Andrzej Krzywy: De Mono cały czas jest to samo

Redakcja
Rozmowa z Andrzejem Krzywym, wokalistą i liderem zespołu De Mono.

- Wasza nowa płyta nosi tytuł "No stress". To deklaracja, że się nie stresujecie, czy przesłanie do kogoś, kto płyty będzie słuchał, że stresować się nie warto?
- W dzisiejszych czasach nie ma ludzi, którzy się nie stresują. Stres jest wszechobecny i niestety towarzyszy każdemu. Powodem jest jakaś straszna gonitwa, wyścig szczurów, który się odbywa dookoła. Widać go codziennie, choćby rano w strasznych korkach pełnych ludzi, którzy w nim uczestniczą. Kiedy włączamy telewizor, też zieje z niego głównie złymi informacjami. Płyta "No stress" to nasze przesłanie, apel, żebyśmy trochę przystanęli i zaczęli żyć w mniejszym tempie. Trzeba znaleźć chwilę dla siebie, przyjaciół, rodziny, rodziców.

- A pan się czymś stresuje?
- Jestem generalnie optymistą i kimś, kto zawsze widzi jasną stronę. Choć oczywiście trochę się też zraziłem do ludzi w wyniku życiowych doświadczeń.

- Jakich?
- A miedzy innymi takich, że koledzy, z którymi pracowałem wiele lat, wcale nie zachowali się jak kumple…

- Mówiąc o złych doświadczeniach z kolegami ma pan na myśli procesy z byłymi członkami De Mono o to, kto ma prawo do używania nazwy zespołu?
- Tak, właśnie o tym mówię. Bardzo żałuję, że po tylu wspólnych latach fantastycznych przeżyć i przygód, milionach razem przeżytych godzin, moi byli koledzy nie przyszli pogadać jak ludzie, tylko wysyłali pozwy. Trzeba rozmawiać, a nie od razu zaczynać od sali sądowej.

- Nie miał pan żadnego sygnału? Od razu pozew?
- Nie, nie było żadnych sygnałów. Pierwszym, co do mnie dotarło i dało znać, że coś jest nie tak, był artykuł prasowy, w którym przeczytałem, że odszedłem z De Mono. Że już nie śpiewam, że jest nowy wokalista i De Mono zaczyna właśnie grać wraz z trzema byłymi członkami grupy, którzy z niej przed laty odeszli. To było straszne. To nie był policzek - to było tak, jakbym dostał kolbą w twarz. A za chwilę listonosz przyniósł pozew no i się cholera smutno i nieprzyjemnie się zrobiło... No cóż, widać tak miało być.

- Procesy już za Wami czy sprawa się jeszcze toczy?
- Jeszcze się toczy. Ale wierzę w światłość naszych sądów i liczę, że szybko się wszystko zakończy.

- Dla fanów to dość przykra sytuacja, zwłaszcza dla tych, którzy zaczynali was słychać lata temu jeszcze na kasetach. Myśli pan, że mimo tych toczących się sporów jeszcze przyjdzie czas, że za kilka, kilkanaście lat jednak razem zagracie na jakimś jubileuszu?
- Na dziś szczerze mówiąc tego nie widzę. Padło zbyt wiele przykrych, kłamliwych, zupełnie niepotrzebnych słów. W dodatku jest to konflikt, który wygenerowaliśmy nie my, tylko byli członkowie grupy, którzy stopniowo przez lata, na własne życzenie z niej odchodzili.

- Mówiąc "my" ma pan na myśli zespół De Mono, który właśnie wydał płytę?
- Żeby była jasność - De Mono cały czas jest to samo. Jak mówiłem - po drodze odchodzili z zespołu kolejni muzycy. Stwierdzali, że będą robić swoje, solowe rzeczy, że będą prezesami firm. I nie było w tym nic niezwykłego, przecież w wielu kapelach się tak działo i dzieje. W ich miejsce, też w bardzo naturalny sposób, wchodzili nowi ludzie i są w zespole od lat pięciu, sześciu, niektórzy nawet dziesięciu. Najpierw za Marka Kościkiewicza ktoś się pojawił, a ciągle grali Robert Chojnacki i Darek Krupicz. Potem odszedł Robert i na jego miejsce też ktoś się pojawił. W naturalny sposób zastąpiony został też Darek, który odszedł jako ostatni z tej trójki. Zatem zespół De Mono nie jest jakąś nową grupą. Cały czas jest ten sam, tylko gra w innym składzie, a ten zmienił się w związku z tym, że odchodzili z niego poszczególni członkowie. Nie było za to ani jednego koncertu, na którym nie byłoby mnie. Od 23 lat jestem twarzą i głosem grupy, więc nie bardzo wiem, dlaczego ktoś mi dziś chce wmówić, że nie jestem De Mono.

- Te zmiany, odejścia kolejnych muzyków nie hamowały waszej działalności. Zdarzały się wam przerwy między płytami rzędu trzech - czterech lat. Czy gdyby tych emigracji nie było, nie bylibyście krok dalej albo płytę dalej?
- Chyba nie. Prawdę mówiąc zespół De Mono nigdy nie należał do tych nazbyt pracowitych…

- Zasada "no stres" obowiązywała od lat…
- To wychodziło naturalnie. Nigdy nie było parcia, żeby koniecznie wydać płytę albo dwie w roku, pokazać się za wszelką cenę. To miały być rzeczy dojrzałe, które ukazują się wtedy, kiedy mamy coś do powiedzenia. Dlatego po płycie "Siedem dni", która ukazała się rzeczywiście cztery lata temu, zrobiliśmy przerwę i dopiero po dwóch latach zabraliśmy się za robienie kolejnej. "No stress" miała się ukazać deko wcześniej, ale wyszło jak wyszło i też jest okey. Po drodze zdecydowaliśmy się wybudować własne studio w naszej kanciapie prób i postanowiliśmy być niezależni od tych wynajmowanych. To uciążliwe, że takie miejsca dla przykładu działają tylko od godziny 16 do 18. A jeśli tego dnia na przykład dopiero po 19 dobrze brzmi mi głos, znaczy że nie ma szans na nagranie dobrych wokali.

- Sami zrobiliście płytę od początku do końca?
- Nie, nie… Aż takimi świrami nie jesteśmy. Po pierwsze nie byliśmy pewni, czy na naszym sprzęcie wyjdzie to odpowiednio dobrze, a po drugie - czy to udźwigniemy. Zostawiliśmy to profesjonalistom. Nagrany materiał oddaliśmy do zmiksowania. A co do zmian w zespole - obecny skład jest najlepszym składem, jaki zespół De Mono miał kiedykolwiek.

- Dlaczego?
- Bo się świetnie zgraliśmy i nie ma między nami żadnych konfliktów i zazdrości, która w starym składzie była niestety wszechobecna. Szło o każdy najmniejszy sukces któregoś z nas. Teraz wszystkim nam zależy na graniu, mamy radość z tego, że się spotykamy. Muzycy, którzy doszli przez lata do składu nie dość, że świetnie radzą sobie z partiami dawnych piosenek, to jeszcze wnoszą do nich wiele z siebie. Taka przyjazna aura z pewnością wychodzi grupie na dobre.

- A aktorkę Anię Dereszowską, która śpiewa z wami piosenką "Jednym zdaniem" na nowym albumie, przyjmiecie do składu?
- Chyba nie, bo zdaje się że Ania właśnie nagrywa swoją solową płytę (śmiech). Może tym razem to my wystąpimy w jej teledysku, tak jak ona u nas wcześniej. Znamy się od lat. Ania występowała u nas w trzech klipach do piosenek albumu "Siedem dni". Tym razem postanowiliśmy pójść krok dalej. Wiedzieliśmy, że do listy jej talentów należy dopisać też ten wokalny, bo była kiedyś seria koncertów, w których piosenki De Mono śpiewały kobiety. Ania była jedną z nich.

- Spodziewacie się dziś sukcesu, który dorówna tym z czasów płyt " O yeah", "Stop", "Kochać inaczej" czy "Abrasax"?
- Mamy świadomość, że czasy się mocno zmieniły. Kiedyś w dniu premiery sprzedawało się 200 tysięcy pyt. Tak było choćby w przypadku krążka "Stop", który w sumie rozszedł się w milionowym nakładzie. Dziś, by zdobyć złotą płytę wystarczy wprawdzie ledwie 15 tysięcy płyt, ale nie jest łatwo nawet tyle ich sprzedać. Po pierwsze - przed laty nie było takiego piractwa, zwłaszcza z użyciem internetu, a poza tym ludzie jakoś chętniej płyty kupowali. Ale oczywiście, jak wszyscy artyści, którzy wypuszczają swoje kolejne dziecko, mamy nadzieję, że pójdzie dobrze. Tym bardziej, że jest to chyba najlepsza płyta w dziejach De Mono.

- Dużo w was pewności siebie.
- Bo nagraliśmy świetną płytę! Nie będę więc sztucznie skromny. Poza tym widać już sukcesy. Singiel "Póki na to czas" w rozgłośniach radzi sobie świetnie, zdobywa miejsca w czołówce list przebojów. Są powody do dumy i radości.

- Ta płyta mocno przypomina wasze pierwsze krążki.
- O to chodziło - by połączyć stare, chropowate jeszcze De Mono z nowoczesnym brzmieniem.

- Nie kusiło pana, by zostać przy solowych projektach, których się pan podjął?
- Kusi mnie cały czas. Nadal myślę o solowej płycie. Przez ostatni czas nie było na to szans, bo byłem skoncentrowany na De Mono. Ale teraz chyba mogę się zająć swoim projektem i marzeniami. Powoli siadam do pracy i niewykluczone, że w przyszłym roku ukaże się mój album.

- Przy okazji premiery albumu "No stress" powiedział pan, że myślał kiedyś o 40-tce jako tym czasie, kiedy wszystko jest już za nami - miłość, pożądanie, stresy, nerwy. Te dwa ostatnie już przegadaliśmy, więc jak jest z miłością i pożądaniem po 40-tce?
- Tak naprawdę kiedy miałem dwadzieścia-dwadzieścia kilka lat, to byłem pewny, że w ogóle tej czterdziestki nie dożyję! Wydawało mi się, że to już jest koniec, trupiarnia, że człowiek w tym wieku jest skończony, że się trzeba żegnać, bo to koniec życia. A tymczasem absolutnie! Dziś, kiedy moje dzieciaki są już odchowane, stać mnie na to, żeby gdzieś pojechać i coś zobaczyć. Mam czas na to, żeby porobić coś w ogrodzie, wyjść z psami na spacer. A oprócz tego dalej kocham, cieszę się życiem. Mam wspaniałą żonę i dzieciaki, więc mam też sporo miłości.

- Brzmi, jakby ta pana gromadka była rzeczywiście spora. Ile ma pan tych dzieci?
- Trójkę - jedno z pierwszego i dwójkę z drugiego małżeństwa. Syn ma siedemnaście lat, a córki po piętnaście.

- Podpytuje, bo mało o panu w kolorowych pismach.
- Bo generalnie moje życie jest oddzielone od publicznego grubą kreską.

- Ale teraz życiem prywatnym sprzedaje się płyty.
- Ja nie jestem na sprzedaż. Moi bliscy nie będą się wstydzić, że karmię opowieściami o nich tłumy. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym mówić dziennikarzom o tym, jak to się żenię, rozwodzę, jak moje dzieci rosną i robią kariery.

- A tańczyć z gwiazdami albo jeździć na lodzie też pan nie będzie?
- Nie. Choć propozycje były. Z "Tańca z gwiazdami" bodaj pięć razy. Po pierwsze - nie chcę tego, nie potrzebuję. Po drugie - to już jest jakiś marsz w zaparte. Widziałem niedawno zapowiedź kolejnej edycji i prócz Edyty Górniak i jeszcze jednej czy dwóch osób nie znam tam nikogo! Ten program wywołuje całą lawinę następstw. A ja bym nie chciał, żeby paparazzi zaczęli jeździć za mną czy moją żoną, kiedy robimy zakupy czy idziemy do kina. Mamy spokój i nie sprzedam go za cenę tego, żeby się oglądać przez kilka miesięcy co niedzielę o dwudziestej. To tania popularność, zupełnie mi niepotrzebna. Nie chcę szumu i tego ogona. Może jestem niedzisiejszy, bo pewnie wielu by nerkę oddało, by móc się tam znaleźć. Ja dziękuję. To mnie nie interesuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska