Andrzej Toczek - budowniczy szopki w Szczepanowicach

Jolanta Jasińska-Mrukot
Na zdjęciu z szopki, które otwierało świąteczne wydanie nto, Andrzej Toczek wystąpił w roli jednego z Trzech Króli. - I tak pasterz został królem - śmieje się pan Andrzej. - Mimo woli, bo ja zawsze czułem się i będę czuł się tym pierwszym.
Na zdjęciu z szopki, które otwierało świąteczne wydanie nto, Andrzej Toczek wystąpił w roli jednego z Trzech Króli. - I tak pasterz został królem - śmieje się pan Andrzej. - Mimo woli, bo ja zawsze czułem się i będę czuł się tym pierwszym.
Od 11 lat w parafii św. Józefa w Opolu Szczepanowicach powstają żywe szopki. Zyskały już sobie sławę przekraczającą Opolszczyznę. Autorem wszystkich jest Andrzej Toczek. - Szopki są dla mnie jak niekończąca się opowieść - mówi.

Pomysły na szopkę rodzą się przez cały rok. Podobnie jest z rozsianymi elementami pośród świętych postaci. - Do budowy zabieramy się dopiero cztery tygodnie przed Bożym Narodzeniem, pomysł powstaje długo, ale to w adwencie na człowieka spływa olśnienie - tłumaczy Andrzej Toczek, budowniczy żywej szopki w Opolu Szczepanowicach, największej w regionie.

Jak dodaje skromnie - dzieła wielu rąk.

Na podwórku u Andrzeja Toczka rzuca się w oczy pierwsza szopka - niewielkie postacie usytuowane w skalnej grocie, ale wszystko, wraz z oświetleniem, dopracowane w każdym szczególe. Ściągają wzrok każdego przechodnia. Podobnie przy garażu - nieduża makieta tego, co wydarzyło się w Betlejem. Ale już w gościnnym pokoju miękko udrapowane sukno, na nim groty skalne, las i grzyby.
- W szopce mogą być tysiące szczegółów: spływający strumyk, kręcący się wiatrak, czy nawet dym z komina - tłumaczy Andrzej Toczek. - One mają swoje zadanie: przyciągać i prowadzić do centralnego miejsca na scenie z Dzieciątkiem, co jest sensem i duchem każdej szopki.
Wszystkie elementy szopki w gościnnym pokoju Toczków, przy którym gromadzą się ich trzy córki, są jak nauka historii. Ta wcześniejsza za KDL-ów. I późniejsza, rynkowa. Z tego najwcześniejszego okresu jest murzynek z Veritasu, którego dostał w prezencie.

Szyszki i kamyki spod Babiej Góry
Toczek mówi o sobie, że jest z pokolenia Adama Słodowego. To oznacza tyle, że chłopcy z tego pokolenia nie przepuścili w niedzielny poranek żadnego programu Adama Słodowego dla małych majsterkowiczów. W tym programie sześcioletni Andrzej podpatrzył, jak oświetlić kartonowe pudło, żeby wykreować domek dla lalek. Ale zamiast lalkami, w wyobraźni zapełniał powierzchnię postaciami z najważniejszej dla jego przekonań sceny: Jezusem, Marią i Józefem. Do tego widział te wszystkie podpatrzone w opolskich kościołach elementy. Ale też te, które widział w stronach swojego ojca - w Zawoi, wsi w Beskidzie Wysokim. Bo za PRL-u na religijny wymiar nie było miejsca w telewizji.

- Był początek lat 70., mama mnie i czwórkę rodzeństwa wychowywała sama, bo ojciec tragicznie zmarł, nie doczekawszy czterdziestki - wspomina pan Andrzej. - Czasy były niezbyt zamożne, atrakcji też nie za wiele. Ale w okresie bożonarodzeniowym, w każdą niedzielę kupowaliśmy bilety autobusowe i jeździliśmy oglądać szopki we wszystkich kościołach w Opolu.

Nadal pamięta, co go zauroczyło w szopce u jezuitów, franciszkanów, czy w katedrze. Pamięta też, że w niektórych parafiach były co roku te same rekwizyty, wyjmowane przed świętami z zakamarków kościelnych. Jednak co roku zaskakiwały. Bo za każdym razem widział je inaczej, na nowo. Za każdym razem mógł przenosić więcej pomysłów do swoich szopek.

- U jezuitów były grzybki i nadzwyczajne oświetlenie - wspomina. - Niektórych rekwizytów nie można było kupić, czasami coś z tego trafiało się w składnicy harcerskiej, ale rzadko było na moją kieszeń.
Dlatego podpatrywał to, co mógł sam zrobić.: "papierowe" góry, groty i choinki. W kolejnych latach dostrzegał mech, niepowtarzalną fakturę kory.
- A z wakacji z Zawoi w Beskidach zwoziłem tony szyszek i kamieni - dodaje. - Wydawało mi się, że takich nie znajdowałem na Opolszczyźnie.
Choinka i pierniki
Niepowtarzalne były też beskidzkie krajobrazy. - Schodziliśmy do góralskiego kościołka w dolinie, obok był cmentarz, gdzie po mszy odwiedzało się zmarłych - wspomina. - Po mszy dzieci patrzyły już z innej perspektywy, jak starsi sznureczkiem ciągnęli pod górę. Te krajobrazy pozostały we mnie na zawsze...

To stamtąd, z Zawoi, co roku docierała przed świętami do ich domu jodła. I co roku zdziwienie pracowników maleńkiej poczty w Szczepanowicach budziła przesyłka z krakowskiego - zapakowana żywa choinka.
- To rodzina taty je przysyłała, takich choinek w opolskich lasach nie było - twierdzi Andrzej. - A mama przed świętami piekła kartony pierników, takich, jakie się robiło we wszystkich śląskich domach. A w samą już Wigilię, po pasterce, nikt nie szedł spać, bo trzeba było jeszcze podjeść makówki i pierników.
W te wigilijne noce znowu wpatrywał się w szopkę, to było jak niekończące się przedstawienie. - Potrafiłem po pasterce od nowa przekładać postacie, do samego świtu tworzyć wszystko od nowa - wspomina Andrzej. - A ileż było radości, jak od cioci i wujka dostałem murzynka do szopki, takiego samego jak w szopce u franciszkanów, który się kłaniał po wrzuceniu "rybaka" (5-złotowa moneta z czasów PRL-u).

Z każdym rokiem pojawiało się wiele nowych elementów, z czasem szopka zaczęła zajmować połowę pokoju. Była jak scenografia teatralna. - Brakowało mi kiedyś tła, a w czasach, kiedy wszystkiego brakowało, wujek, który pracował w teatrze, podarował mi kawał materii, która przypominała zabudowę Betlejem - dalej opowiada. - A do tego odpowiednie oświetlenie.
Kiedy był już nastolatkiem, to nocą po pasterce przy jego szopce gromadziła się młodzież ze Szczepanowic. - I do rana potrafiliśmy kolędować - wspomina.

Pasterze mili…
- Kiedy pojechaliśmy na szkolną wycieczkę do Krakowa, ku mojemu szczęściu trafiliśmy na wystawę szopek - opowiada pan Andrzej. - W tej krakowskiej dominują też szczegóły, ale bardziej te architektoniczne. Wydawało mi się, że przy pałacu centralne postacie szopki gdzieś się zgubiły. Pojechałem też do Wambierzyc i Niepokalanowa, żeby zobaczyć tamtejsze szopki.
Oglądał te charakterystyczne, polskie, z dokładanymi postaciami: lalką Barbie i polskim policjantem. No i wszystko, co się wykluje w głowie. Ale żadna nie łapała Andrzeja za serce tak, jak ta z Zawoi. - Prostota zawsze wzrusza, a jednocześnie wyczuwałem wiele emocji, które zawarli w niej miejscowi górale - tłumaczy.

Andrzej robił też wiele szopek na zamówienie.

- Głównie znajomym, pod wielkość stołu, pokoju. Niektóre wysyłałem do Niemiec - mówi.
Ktoś zaproponował mu nawet masową produkcję szopek. - Nigdy bym w to nie wszedł! - podkreśla Toczek. - Produkcja na większą skalę zabija ducha.
Ciągle marzył o tej jednej, niepowtarzalnej, którą postawi kiedyś w ich parafii. - W moich żyłach płynie góralska krew, a po mamie mam śląską cierpliwość i pracowitość - uśmiecha się. - Czekałem, aż się doczekałem.

I tak 11 lat temu powstała pierwsza żywa szopka w Opolu Szczepanowicach. Porównując do dzisiejszej, była o wiele skromniejsza. Kolejne stale się rozrastały, dochodziły do nich nowe postacie. Zaskakiwały nowe elementy: góry, wiatrak, czy coraz więcej zwierząt.
- To nie jest tak, że ja buduję - podkreśla pan Andrzej. - Ja mam pomysł, ale bez pomocy innych nic by z tego nie wyszło. Trudno zliczyć tych, którzy mają swój udział w budowaniu szopki. Są jak pasterze z Betlejem, nikt im nie wysyła zaproszeń, sami chcą mieć swój udział w głoszeniu Nowiny.
To np. Paweł Sichta, parafialny artysta, dzięki któremu postacie mają głowy i prawie prawdziwe dłonie, Marianka Waletzko, która dba o szaty, czy Joachim Bartusz, miejscowy rolnik dbający o zwierzęta. Nazwiska mógłby wyliczać długo…

W poprzednich latach to pasterze byli tematem przewodnim jego szopek. Bo to oni pierwsi, a nie uczeni w piśmie, przybieżeli do Betlejem. W tym roku tematem jest panoszenie się Heroda, czyli zła.
O sobie też mówi, że jest pasterzem. - Pracuję jako kierowca w opolskim Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, a w miejscu, gdzie jest choroba, nie można ograniczyć się tylko do jeżdżenia samochodem - tłumaczy. - Tutaj trzeba pełnić posługę.
Pan Andrzej ma już pomysł na następną szopkę, ale nie chce go zdradzać. Mówi tylko, że szopka jest jak niekończąca się opowieść, która na nowo się odradza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska