do rodziny zastępczej dziecko może trafić i często trafia, wprost po domowej awanturze, jak stoi - w papciach i w piżamce. Bez zabawek, bez podręczników czy ubrań. Zawsze wymaga diagnozy, prawie zawsze terapii, wyjazdów do specjalistów itp. Wreszcie, rodzina zastępcza to dla takiego dziecka często szansa na pierwsze w życiu zoo, kino czy teatr.

- To byłaby niedźwiedzia przysługa dla adopcji, gdybyśmy narzekali, że tych pieniędzy jest za mało - mówi pani Elżbieta. - Ale to prawda, że w zwyczajnym domu na biologiczne dzieci wydaje się znacznie mniej.

Rodziców adopcyjnych państwo traktuje tak samo, jak biologicznych. Mogą, jeśli zarabiają wystarczająco mało, dostać zasiłek rodzinny.

- Osobiście nie mamy problemów finansowych - zastrzegają Aneta i Krzysztof, rodzice czwórki dzieci, w tym jednego adoptowanego (jako informatyk mąż zarabia na rodzinę). - Ale czy to nie absurd - dodaje Krzysztof - że prawo traktuje moją żonę - która wstaje w nocy do dzieci, opiekuje się naszą czwórką za dnia, codziennie sprząta 160 metrów mieszkania, żeby miały czysto i wykonuje tysiąc innych zajęć, jako nic nierobiącego lenia? Nawet emerytura się jej nie należy. Gdyby była bizneswomen, to co innego.

Mów prawdę!

Rodzice, jak i osoby odpowiedzialne za adopcję są zgodni: w Polsce jest dziś lepszy niż kiedyś klimat dla adopcyjnego rodzicielstwa. Przyczyniły się do tego także media, pisząc o nim częściej, oraz poświęcone tej tematyce filmy.

Choć te ostatnie utrwaliły także stereotyp, że dziecko do adopcji można oddać za pieniądze. Taka droga jest - póki co - sprzeczna z polską ustawą, które obowiązek przygotowania adopcji składa na odpowiednie ośrodki, a decyzję o niej oddaje w ręce sądu. Ale pierwsze precedensy adopcji przeprowadzonej przez sprawnych prawników z pominięciem ośrodków adopcyjnych miały już miejsce.

Generalnie życzliwy klimat społeczny dla adopcji potwierdza także pan Krzysztof, który wraz z żoną zdecydował się na przyjęcie dziecka w sytuacji, gdy mieli już trójkę własnych dzieciaków w wieku 7,5 roku, 5,5 roku i 3,5 roku. I wtedy trafiła do nich 2,5-roczna Zuzia.
- Uznaliśmy, że chcemy przyjąć i pokochać jeszcze jedno dziecko - mówi pan Krzysztof - bo to o wiele lepsze od wieczornego oglądania telewizji. Drugi człowiek, tym bardziej dziecko, ma tę przewagę nad telewizorem, że telewizora nie przytulisz.

Aneta i Krzysztof przyznają, że nie od razu rozumieli ich nawet inni adopcyjni rodzice. Trochę widzieli w nich konkurentów, którzy niepotrzebnie, będąc szczęśliwymi biologicznymi rodzicami, zajmują tym mniej szczęśliwym miejsce w kolejce. Kiedy pojawiła się Zuzia, takie głosy pomału milkły. Dziewczynka została też natychmiast zaakceptowana przez starsze rodzeństwo. Tylko starszy o rok od nowej siostry Michał zadał rzeczowe pytania: Czy będzie się musiał dzielić z Zuzią zabawkami i czy może przychodzić do łóżka rodziców? Ostatecznie chęć bycia starszym bratem wzięła górę nad żalem po utracie pozycji najmłodszego w domu. A rodzice nie tylko kochają Zuzię, ale też ją leczą, nadrabiając zaniedbania z pierwszych lat jej życia.

Pytani przez reportera nto rodzice adopcyjni i zastępczy mówią jednym głosem: przed dzieckiem nie należy ukrywać prawdy o tym, że jest adoptowane.

- To się często dzieje naturalnie - mówi Barbara Słomian - kiedy maluch zapyta na spacerze: Mamo, a czemu ta pani ma taki duży brzuch? Bo nosi pod serduszkiem dzidziusia - odpowiadamy zgodnie z prawdą. A ty mnie też tak nosiłaś? Nie nosiłam - cały czas mówimy prawdę. I często w tej rozmowie kolejne pytanie już nie padnie. A kiedy wróci, najlepiej odpowiadać szczerze, dostosowując poziom szczegółów do możliwości zrozumienia dziecka.

- Zwykle rodziny adopcyjne utrzymują kontakt z rodzinami zastępczymi, w których dziecko było wcześniej - dodaje pan Krzysztof - więc to jest naturalne. Gdzieś jest i mieszka ciocia Basia, u której byłem przedtem i czasem ją odwiedzamy. I jest też druga mamusia, ta, która mnie urodziła, myśli dziecko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska