Aktorka Ewa Wencel o historii, powstaniu, 'Czasie honoru'

Redakcja
Sławomir Mielnik
O "Czasie honoru", przede wszystkim o serii poświęconej Powstaniu Warszawskiemu mówi Ewa Wencel, była opolanka, aktorka współautorka scenariusza.

Serce przyspiesza, gdy zbliża się pani do Opola?
Bardzo. Nawet mówić o tym trudno bez wzruszenia. Tak to już jest, że zawsze odwołujemy się do naszej młodości - najmocniejszych emocji, pierwszych miłości, pamięci naszych rodziców i dziadków. Wracam tu co jakiś czas, żeby naładować akumulatory.

Jakieś miejsca szczególnie wbiły się pani w pamięć?

Na pewno moim ważnym światem była ulica Robotnicza, przy której mieszkali dziadkowie; mały domek z ogródkiem w dzieciństwie wydawał się ogromny. Tam nauczyłam się, co ważne w życiu, co dobre, a co złe. Pamiętam pieczone w piecu kaflowym jabłka i "Pana Tadeusza", którego babcia czytała mi każdego dnia. Ważnym miejscem w mojej pamięci stało się moje II liceum i plac Daszyńskiego, gdzie lubię posiedzieć i pozwolić przypływać wspomnieniom. Ile razy przyjeżdżam do Opola, chętnie też odnawiam znajomość ze starymi poniemieckimi domami przy ul. Róży Luksemburg. Tam mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem. Opole wiąże się z ważnymi momentami w moim życiu: tu przecież odbył się mój pierwszy ślub, tu urodził się mój syn Andrzej.

Dawniej przyjeżdżała pani jako aktorka, po "Placu Zbawiciela" i "Mamuśkach" lubiana i ceniona. Teraz witamy również współautorkę scenariusza "Czasu honoru". Początkowo utrzymywała pani w tajemnicy swój udział w realizacji filmu.

Kiedy padła propozycja pisania "Czasu honoru", byłam tuż po nagrodzie w Gdyni za rolę w "Placu Zbawiciela". Wydawało mi się, że użycie prawdziwego nazwiska nie będzie stosowne, bo nadamy rozgłos czemuś, co jeszcze nie powstało. Wpadłam na pomysł podpisywania się nazwiskiem najstarszego brata mamy, Jerzego Matysiaka. Był AK-owcem, po wojnie go więziono. Myślę, że już nigdy nie doszedł do siebie.

Filmy wojenne przeważnie robią mężczyźni. To ich tematy, ich klimaty.
Jest nas dwoje przy pisaniu scenariusza, z Jarkiem Sokołem dobrze się uzupełniamy. Chyba mam męski umysł i męski charakter. Wyglądam niepozornie, w rzeczywistości jestem osobą zdecydowaną, uporządkowaną, przewidującą. Poza tym 7 lat czytania o wojnie zrobiło swoje.

Podobno pani pokój po sufit jest zawalony historycznymi książkami...
Teraz już nie, zostały notatki, publikacje, pamiętniki. Proszę zwrócić uwagę, że w "Czasie honoru" jedna serialowa postać skupia historie wielu osób. Ludzie w czasie wojny stale ginęli, a nasi bohaterowie musieli przetrwać aż sześć transz. Kiedy wzięliśmy się za powstanie, musieliśmy wykreować nowe postacie, żeby widz poznał i poczuł ogrom poniesionych strat.

Trudność tematu brała się także stąd, że powstańcy te same zdarzenia zapamiętali różnie. I że historycy niejednakowo oceniają rok 1944.
Czasem nawet wypiera się z pamięci traumatyczne wspomnienia. Moja przyjaciółka po wyjściu z Muzeum Powstania Warszawskiego powiedziała: "Nie mogę o tym mówić. Tylu ludzi zginęło, czy potrzebnie?". Ktoś jednak zauważył: "To przypominało rozpędzony pociąg, którego nie dało się zatrzymać". Potrzeba zwycięstwa i wolności była w ludziach ogromna, nie nam to oceniać.

Zdarzało się, że walczący chyłkiem przemykali się przez boczne ulice, żeby nie spotkać nieprzychylnych im warszawiaków.
Początkowo ludność cywilna była im bardzo pomocna i życzliwa, bo spodziewano się szybkiego zwycięstwa. Rozpacz i rozgoryczenie przyszło później, wraz z masowymi egzekucjami, bombardowaniami itd.
Wczytując się w opisy zdarzeń z udziałem cichociemnych, natrafiła pani na szczególnie wstrząsające wątki?
Były to tysiące sytuacji, czasami nieprawdopodobnych. Ostatnio największe wrażenie zrobiły na mnie tragiczne losy powstańców, tortury, gwałty i śmierć zadawana przez ronowców ludności cywilnej, gromadzonej na warszawskim Zieleniaku.

W imię czego pani sama poddała się torturom pisania scenariusza?

W imię rozwoju własnej osobowości, własnych umiejętności. W imię pamięci dla tamtego pokolenia. Ale minęło 7 lat i zamykam ten rozdział, ten rzeczywiście trudny czas: codziennie rano budziłam się z "Czasem honoru" i codziennie z nim zasypiałam. A przecież pracuję jeszcze w moim ukochanym teatrze...

... "Kwadrat", komediowym.
Na szczęście, bo wieczorami mogłam usłyszeć radosny śmiech.

Tytuł "Czas honoru" przywraca porzucone wartości. Za PRL-u o honorze się nie mówiło.
Tak to rozumiałam. Był to czas, kiedy wszystko było oczywiste. Nie szare, tylko białe lub czarne. Dobre lub niedobre.

83-odcinkowa historia okazała się tak przejmująca również dlatego, że czterej "malowani" chłopcy, Zakościelny, Wieczorkowski, Wesołowski i Pawlicki, wzięli na siebie ciężar jej opowiedzenia.

Stworzyliśmy z Jarkiem te postaci. To były nasze dzieci. Umieściliśmy w nich nasze uczucia, wrażliwość, myśli, słowa. Cieszę się, że właśnie ci czterej aktorzy zostali wybrani.

Losy bohaterów śledzą młodzi ludzie, których byśmy o to nie podejrzewali. Ostatni odcinek pierwszej serii obejrzało milion osób więcej niż pierwszy.
Młodzi ludzie nie różnią się od nas aż tak bardzo, jak się wydaje. Karmieni "plastikowym" światem udowodnili, że obchodzi ich nasza historia, losy dziadków.

Realizacja scenariusza przysparzała wielu trudności?
Dla mnie najtrudniejsza była ostatnia transza, powstanie. Pod Wałbrzychem w strasznym upale kręciliśmy ruiny Warszawy, walki, barykady. W Warszawie wchodziliśmy do kanału, gdzie temperatura wody wynosi 2 stopnie... Do tego kurz, brud, wybuchy, strzały.

Zapowiadano, że szósta transza będzie na finał. Powstała siódma.
Zamierzaliśmy zakończyć serial już po piątej, ale listy, prośby, rosnąca frekwencja spowodowały, że zmieniła się sytuacja. No, a potem pojawiła się szansa podjęcia tematu powstańczego, pominiętego wskutek trudności finansowych i technicznych. Te pojawiły się po realizacji "Miasta 44". Drogi zostały przetarte, pewne obiekty zbudowane, lokalizacje upatrzone, do tego zbliżała się 70. rocznica wydarzenia...

Ciąg dalszy nastąpi?
Nie ma takiej potrzeby. Trzeba realizować nowe pomysły, o nowych czasach, z nowymi bohaterami.

Trudno się będzie rozstać z rodziną "Czasu honoru"?
Chłopcy bardzo się zaprzyjaźnili, spotykają się, lubią, Madzia Różdżka pisze do mnie czasami: "Mamusiu, co tam?", więc nasza współpraca pewno przetrwa, tym bardziej że jako autorka scenariusza i przyszły reżyser mam pewne plany.

To przecież nie jest tak, że nie umiemy pisać i nagle odkrywamy w sobie tę umiejętność. Jak stało się w pani przypadku?

Widać i Jarek, i producent, Michał Kwieciński, dostrzegli we mnie jakiś potencjał. W "Placu Zbawiciela" współpracowałam przy scenariuszu.

Pewno była pani dobra z polskiego?
Nie lubiłam go, bliższe były mi matematyka, fizyka i chemia. Ale w klasie maturalnej wygrałam konkurs na opowiadanie "Najważniejszy dzień życia", które w Opolu zostało sfilmowane przez telewizję. To była także moja pierwsza rola.

Podobno woli pani grać, niż pisać.

Oba te zajęcia mają pewne punkty styczne, bo w obu przypadkach buduje się postaci, ich losy, dramaturgię. Już nie wy-obrażam sobie życia bez pisania.

A bez grania?

Zaskoczę panią: prędzej. W moim wieku nie wszystko można zagrać. Czas młodych bohaterek minął, teściowych grać nie chcę, bo ile można, a babcie... Na scenie dojrzała kobieta to ktoś niewyraźny, utarło się wyobrażenie dojrzałej kobiety jako kogoś zażywnego, spowolnionego, podczas gdy ja jestem bardzo szczupła i energiczna. Nie pasuję do tego obrazu.

Krótko mówiąc - czeka pani na starość?
Czekam na to, żeby ją wykorzystać. Pamiętam, byłam jeszcze młodą dziewczyną, kiedy 62-letnia Danusia Szaflarska siedziała w garderobie przed lustrem, ja obok, bo grałyśmy w jednej sztuce. Powiedziała: "Wiesz, Ewuniu, nie wierzę, że ta stara kobieta po drugiej stronie to ja". Dzisiaj już wiem, co miała na myśli, i nie zapomnę tego do końca życia. Wiele razy spotykałyśmy się na scenie, wyjeżdżałyśmy do Stanów i mieszkałyśmy w jednym pokoju. Obawiałam się tego, przypuszczając, że mogę jej przeszkadzać, tymczasem miałam przy sobie cudowną osobę, która rano, po moim powrocie ze "zwiedzania" Chicago podawała mi do łóżka herbatę. Kiedy dzisiaj przypominam sobie scenę z garderoby, ciśnie mi się na usta tylko jedno - Danusiu, zrozumiałam. Wiem, że niesprawiedliwe, okrutne, ale prawdziwe jest to, co wtedy powiedziała: że dopiero teraz jest gotowa na wszystko, co niesie życie. I dlaczego tak późno? Tak wiele tracimy niepostrzeżenie, tak bardzo jesteśmy nonszalanccy wobec własnej młodości. Pozwalamy, by czas przelatywał nam między palcami.

Jest pani w najlepszym okresie swojej kariery zawodowej. Mam nadzieję, że to się przekłada na szczęście osobiste.
Jestem szczęśliwa, że mam zdrowego dorosłego syna i nadzieję, że kiedyś założy własną rodzinę.

I zostanie pani prawdziwą teściową?
Andrzej mówi, że wszyscy się mnie boją. Nie wiem dlaczego, bo sama sobie wydaję się bardzo potulna. Syn jednak dobija mnie, kiedy dodaje, że wystarczy, gdy na kogoś spojrzę. No więc staram się nie spoglądać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska