Amerykański publicysta opowiada o Polsce. Stek bajek, kłamstw i kłamstewek

Sławomir Cenckiewicz
Sławomir Cenckiewicz
Im więcej napiszemy o bezpieczniackiej przeszłości naszych „Bondów” z Urzędu Ochrony Państwa, tym bardziej będą się oni powoływać na swoje relacje z Amerykanami. Pokażą medale, opowiedzą o zasługach dla Stanów Zjednoczonych w aurze niedomówień owianych tajemnicami, rzadziej przedstawią amerykańskich przyjaciół i świadków swojej wielkości. Bo wiadomo, jak już kogoś czy coś autoryzują Amerykanie, to tak jakby ostatecznie unieważnili wszelkie „białe plamy” PRL-u, nasze boje o lustrację i dekomunizację, a SB uznali za niebyłą lub „odwróconą”, czyli faktycznie walczącą z komunizmem.

Takiej zbiorowej autoryzacji i legitymizacji całego zastępu SB-eków z Departamentu I MSW podjął się niedawno John Pomfert – liberalny publicysta Associated Press i „Washington Post”, który wpierw w Ameryce, a krótko potem także w Polsce opublikował książkę „Pozdrowienia z Warszawy. Polski wywiad, CIA i wyjątkowy sojusz” (Znak, Kraków 2022).

To skomponowany w formę sensacyjnego reportażu zbiór banałów, propagandowych klisz, bajek, kłamstw i kłamstewek, politycznych wycieczek na temat Prawa i Sprawiedliwości czyli „skrajnie prawicowej partii kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego” prześladującej LGBT.

cenckiewicz

W książce Johna Pomferta biografia Gromosława Czempińskiego uległa wielkiej korekcie i transformacji. Nagle stał się fanem antykomunistycznej Polonii z Chicago. W rzeczywistości pisał wrogie „raporty dyplomatyczne” o Polonii, Kościele i kardynale Wojtyle.

O tym, jak SB złamała szyfr Enigmy

Całość tej opowiastki nie jest wcale owocem jakiegokolwiek śledztwa dziennikarskiego, ale wersją „jedynkarzy” z Departamentu I MSW, którzy tak skutecznie nawinęli makaron na uszy amerykańskiemu nominatowi do Nagrody Pulizera, że ku uciesze bezpieki znad Wisły, uznał on SB za tę samą „służbę, która złamała szyfr Enigmy” (sic!). Stąd też, kiedy Amerykanie z CIA zainicjowali współpracę z SB-ekami z Departamentu I MSW w 1989 r., w Lizbonie (wspominam o tym w „Transformacji”), ci ostatni – jako dziedzice przedwojennej „dwójki” – rozpłakali się ze wzruszenia ciesząc się z docenienia polskiego wkładu w zwycięstwo w II wojnie światowej (ma się rozumieć nad „nazistami”).

Książka Pomferta jest w istocie komedią. To apologia polskiej transformacji z funkcjonariuszami SB jako sprawcami naszej wolności, a jednocześnie beneficjentami przemian, którzy wspólnie z Milczanowskim i Kozłowskim uratowali nas przed katastrofą „opcji zerowej”. Gdyby nie oni oraz wsparcie CIA, „mielibyśmy armię dobrze wyszkolonych przeciwników”. Jakże możemy się dziś radować, że dzięki tej solidarnościowo-amerykańskiej synergii (na miarę czasów Kościuszki i Pułaskiego) grzebiącej „opcję zerową” w służbach, armia SB-eków stała się armią aniołów, stojących na straży wolnej Polski.

Poziom tych wynurzeń niemal zawsze jest taki sam. O ile wstępna, kilkudziesięciostronicowa opowieść o Zacharskim, trzyma jako taki poziom (choć zachowana w IPN pokaźna ilość dokumentów i kilka poważnych publikacji historycznych czyni z niej nieudolną gawędę), o tyle kolejne partie tekstu (zresztą beznadziejnie przetłumaczone na język polski) budzą na przemian zdziwienie, wzruszenie ramion i śmiech. Przykładowo kpt. Andrzej Derlatka to „jeden z bystrzejszych oficerów w polskim wywiadzie”. Oficer o „kulistej głowie” (stąd pseudo „Globus”), który nie dość, że chciał polskiej niepodległości i nie ufał KGB, to jako pierwszy przewidział zjednoczenie Niemiec, był „jedyną osobą” (nie tylko w Polsce), przewidującą zakulisowe rozmowy RFN-ZSRS, o których w ramach operacji „Jedność” (był jej „mózgiem”) z 1988 r. poinformował Zachód (Amerykanów), zgłaszając faktycznie akces Polski do NATO i EWG. Dzięki temu, biedni i ślepi Amerykanie mogli rozpocząć swoje tajne operacje w krajach bloku sowieckiego, a nawet w samym ZSRS pod koniec jego żywota.

O Macierewiczu, antytezie „armii aniołów” z SB

Zresztą Amerykanie – zwłaszcza ci z CIA – są w tej książce kretynami. Nie dość, że nie słuchali Derlatki, kiedy wspólnie z Jasikiem, domagał się przyjęcia Polski do NATO (jeszcze przed rządem Jana Olszewskiego), to nie posłuchali płk. Aleksandra Makowskiego z Wydziału XI Departamentu I MSW, a potem konsultanta UOP, kiedy wskazał im potrzebę likwidacji bin Ladena, wskazując przy tym jego lokalizację. „Makowski czuł się dotknięty tym, że CIA najwyraźniej zlekceważyła zdobyte przez niego informacje” – pisze Pomfret, zaś my dowiadując się o tym wszystkim po latach, zalani łzami jak funkcjonariusze SB na spotkaniu z CIA w Lizbonie, targani jesteśmy wątpliwościami na temat sensu polsko-amerykańskiego sojuszu.

Tym bardziej, że czarę goryczy dopełnił nieszczęsny Macierewicz („nad jego łóżkiem wisiały portret Che Guevary i flaga kubańska, a niesforny zarost przywodził na myśl brodę Fidela Castro”), który podobnie jak Amerykanie nie uwierzył Makowskiemu, kiedy ten były SB-ek pracował już dla WSI i miał na wyciągnięcie ręki bin Ladena z al-Zawahirim.

Macierewicz ma w tej książce znacznie więcej „zasług”, pełniąc rolę antytezy „armii aniołów” z SB. Wsłuchując się w świadectwo Dukaczewskiego Pomfert bez żadnych wątpliwości pisze o aresztowaniach i wyrokach, skazujących dla współpracujących z polskim wywiadem (WSI) Białorusinów i Rosjan, że o zamachu na gen. Edwarda Pietrzyka w Bagdadzie, jako konsekwencji raportu Macierewicza jedynie tu wspomnę.

O herosie Czempińskim, który „uprawiał własną politykę zagraniczną”

Do miana herosa urasta w książce mój ulubieniec – Gromosław Czempiński, którego biografia uległa tak wielkiej korekcie i transformacji, że już w latach siedemdziesiątych okazał się on fanem antykomunistycznej Polonii z Chicago, obrońcą języka ojczystego w Ameryce i zwolennikiem wsparcia udzielanego Kościołowi katolickiemu. Mało tego, Czempiński – zdaniem Pomfreta – „uprawiał własną politykę zagraniczną” podczas pobytu w Genewie stając w obronie więźniów politycznych w PRL i obracając się w środowisku zachodnich dyplomatów, co w szczególny sposób irytować miało KGB. Tak niezależna postawa, była przede wszystkim zasługą ojca, który nie lubił Sowietów, był polskim nacjonalistą marzącym o lataniu w przestworzach (to sen o wolności!) i stąd nie było nawet mowy, by przyjęto go do pracy w bezpiece.

Kiedy czytałem te brednie początkowo ogarnęła mnie irytacja, ale po chwili zrozumiałem, że mam przed sobą lekturę wyłącznie zabawną, a więc opartą na… fikcji. Zajmując się Czempińskim od dwóch dekad, publikując jego wrogie „raporty dyplomatyczne” o Polonii, Kościele i kardynale Wojtyle, opisując otoczenie go kordonem bezpieczeństwa przez zachodnich dyplomatów w Genewie, jego notatki wywiadowcze o postrzeganiu zabójstwa księdza Popiełuszki w Watykanie, studiując jego udział w operacjach skierowanych przeciwko ambasadzie amerykańskiej w Warszawie, Kuklińskiemu i Spasowskiemu, jego kontakty z PR („przyjaciółmi radzieckimi”)… musiałbym sprostować dosłownie każde zdanie napisane o nim przez Pomferta.

Nawet historia jego ojca – Mieczysława Czempińskiego, jest wyłącznie stekiem kłamstw. Wystarczy wspomnieć, że Mieczysław Czempiński był aktywistą PPR i funkcjonariuszem UB/SB ( w latach 1945–1960), gdzie dosłużył się stopnia kapitana. W latach 1945–1951 brał udział w krwawych obławach na podziemie niepodległościowe, o czym sam pisał w 1970 r.: „brałem czynny i bezpośredni udział w walkach ze zbrojnym podziemiem na terenach powiatów: obornickiego – banda »Tarzana« i »Norwida«, powiatu nowotomyskiego – WSGO »Warta« i banda »Szefa Czesia«, powiatu kościańskiego – z bandą »Kościuszki«, powiatu kępińskiego – z bandą »Otta« i »Waldemara« i wielu innych grup zbrojnych działających na terenie powiatu Ostrowa, Krotoszyna, Gniezna i Poznania. A w 1951 r. także na terenie powiatu włodawskiego przeciwko bandzie »Żelaznego«”.

O historykach światowej klasy

W grafomańskiej powieści Johna Pomfreta tylko jedno mi się podoba. Końcowy fragment opowiadania o tym jak Czempiński, Tomaszewski, Derlatka i Maronde żyją jak nędzarze za tysiąc złotych miesięcznie po tym, jak „zachęcony przez Macierewicza polski parlament uchwalił ustawę, która obcięła emerytury czterdziestu trzem tysiącom pracowników służb bezpieczeństwa czasów komunistycznych – od szpiegów i detektywów policyjnych po posterunkowych i dozorców”. Niestety, szybko zdałem sobie sprawę, że to część tej samej fikcji.

Nie wiem tylko dlaczego dwaj historycy z IPN – Tomasz Kozłowski i Przemysław Gasztold, zgodzili się na wykorzystanie swoich nazwisk w tej powieści (?). Przepraszam, już wiem! John Pomfret określił ich przecież mianem „światowej klasy historykami”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Amerykański publicysta opowiada o Polsce. Stek bajek, kłamstw i kłamstewek - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska