Ala od nadziei. Opolska arka Noego

Redakcja
Koty pani Ali.
Koty pani Ali. Paweł Stauffer
Razem z panią Alą mieszka ponad 100 kotów, a także: 20 psów, legwan, jeże, nietoperz, papugi, fretka.

Alicja Jackiewicz (znajomi mówią na nią zdrobniale "Ala od nadziei") zajmuje parter domku położonego niemal w centrum Opola.

- Proszę przyjechać - zgadza się gospodyni. - Jeśli się pani nie boi...
Nie ma czego się bać - wszystkie biegające luzem koty i psy reagują na wejście nowej osoby do przedpokoju przyjaźnie, oczekując pieszczot i zabawy. Trudno uwierzyć, że niemal za każdym z tych futrzaków kryje się cierpienie i ból zadane przez ludzi. Ale w domu fundacji "Azyl Nadziei" pani Ala uczy zwierzęta, że przecież nie wszyscy ludzie są źli. I one jej w końcu wierzą.

Szaza to suczka trzymana przez swych pierwszych właścicieli tylko po to, by rodziła im szczeniaki, które można było sprzedać za psi pieniądz. Nikogo nie obchodziło, że rana na języku się nie zagoiła i naderwany język zwyczajnie zwisa z pyska. Ani że na ciele suki powiększa się wciąż wrzód, który osiągnął wielkość pięści. O Szazie dowiedziało się opolskie TOnZ, zabrało psa właścicielom, oddało pani Ali.

Szaza wciąż lubi ludzi. Cieszy się, gdy przychodzą do niej dzieci wolontariusze, bawi się z nimi, wychodzi na spacer. Czasami wydaje się, że to ona opiekuje się dzieciakami.
- Ma u mnie emeryturę - mówi Ala.

Miało być zdrowo

Pani Ala mieszkała kiedyś w bloku, ale musiała się wyprowadzić. Miała kłopoty z sercem, lekarz zalecił unikać wysiłku.

Urządziła nowe gniazdko, starała się żyć spokojnie, nie wysilać się... Ale teraz z oszczędnego stylu życia nici, bo pracy w domku pełnym zwierząt jest tyle, że pewnie każdy lekarz kazałby się kobiecie przeprowadzić do mieszkania - nawet na ostatnim piętrze żyłoby się zdrowiej. Pani Ala tylko macha ręką: - Człowiek może tyle dobrego zrobić dla innych, więc po co ma walczyć tylko o własne dobro i zdrowie? - mówi.

Lata temu pani Ala nie lubiła kotów, miała tylko dwa psy i spacerowała z nimi wokół domku. I wtedy pojawiła się ruda Dzikuska. Psy pani Ali zagnały nieoswojoną kotkę do pralni. - Jako typowa psiara, do kotów miałam podejście pełne dystansu i nieufności - mówi Alicja Jackiewicz. - Ale tego kota, umierającego z choroby i ze strachu, było mi żal.

Na leczenie nie żałowała grosza. A potem zaczęła zwracać uwagę na inne biedne działkowe koty. Te chore zabierała do domu. Jeśli nie wyleczyła, to przynajmniej pozwoliła w spokoju i w cieple umrzeć. Pozostałym usiłowała znaleźć dom, ale wśród ludzi wcale nie ma wielu chętnych do przygarnięcia zwierzęcia "po przejściach", często potrzebującego specjalnej troski, leków. W tym roku udało się doprowadzić tylko do 50 adopcji. Więc podopiecznych azylu wciąż przybywało, zajmowały kolejne pokoje, klatki, woliery, kojce, ogród.

I tak powstała fundacja dla zwierząt chorych i kalekich. Było o niej coraz głośniej wśród miłośników zwierząt. - Ludzie przychodzą i pomagają - mówi pani Ala. Dają datki, koce, pralkę, lodówkę...
O złych ludziach i ich szyderstwach nie chce mówić.
I zaprasza "na pokoje".

Nie spuszczają z niej wzroku

We framugach nie ma normalnych drzwi, tylko takie wykonane z kraty. To nowa inwestycja.
Drzwi nie może być, bo zwierzęta nie miałyby kontaktu wzrokowego z człowiekiem, a one muszą nas widzieć. Nasze zwierzęta, nawet te, które kiedyś były dzikie, lgną do ludzi. Słuchają nas, łaszą się - tłumaczy pani Ala.

Pokoje są dodatkowo podzielone siatkami lub kratami na woliery i minikojce. Wykorzystany jest każdy kąt, każda wnęka. Wchodzę do jednego z pomieszczeń - tu rządzą koty, zdrowe lub te ledwo zaleczone. Pierwszy, drugi, dziesiąty... liczę zwierzaki, gubię się na trzydziestym piątym, a jeszcze z kojca urządzonego w kącie pani Ala wypuszcza kolejne - przebiegają obok woliery dla papug i biegną w kierunku kuchni. Tam krząta się jedna z wolontariuszek i przygotowuje jedzenie. Mruczki, jeden za drugim, wskakują na siatkę i kocim zwyczajem zawisają na niej, wyraźnie zaglądając do kuchennych garnków.

W kuchni schronienie znalazły też dwa nietoperze, chyba już zostaną u pani Ali na zawsze. Są ranne, już nigdy nie będą latać.

- W tej kuchni miałam meble robione na wymiar - dodaje gospodyni. - Nowy sprzęt... Machnęłam na to ręką. Nie meble są przecież w życiu najważniejsze.

Został Polnar

Kiedyś to było wychuchane mieszkanko. Urządzone ze smakiem, dbałością, wyczuciem i artystycznym zacięciem. Piękna sypialnia z toaletą, minigarderoba... Ściany pełne oryginalnych obrazów i grafik. Z tych dzieł ostał się jeden obraz - Bolesława Polnara. Obraz dzieli ścianę z terrarium dla legwana, gad to ofiara sadystycznego hodowcy spod Krakowa. Przywiozła go do pani Ali znajoma, wiedząc, że w Opolu legwan - mimo urwanej łapki - dożyje w spokoju starości. Pełne roślin terrarium kolorystycznie nawet pasuje do obrazu...

Dostałam ten obraz od byłego męża, czuję do niego ogromny sentyment. Pozostałe prace sprzedałam, bo potrzebowałam pieniędzy dla zwierząt: na jedzenie, leczenie... - mówi gospodyni. Odkąd ma fundację, jest jej łatwiej, otrzymuje datki i 1% z podatków. Chociaż potrzeby są coraz większe, a dług u weterynarzy, choć leczą zwierzęta po kosztach, a czasem za darmo, rośnie.

- Dam radę - mówi pani Ala, odsuwając złe myśli i uśmiechając się do swych podopiecznych wylegujących się w jej dawnej sypialni. Teraz to kolejny koci pokój, a w pięknej drewnianej podłodze wycięte jest zejście do piwnicy: - Żeby koty miały więcej przestrzeni życiowej - wyjaśnia pani Ala.

Sypia na małej kanapie, w pomieszczeniu dzielonym z legwanem, obrazem Polnara, kotem, paroma mniejszymi pieskami. Kot to szlachetny birmańczyk - piękny i dumny. Ktoś go związał i wyrzucił do lasu. - Był chudy, bez sierści, cały w ropiejących ranach. Nawet ja brzydziłam się go dotknąć, wkładałam rękawiczki - wspomina opiekunka.

Niedawno przegrodziła pokój, wydzielając miejsce dla wielkiego psa, mieszańca ras bojowych. Był bardzo agresywny, prawdopodobnie szykowany do walk. Początkowo pogryzł nawet panią Alę. - Załatwiłam mu indywidualne szkolenie. Instruktor zgodził się ucywilizować psa za darmo. I teraz mogę już wychodzić z nim na spacery.

Tylko jak można w takim małym pomieszczeniu pełnym zwierząt spać?
- Można - mówi opiekunka zwierząt. - Odkąd prowadzę azyl, wystarczą mi 2-3 godziny snu.

Ofiara własnej dobroci?

W piwniczce, do której koty schodzą przez dziurę wybitą w podłodze sypialni, jest też wydzielony kąt dla schorowanych kotów. Sześć kociaków choruje, wszystkie są pod kroplówkami. Jednego trzeba było właśnie zawieźć do weterynarza, żeby uśpić. Takie sytuacje to dla pani Ali osobista klęska. A jeśli przywróci umierającemu stworzeniu zdrowie - cieszy się, jakby wygrała w totka.

Ostatnio udało mi się odratować kociaki z choroby, której śmiertelność oceniana jest na niemal 99 procent - mówi. - Nocami siedziałam nad nimi i pielęgnowałam, na kocich forach szukałam informacji i trafiłam na opis eksperymentalnej metody leczenia, połączony z przetaczaniem krwi. Weterynarz też zechciał spróbować. No i udało się!

Są okresy, że codziennie ktoś podrzuca pani Ali dręczone zwierzę. - Kiedyś pewien pan chciał oddać psa, którym się po prostu znudził. Odmówiłam. Zaśmiał się i stwierdził, że go przywiąże na rogu do płotu. Tak też zrobił. Więc pies i tak do mnie trafił.

Dorota Skupińska, która prowadzi miejskie schronisko dla bezdomnych psów w Opolu, nie ukrywa, że i ona korzysta z dobroci pani Ali: - Nie mogę przyjmować zwierząt spoza miasta - mówi. - Ale gdy widzę, że odprawiony człowiek jest gotów pozbyć się zwierzaka w jakikolwiek sposób, choćby przywiązując do drzewa w lesie, to przekazuję mu adres Ali. Mam świadomość, że Ala jest po części ofiara swej dobroci i miłości. Ale wybór jest jeden - bez Ali te dziesiątki, a nawet setki zwierząt zdychałyby w męczarniach gdzieś w lasach i na śmietnikach.

Gdy zabraknie Ali...

Ważne

Konto Fundacji "Azyl Nadziei" dla zwierząt potrzebujących pomocy: Bank PKO BP
18 1020 3668 0000 5202 0177 6103

KRS 0000297407

Jeżeli chcesz zaadoptować podopiecznych fundacji, zadzwoń - 77 44 06 486, 603079984.

Tymczasem w domu pani Ali koty - te uwieszone na siatkowych drzwiach do kuchni - doczekały się posiłku. Alicja patrzy na wolontariuszkę. - Gdy mnie zabraknie, Natalka przejmie azyl - zapowiada.
Natalia poznała azyl, gdy razem z mężem przywiozła tu psa odebranego podczas interwencji TOnZ. Sama skóra i kości. Pies był tak zagłodzony, że nawet nie trawił. Ala go uzdrowiła.

Natalia ma 28 lat, właśnie straciła pracę. - Mogę więc pomagać nawet cały dzień - mówi. - Kiedyś nawet zaproponowałam Ali, żeby wyjechała na dzień, dwa i odpoczęła od tego kieratu, bo ona faktycznie śpi po parę godzin, ale nie chciała.

Znajomi i krewni pytają Natalkę, kiedy założy rodzinę, czy nie poświęca się zbytnio dla azylu i fundacji, zapominając o własnym szczęściu.

Dziewczyny już nawet nie irytują te wścibskie pytania: - Nie boję się, gdy Ala mówi, że chce mi przekazać azyl - odpowiada. - Chcę być taka jak ona. Czyli dobra.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska