Andrzej Piasek Piaseczny. Spis rzeczy ulubionych

fot. Sony
fot. Sony
Rozmowa z Andrzejem Piasecznym, wokalistą i autorem tekstów.

- Jak ci się udało wyciągnąć z lasu Seweryna Krajewskiego i nagrać z nim płytę?
- Sam jestem partyzantem z lasu, tylko działam w innym rejonie kraju niż Seweryn, więc nawet nie próbowałem go wyciągać z leśnej głuszy! Obyło się bez tego.

- Długo trwało dogrywanie pomysłu nagrania wspólnej płyty, od pierwszego spotkania do umowy: okay, zaczynamy grać?
- Lata! Pierwszy raz spotkaliśmy się u Seweryna na przesłuchaniach do Eurowizji w 1999 roku. Ostatecznie wtedy jego piosenkę zaśpiewał w Izraelu Mietek Szcześniak. Potem musieliśmy jeszcze wypić stosowną ilość herbaty, by chęć nagrania wspólnej płyty się w nas zrodziła, dojrzała i wykluła. Ostatecznie ta decyzja zapadła cztery lata temu.

- Ta "herbata" brzmi jak "nektar bogów"…
- A tymczasem to zwykła zielona herbata... Nauczyłem się ją pić, choć wcześniej mówiłem, że jest obrzydliwa, kompletnie nie do spożycia.

- Zatem to przy tej - niech będzie - zielonej herbacie namówiłeś Seweryna Krajewskiego, który od dwudziestu lat nie pojawił się na scenie, żeby: skomponował piosenki na twoją płytę, zaśpiewał na niej, wziął udział w sesji zdjęciowej promującej krążek oraz - podobno - pojawił się na koncertach?!
- Tak, a to znaczy, że nasze porozumienie kompozytor - autor znacznie wyszło poza ogólne ramy. Ogromnie mnie to cieszy. Szansa na wspólne występy rzeczywiście jest wielka. Seweryn obiecał być gościem specjalnym moich koncertów, czyli wykonać ze mną kilka utworów. Problem w tym, że weszliśmy z płytą na rynek w dosyć trudnym czasie. Tymczasem żeby zorganizować trasę jak należy - jechać zawsze z tym samym światłem, dźwiękiem, móc grać w intymnych, teatralnych salach, które Sewerynowi się należą, trzeba mieć wsparcie. Poszukiwanie tego wsparcia zajmuje ostatnio moją uwagę bardziej niż promocja płyty... Przy okazji: apeluję o pomoc do mecenasów, którzy przeczytają tę rozmowę.

- Dlaczego na tej płycie jest tylko jedna piosenka śpiewana wspólnie?
- To decyzja Seweryna. Ale jego fani w piosence "Na przekór nowym czasom" z pewnością usłyszą charakterystyczną gitarę akustyczną...

- Podobno obaj macie nie lada temperamenty i bywa, że używacie słów niecenzuralnych. Czy podczas nagrywania "Spisu rzeczy ulubionych" były momenty, kiedy artystyczny kompromis docieraliście, nie bacząc na słowa?
- Ależ skąd! Prócz podobnych rzeczywiście temperamentów mamy też podobny rodzaj liryki, podobną skłonność do wybieranie mollowych tonacji, nawet podobny tembr głosu. Te wszystkie podobieństwa uniemożliwiają nam starcia. Poza tym jednak nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie poddałbym się mocnej sugestii Seweryna. Jest bliską mi osobą, ale nie kumplem...

- Mimo wspólnie wypitych litrów zielonej herbaty ciągle pozostaje legendą?
- On nie cierpi takiego o sobie mówienia. No, ale gdybyśmy tak o nim nie mówili, to zaprzeczalibyśmy niezaprzeczalnemu… Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy zdaję sobie sprawę z tego, że nagrywam piosenki z polskim McCartneyem. Tak, zdaję sobie sprawę. Ale twierdzę, że wcale nie trzeba mu stawiać pomników i mitologizować. Wystarczy mieć świadomość tego, kim jest.

- Przez niektórych jest uznawany za obciachowego…
- Jestem zwolennikiem tezy, że to, co mówimy o kimś, mniej świadczy o nim, a bardziej o nas samych...

- Słuchałeś Seweryna albo Czerwonych Gitar w młodości?
- To było nieuniknione, choć przyznaję, że nie zawsze odbywało się z wyboru. Jego piosenki po prostu z nami są. Gdybym zaczął je teraz śpiewać, bez oddechu potrafiłbym stworzyć dwudziestominutowy ciąg melodii. Ich tajemnica tkwi być może w tym, że Seweryn jest bardzo słowiański. Ma naszą duszę i pisze muzykę, która brzmi, jakby zawsze w nas była.

- Miałeś tremę, pisząc słowa piosenek do jego muzyki?
- Oczywiście! Największą przed pokazaniem tekstów Sewerynowi... Dlatego największym komplementem dla mnie była jego akceptacja i uznanie. Ale obawiałem się też wtedy, gdy musiałem te teksty pokazać publicznie. Porównywanie naszych piosenek z jego wcześniejszą twórczością było nieuniknione. A przecież Seweryn tworzył z największymi. Tymczasem ja Agnieszką Osiecką nie jestem. Ale chciałem, żeby ta płyta była moja. Dlatego zdecydowałem się pisać sam.

- Pisać teksty zacząłeś jeszcze za czasów Mafii. Podobno po to, by nie płacić za nie innym...
- To prawda. Na początku graliśmy z Mafią w zasadzie same covery. Ale po jakimś czasie uznaliśmy, że potrzebne są nam własne utwory. Problem w tym, że nikt nie chciał się podjąć napisania słów. A za tekst obcemu autorowi trzeba było wtedy zapłacić około 50 dolarów amerykańskich. Dla nas, wtedy studentów, były to zawrotne kwoty! Dlatego któregoś dnia spotkaliśmy się z kolegami z zespołu u mnie w akademiku z butelką wina i usiłowaliśmy napisać cokolwiek. Kompletnie nam to nie wyszło. Po ich wyjściu usiadłem nad kartką i coś napisałem. No i tak się zaczęło.
- Co myślisz dziś o chłopaku, którym byłeś 16 lat temu, kiedy zaczynałeś swoją przygodę na scenie?
- Powiem coś, co może zabrzmieć nieskromnie: dobrze o nim myślę. Może powinienem powiedzieć, że tamten "ja" był mniej wartościowy, że tu i tam dał plamę, ale przecież ogromną umiejętnością jest znać swoją wartość. I nie ma to nic wspólnego z noszeniem nosa w chmurach. Jeśli wtedy byłem mniej wartościowy, to dlatego, że byłem młody, miałem inne rzeczy w głowie. Nie chciałbym też dzisiaj spojrzeć wstecz i stwierdzić, że byłem wtedy "młodym staruszkiem". Poza tym wypadkowa plusów i minusów z przeszłości stanowi nas takimi, jakimi jesteśmy. Dlatego cieszę się, że mi się kilka rzeczy udało, a kilka nie. Mimo tego, że dziś nie napisałbym kilku piosenek z przeszłości, nie wstydzę się żadnej z nich.

- A czego byś na pewno nie powtórzył?
- Nie chciałbym w ogóle ulec takiej pokusie, nawet gdybym miał możliwość. Ekosystem jest tak skonstruowany, że jak się wyciągnie jedno źdźbło, to się wali cała reszta. A ponieważ jestem dziś wyjątkowo pogodzony z sobą, to nie zmieniałbym niczego w swojej przeszłości.

- Po bardzo nieudanym dla ciebie konkursie Eurowizji, na którym wystąpiłeś w słynnym futerku, byli tacy, co wróżyli ci koniec kariery. Masz dziś satysfakcję, że nie mieli racji?
- Mam, ale nie jest ona skierowana przeciw nim. Mam satysfakcję, że jednak udało mi się na scenie przetrwać, że jestem dziś tu, gdzie jestem. Nie mam natomiast chęci zagrania na nosie wszystkim tym, co chcieli mnie złożyć do grobu. A propos futerka, zupełnie na wesoło powiem tak: proszę dziś popatrzeć na przykład na Kubę Wojewódzkiego, który w reklamówce TVN-u paraduje właśnie w futerku, proszę zerknąć do grudniowego "Playboya", gdzie we wstępniaku naczelny tego pisma jest sfotografowany w futerku! Nie mówię tego, żeby im wytknąć futerko, tylko żeby pokazać, że zrobiłem wtedy podobny dowcip, tylko nikt się z niego nie śmiał.

- Podobno próbowałeś nawet tłumaczyć wtedy, że to był żart.
- Zawsze sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Przykro mi było, że wszyscy się odwrócili i nikt nie chciał słuchać tego, co mam do powiedzenia po Eurowizji. Ale jeszcze bardziej przykre było to, co się działo w jej trakcie. W tym samym konkursie występowali artyści z Irlandii. Ja byłem drugi od końca, oni byli ostatni. Analizując historię konkursu piosenki, łatwo zauważyć, że Irlandczycy zawsze byli bardzo wysoko na Eurowizji. Wtedy polegli. Ekipa irlandzka siedziała wtedy obok nas. Oni pili whiskey, podchodzili do porażki na luzie. A przy naszym stoliku dwaj dyrektorzy z telewizji, którzy zaszczycili nas swoją obecnością, wstali, przewrócili proporczyk z polską flagą, który stał na stoliku, i powiedzieli: "No, to teraz masz przesrane". Wniosek? Wszystko nam się w życiu może zdarzyć, ale nawet w najgorszym przypadku nie można myśleć, że to koniec. Trzeba wziąć głęboki oddech i zacząć od nowa.

- "Spis rzeczy ulubionych" ma szansę powtórzyć sukces "Sax& Sex", płyty, którą nagrałeś z Robertem Chojnackim i która sprzedała się w ponad milionie egzemplarzy?
- Absolutnie nie chciałbym zestawiać tych dwóch płyt. Przede wszystkim dlatego, że przez lata, które je dzielą, bardzo mocno zmienił się rynek produktów fonograficznych. Ale mam nadzieję, że "Spis rzeczy ulubionych" stanie się przebojem, nawet nie osiągając tamtego pułapu sprzedaży.

- Ma spore szanse. Promujący ją utwór "Chodź, przytul, przebacz" nie schodzi z czołowych miejsc list przebojów. Podobno głosują na tę piosenkę nawet księża!
- Ale to księża z Pionek, mojej rodzinnej miejscowości, więc to po prostu lokalny patriotyzm.

- A jaki jest twój spis rzeczy ulubionych?
- Nie powiem.

- Dlaczego?
- Bo to bardzo intymna lista. Swoją drogą w piosenkach, które są na płycie, uchylam rąbka tajemnicy. Ale tylko w piosenkach!

- Pięknie śpiewasz o miłości, nie tylko na tej płycie. Czemu nie zdradzasz, kogo kochasz?
- A dlaczego miałbym zdradzać?

- Bo miłością ludzie chcą się dzielić, opowiadać o niej światu. Pokazać: to jest moje szczęście, nim żyję!
- Bardzo ładne wytłumaczenie, pierwszy raz je słyszę… Ale swoje milczenie wytłumaczę tak: większość par, które się fotografują i pojawiają na okładkach, nie jest w stanie przetrwać próby czasu. Dlatego ja chcę mieć własny świat, w którym krzyczę, że kocham. A parafrazując aktora Jana Nowickiego: to, że jesteśmy ludźmi publicznymi, wcale nie znaczy, że mamy przekształcać swoje życie w dom publiczny. Nie odbieram nikomu prawa do upubliczniania jego życia. Ja wybrałem inaczej.

- Masz dziś, po latach tłustych i chudych na scenie, komfort tego, że możesz śpiewać, co chcesz i kiedy chcesz?
- Na pewno mogę sobie pozwolić na to, że nie muszę co roku nagrywać płyty, potem udzielać wywiadów, dawać się zapraszać na koncerty i tak dalej. Ale wiem, że korzystam przy tym z wysoko oprocentowanego kredytu zaufania… Mogę sobie też pozwolić na przerwy. I na to, by snuć niestandardowe plany. Wprawdzie nigdy nie byłem i nie chciałem być artystą awangardowym, ale teraz marzy mi się wydanie płyty zupełnie niekomercyjnej. Zafascynowałem się pewnym polskim poetą, niewspółczesnym i nie "słowackopochodnym", i chciałbym w bliżej nieokreślonej przyszłości nagrać piosenki do tych wierszy.

- Czyje to wiersze?
- Nie powiem. Zobaczycie.

- Czujesz się jak weteran? Best of masz za sobą - to była przedostatnia twoja płyta - "15 dni". Krążek z legendą właśnie nagrałeś. Co może być dalej?
- Wypinam pierś do medali!

- Medali przemysłu muzycznego masz na koncie masę! Fryderyki, bursztynowe słowiki, złote, platynowe i multiplatynowe płyty.
- I te ostatnie są najważniejsze. Płyty, po które słuchacze chcieli sięgnąć, i to, czy ktoś chce przyjść na koncert czy nie. Co dalej - czas pokaże. Plany już mam. Parę rzeczy do zrobienia też. Ciągle na przykład jest wiele osób, które nie chcą ze mną rozmawiać. Uznają chyba, że mają programy czy gazety dla lepszych ludzi. Ja się do nich nie zaliczam. Mówię to bez żalu, ale jeśli trafi mi się okazja, przy której jednemu czy drugiemu panu w futerku będę mógł zagrać na nosie, to z pewnością to zrobię.

- Planujesz świąteczną przerwę?
- Żółte święta, czyli Wielkanoc, to dla mojej rodziny czas wyjazdów i wycieczek, więc i w tym roku wyjeżdżam. Tym razem w słoneczne rejony świata, żeby się trochę poopalać i przyspieszyć wiosnę.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska