Wobec dwóch zakażonych koronawirusem kobiet z Pszczółek rozpętała się wręcz niewyobrażalna fala hejtu w Internecie. Z Kielc dochodzą nas dramatyczne informacje o zakażonym lekarzu, który miał popełnić samobójstwo po nienawistnych wpisach, kierowanych w jego kierunku. Co się z nami dzieje?
Główną przyczyną jest ludzki strach. Ludzie się boją, nie wiedzą, czy zachorowali, czy też nie, bo przecież choroba może rozwinąć się w ciągu kilku najbliższych dni. To zwykły lęk przed śmiercią, który w pierwszym momencie powoduje wzrost samooceny. Towarzyszy mu agresja, czyli niechęć wobec osób, które - jak się wydaje - są przyczynami tego lęku. Czyli wobec chorych, a szczególnie na tych, którzy są blisko nas. Takich, którzy teoretycznie mogą stanowić zagrożenie.
Obserwujemy znaczący wzrost zachorowań. Czy nasz stosunek wobec kolejnych osób zakażonych COVID-19 wówczas się zmieni?
Jest coś takiego, jak efekt zblednięcia. Zupełnie inaczej wygląda informacja o jednej osobie chorej, a inaczej, gdy mamy ich już kilkudziesięciu. Wówczas ta pierwsza osoba ulega jakby rozmyciu. Gdyby w naszym otoczeniu pojawiło się 50 procent zakażonych, to ich postrzeganie byłoby inne.
Oby nie.
Oby. Jednak kiedy pewnego dnia wśród chorujących znajdą się członkowie naszych rodzin, sąsiedzi, przyjaciele, wówczas pojawi się ludzki odruch. I pełne współczucia pytanie: O Boże, ciebie też to spotkało?
Nasze pokolenia pierwszy raz tak naprawdę stanęły w obliczu epidemii, wymagającej izolacji społecznej. Czy liczy pani, że bez wzajemnych kontaktów międzyludzkich empatia przeważy w końcu nad strachem?
Niestety, jest tak, że obecnie częściej, silniej i wyraziście pojawia się tzw. efekt grupy własnej i grupy obcej. My, wewnątrz własnej grupy tych, którzy nie są chorzy, będziemy działać przeciwko tym, którzy nie przestrzegają higieny, zaleceń pozostania w domach, albo - o czym też słyszałam - po powrocie od dzieci z zagranicy sami nałożyli na siebie kwarantannę, nie idąc do lekarza. Już to budzi oburzenie. Członkowie grupy własnej zwrócą się jednym frontem przeciw członkom grupy obcej, zarzucając im, że sprowadzają powszechne niebezpieczeństwo.A im bliżej taki"obcy"mieszka, tym fala oburzenia będzie większa i silniejsza. Te osoby stają się niezwykle widoczne - w sklepie, na spacerze, w oknie własnego mieszkania. Równocześnie zaczynają się jednoczyć np.ludzie, którzy nigdzie nie wyjeżdżali. Czyli teoretycznie ci, którzy nie sprowadzają ryzyka na bliźnich.
We wpisach często pojawia się pytanie: po co? Po co pojechali na wycieczkę, po co wracali, po co robili zakupy?
Na razie obserwujemy niechęć wobec zachowania, które autorzy wpisów mogliby przecież też sami przejawiać. Mając informacje sprzed trzech, czterech tygodni o rozprzestrzenianiu się wirusa i bilet do Włoch, wielu z nich zapewne skorzystałoby z okazji. Mamy tu do czynienia z błędem poznawczym, także z iluzją pozytywną: innych to dotnie, ale nie mnie. Trzeba uświadomić to dzisiejszym hejterom.
Wyjazd do Włoch, Francji czy Tajlandii przestaje już być kryterium ryzyka zachorowania. Wirusa można złapać, wsiadając do windy na osiedlu.
Wtedy zniesie się bariera między grupą własną i obcą. Będą inne warunki startowe, by znaleźć się w innej grupie społecznej. Zupełnie inaczej będziemy patrzeć na ludzi, którzy zachorowali "niewinnie", łapiąc wirusa np.od dziecka w rodzinie.Skończy się nienawiść i pierwotny hejt wobec tych, którzy przyjechali do Polski w ostatnich tygodniach z innych krajów.
Wyjdziemy z tego pokaleczeni czy wzmocnieni?
Mam wrażenie, że obecna sytuacja bardzo wiele nas nauczy. Przede wszystkim ciągłego przebywania z członkami rodziny na domowych kwarantannach. Dowiemy się wiele nowego i ciekawego o bliskich. Dla niektórych,oczywiście, będzie to trudne. Widziałam już memy pokazujące osoby, które jeżdżą po pięciu dniach siedzenia w domu tramwajem i liżą poręcze, by wreszcie się zakazić. A już na poważnie - mamy szansę na nauczenie się spędzania czasu z rodziną. Ponadto skończy się ta niezdrowa, rozdmuchana konsumpcja, dzieląca ludzi na bardzo dobrze i bardzo źle zarabiających. Były bowiem ogromne animozje między tymi grupami. Dziś podział jest inny - na chorych i zdrowych. Póki chorych jest niewielu, ten podział będzie ostry, bo po jednej stronie stają ci, których było stać na wyjazd na wycieczkę za granicę, a po drugiej ci, których nie było stać. Kiedy zaczną chorować ci, którzy nie wyjeżdżali, te podziały zaczną zanikać. I wówczas będzie nas stać na solidarność grupową.