Andrzej Hamada: - Oszukiwałem Oskara Schindlera

Redakcja
- Po wojnie zapomniałem o Schindlerze - mówi Andrzej Hamada. - Usłyszałem o nim ponownie, kiedy Spielberg nakręcił swój film.
- Po wojnie zapomniałem o Schindlerze - mówi Andrzej Hamada. - Usłyszałem o nim ponownie, kiedy Spielberg nakręcił swój film. Sławomir Mielnik
Do tej pory nikomu nie mówiłem, jak poznałem Schindlera - mówi Andrzej Hamada. - Nikt nie pytał, a ja nie mam zwyczaju się chwalić. Pamiętam Schindlera jako człowieka interesu. O tym, że ratował Żydów, dowiedziałem się dopiero po wojnie.

Kraków. Wiosna 1944 roku. Ze słynnej Deutsche Emailwaren-Fabrik, produkującej na potrzeby niemieckiego wojska, wychodzi dwóch młodych Polaków. Właśnie skończyli negocjacje z Oskarem Schindlerem, właścicielem niemieckiej firmy. Jednym z mężczyzn jest Andrzej Hamada, dziś w Opolu znany jako architekt i miłośnik historii miasta.

Polacy nie wyglądają na zadowolonych. Przed chwilą okazało się, że Schindler pomniejszy o połowę kwotę, jaką obiecał im za postawienie baraków. Długo milczą, gdy jadą samochodem. Nagle Maksymilian Peterek, właściciel firmy budowlanej, klepie zaskoczonego Hamadę w kolano. - I tak ich orżnąłem, a pan mi w tym pomógł! - krzyczy Peterek.

Wszędzie stawiali baraki

Do tej pory Hamada nie opowiadał o tym, co robił w Krakowie podczas II wojny światowej.
- Od lat wszyscy pytają mnie o dawną architekturę Opola, a o Schindlera jeszcze nikt - tłumaczy pan Andrzej. - On stał się sławny dopiero niedawno. Podczas wojny był dla mnie tylko właścicielem jednej z niemieckich firm. Nikt nie wiedział, że ratował Żydów.

W 1943 roku Hamada nie miał nawet 20 lat. Ale dzięki temu, że dobrze znał niemiecki, rysunek techniczny oraz podstawy budowlanki szybko zyskał zaufanie właściciela firmy.

- Maksymilian Peterek to był wtedy ktoś - opowiada Hamada. - Mimo, że był Polakiem, był bardzo pewny siebie. Jeździł własnym samochodem, a jego firma miała wiele zleceń od Niemców. Nie był volksdeutschem, ale spryciarzem i świetnym organizatorem. Gdy Niemcy zajęli Kraków, współwłaścicielem firmy zrobił od razu majstra Franciszka Pokludę, który był z pochodzenia czeskim Niemcem. I tak nagle firma, zatrudniająca przez całą wojnę samych Polaków, a także pomagająca Armii Krajowej, nagle stała się niemiecka - śmieje się Hamada.

Rodzinna firma Peterka specjalizowała się w ciesielstwie, a podczas wojny w stawianiu baraków, które powstawały szybko i na masową skalę. Budowano je z gotowych elementów, które przyjeżdżały z Niemiec.

- U Schindlera w fabryce też budowaliśmy baraki, ale po tylu latach już nie pamiętam, komu lub czemu miały służyć - przyznaje Hamada. - Nadzorowałem całą inwestycję i stąd mój udział w oszukiwaniu Schindlera. On nie przypominał typowego zimnego Niemca, jakich spotykało się w obozie koncentracyjnym w Płaszowie. Był za to twardym handlowcem, ale Peterek okazał się od niego lepszy.

Żydom się nie płaci

Gdy w fabryce Schindlera rozpoczęła się budowa baraków, do pomocy polskiej firmie skierowano Żydów, którzy pracowali w fabryce. Za ich pracę nie trzeba było płacić, a w ocenie Schindlera mieli przyśpieszyć inwestycję.

- I tych o Żydów, gdy zakończyła się budowa, wybuchła cała awantura - wspomina Hamada. - Wprawdzie oni niespecjalnie pomagali, to jednak Niemcy uznali nagle, że trzeba renegocjować umowę, bo przecież Peterek zaoszczędził dzięki nim pieniądze i czas. Zaczął się spór, który rozstrzygnął dopiero Schindler. Powiedziano nam, że mamy przywieźć dziennik budowy, a zapłata będzie godna i odbędzie się zgodnie z tym, co w nim napisano. Problem w tym, że go nie mieliśmy...

Ale Niemcy o tym nie wiedzieli. Gdy kilka dni później Polacy ponownie pojawili się u Schindlera, mieli już ze sobą gotowy dziennik budowy.

- Osobiście go przygotowałem, konsultując z majstrami i panem Peterkiem. Byłem z siebie bardzo zadowolony - wspomina Hamada.

Ale szybko zrzedła mu mina, gdy okazało się, że mimo specjalnie przygotowanego dziennika, kwota obiecana przez Niemców będzie pomniejszona o połowę.

- Dlatego byłem bardzo zaskoczony, gdy Peterek zaczął się cieszyć po wyjściu z fabryki. Ale może nie powinienem się dziwić? Nieustanne oszukiwanie Niemców było dla nas jedną z form oporu - śmieje się pan Andrzej.

Gdyby Niemcy zorientowali się w machlojkach, obaj panowie wylądowaliby najpewniej w pobliskim obozie koncentracyjnym w Płaszowie. Bo choć przewidziano go jako miejsce zagłady dla Żydów, to istniała w nim też "zona" wydzielona dla Polaków.

- Można tam było trafić np. za wniesienie na teren obozu chleba czy cukierków dla dzieci, bo o te rzeczy najczęściej prosili więźniowie - opowiada Hamada, którego firma pracowała na terenie obozu. - Pamiętam, jak jednego z naszych majstrów złapali w obozie, gdy przekazywał więźniom mydło. Ostatni raz jego twarz widziałem za drutem kolczastym. Nigdy potem go już nie spotkałem.

Nulka - prezent z obozu

Gdy rozmawiamy o obozie, Hamada zagląda nagle pod biurko. Wyjmuje mały futerał z pudełka pełnego pamiątek i dokumentów z czasów wojny. Futerał kryje nulkę, czyli rodzaj małego cyrkla.

- Taki zwyczajny, ale dla mnie jest bardzo cenny, otrzymałem go w prezencie od Żyda, któremu przynosiłem chleb do obozu - wyjaśnia pan Andrzej. - Nazywał się Ständig. Pracował w biurze projektowym wspólnie ze słynnym architektem Zygmuntem Grünbergiem (nie przeżył wojny - red.), który w Krakowie zaprojektował wiele znakomitych budynków.

Mimo że pracowali w biurach, nie byli przez Niemców traktowani lepiej. Grünberg pokazał kiedyś Hamadzie ślady bicia na plecach. Podobnie jak inni więźniowie, stale chodził głodny.

- Było mi im łatwiej pomagać, bo nie kontrolowano mnie na bramie obozowej - opowiada Hamada. - Jako kierownika budowy, pracownika "niemieckiej" firmy nikt mnie nie podejrzewał. Dlatego przenosiłem listy, a dla Żydów przemycałem chleb.

Raz udało mi się także wynieść z obozu krótki, ale bardzo drogi płaszcz. Po prostu ubrałem go pod swój i zaniosłem pod wskazany adres. Kilka tych miejsc jeszcze pamiętam. Nigdy jednak nie brałem za to pieniędzy. Uważałem to za swój obowiązek. Tylko tak mogłem tym ludziom pomóc...

Ryzykował, ale najbardziej dramatyczne chwile przeżył nie w obozie, ale w krakowskim mieszkaniu babci, u której mieszkał z rodzicami. W nocy nagle wpadli żandarmi, którzy przechodząc ulicą dostrzegli światło w niedokładnie zasłoniętym oknie. A za złamanie obowiązku zaciemnienia groziły surowe kary.

- A ja w tym czasie pracowałem już dla Armii Krajowej i nanosiłem na mapę Niemiec miejsca obozów jenieckich - wspomina Hamada. - Mapę miałem rozpiętą na dwustronnej desce kreślarskiej. Tuż przed wejściem patrolu zdążyłem ją obrócić. Gdy Niemcy weszli, zaczęli pytać, co tu się dzieje. Nagle jeden z nich podszedł do deski, zaczął pokazywać ją kolegom.

Okazało się, że był budowlańcem i wiedział, co jest narysowane na desce. Zaczęliśmy rozmawiać, a ja wyjaśniłem, że uczę w szkole budowlanej. Pogratulowali mi, a ojcu tylko kazali szczelniej zasłonić okno i wyszli. Nigdy potem nie czułem już większej ulgi. Gdyby przyszło im na myśl obrócić deskę, to wątpię, abyśmy teraz rozmawiali...

"Znajomy" sprawiedliwego

Hamada mieszkał w Krakowie do końca wojny, potem wyprowadził się do Gdańska, a po skończeniu studiów dostał nakaz pracy w Opolu.

Nie wiedział, że oszukiwany przez niego przemysłowiec uratował 1200 "pracowników" fabryki, którzy mieli trafić do pieców krematoryjnych. Jesienią 1944, gdy Niemcy szykowali Kraków do obrony przed Rosjanami, fabryka - uznana za ważną dla wojska - została ewakuowana do Czech. Tam Schindler i Żydzi doczekali końca wojny.

Po wojnie biznesmenowi interesy szły kiepsko. Swoim postępowaniem wobec Żydów zaskarbił sobie jednak wielką wdzięczność ze strony ocalonych. W 1963 roku otrzymał medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", a gdy zmarł, został pochowany w Jerozolimie.

Ale Hamada powtórnie usłyszał o słynnym Niemcu dopiero w latach 90., gdy powstał film "Lista Schindlera", wyreżyserowany przez Stevena Spielberga, a potem nagrodzony Oscarami.

- Trudno było dostać się na niego do kina Odra, ale poszedłem do obsługi i powiedziałem, że... znałem Schindlera - opowiada Hamada. - Byli zdziwieni, a ja pierwszy raz w życiu tę "znajomość" jakoś wykorzystałem. Dostałem honorowe miejsce, a film bardzo mnie poruszył. Idealnie pokazano tamte czasy. Nawet aktor (Liam Neeson - red.) grający Schindlera był do niego uderzająco podobny.

Epilog. Wspomnieniami Hamady zainteresowaliśmy Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, które dopiero kilka lat temu udostępniło do zwiedzania fabrykę Schindlera. Muzeum ma jednak wciąż za mało własnych zdjęć, wspomnień i eksponatów. M.in. dlatego jego pracownicy mogą przyjechać do Opola, aby porozmawiać z architektem.

- Dla nas te wspomnienia to rewelacja - przyznaje Monika Bednarek, kustosz dawnej fabryki Schindlera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska