Andrzej Trondowski: W szpitalach rządzi polityka

Daniel Polak
Andrzej Trondowski, zwolniony kierownik oddziału urologii kozielskiego szpitala.
Andrzej Trondowski, zwolniony kierownik oddziału urologii kozielskiego szpitala. Daniel Polak
- Zostałem lekarzem po to, żeby być wolnym człowiekiem. Nie chcę, żeby ktoś mnie wciskał w jakieś układy, które mi nie odpowiadają - mówi Andrzej Trondowski, zwolniony kierownik oddziału urologii kozielskiego szpitala.

- Za co został pan zwolniony z funkcji szefa oddziału urologii?
- Sam zadaję sobie to pytanie. W pierwszym zdaniu treści wypowiedzenia napisano, że powodem jest utrata zaufania do mojej osoby. Podczas rozmowy z panem dyrektorem nie dowiedziałem się jednak szczegółów. Opowiedziano mi jedynie o jakiejś tajemniczej notatce, która jest przechowywana w starostwie. Być może to ona miałaby mnie obciążać. Wiem jedynie, że powody zwolnienia nie są merytoryczne, pan dyrektor (Andrzej Mazur, od miesiąca p.o. dyrektor szpitala) podkreślił, że jest zadowolony z mojej pracy. Powiedział tylko, że mam się oczyścić. Nie wiem z czego, pan dyrektor mi tego nie wyjaśnił.

- I od razu pojawiły się spekulacje, że stracił pan stanowisko, ponieważ jest pan kolegą Anatola Majchera, znanego lekarza, do niedawna dyrektora kozielskiego szpitala, który krytykował obecnego starostę.
- Też twierdzę, że to był faktyczny powód.

- To oznacza, że w tym mieście trudno jest teraz być kolegą Majchera? I że z takiego powodu można stracić pracę? Przecież tego typu kryterium nie powinno decydować o zatrudnieniu w państwowej służbie zdrowia.
- Dokładnie. Przyjaciół się ma albo nie. Dlatego nie wykluczam wystąpienia na drogę sądową, jeśli chodzi o postępowanie wobec mojej osoby.

- Zarzuca się dr. Majcherowi, że będąc dyrektorem szpitala, jednocześnie prowadził klinikę urologiczną, która miała być konkurencją dla szpitala powiatowego.
- To jest bzdura. Oddział urologiczny powiatowego szpitala nie prowadzi zabiegów w ramach tzw. chirurgii jednego dnia, którą z kolei prowadzi się w tej klinice. Więc nie ma tu konfliktu. Poza tym pan Majcher nie jest właścicielem spółki, o której mowa (w rzeczywistości jest to jego żona - red.).

- Anatol Majcher oficjalnie krytykował pracę obecnego starosty Artura Widłaka i twierdził, że lepszą osobą na stanowisku szefa zarządu powiatu byłaby Małgorzata Tudaj z Platformy Obywatelskiej. Z kolei pan w jednej z rozmów powiedział, że nie chce pracować już w opolskich szpitalach, bo rządzi w nich polityka, a to, co się stało w kozielskim ZOZ-ie, jest tego wyraźnym przykładem.
- Nowy dyrektor szpitala mówił w wywiadzie do radia, że chce odpolitycznić szpital. A ja uważam, że on z nakazu politycznego zwalnia ludzi. Polityka rozgościła się tu na dobre. Opowiem, jak mnie wzywano do pana dyrektora tuż przed zwolnieniem. Przybiegł do mojego gabinetu jeden z członków kierownictwa szpitala, którego poproszono o to, żeby mnie doprowadzić do pana dyrektora. Moja rozmowa miała charakter przesłuchania, upokorzono mnie. Z kolei tydzień przed moim zwolnieniem dostałem telefon od znajomego ze Śląska. Zapytał: "Co się u was dzieje, bo szukają u nas urologów do pracy w Kędzierzynie-Koźlu". Ja byłem kompletnie zaskoczony, przecież tu się nic złego nie działo. Oddział przynosi pół miliona zysku rocznie. W tym czasie przechodzi przez niego 3 tysiące ludzi, mamy dobrą opinię wśród pacjentów. A na dzień przed wypowiedzeniem otrzymałem informację, że pan starosta mnie pozdrawia i życzy mi wszystkiego najlepszego. To jest normalne? Tak ma pracować służba zdrowia?

- Pan sugeruje, że o tym, kto pracuje w szpitalu, nie decydują jego kwalifikacje czy też wyniki finansowe oddziału, ale to, czyim jest kolegą i do jakiej ekipy należy. Tak jest też w innych szpitalach?
- Dokładnie tak.

- Może dlatego tak wielu lekarzy angażuje się w politykę. Zapisuje się do partii, startuje w wyborach, zostaje radnymi. Przecież lekarze są bardzo zapracowani, mają etaty w szpitalach, prowadzą własne praktyki, doszkalają się. Teoretycznie nie powinni mieć czasu na uprawianie polityki. Chyba że daje im ona plecy.
- To tak właśnie wygląda. Może pan być najlepszy, ale jak podpadnie pan niektórym politykom, to koniec. Zaangażowanie w politykę daje lekarzom bezpieczeństwo, pewność, że nikt ich nie ruszy.

- Szpital w Kędzierzynie-Koźlu to nie pierwsze miejsce, z którego zostaje pan zwolniony.
- To prawda, zostałem zwolniony ze szpitala w Namysłowie, w bardzo podobnych okolicznościach. Przyjechałem tam z Łodzi, jako zupełnie nowy facet trafiłem do środowiska, którego nie znałem. Ściągnął mnie pan starosta Adam Maciąg. Zatrudniono mnie na stanowisku ordynatora, ponieważ na oddziale działo się wcześniej źle. Funkcję ordynatora pełniłem 6 lat. Potem zmienił się dyrektor, który był w bardzo bliskich stosunkach towarzyskich z zastępcą ordynatora, czyli moim podwładnym. Wreszcie odwołano mnie ze stanowiska, tłumacząc, że nie spełniam oczekiwań, a moje miejsce zajął dotychczasowy zastępca. To była niezrozumiała z merytorycznego punktu widzenia sytuacja, ponieważ tamten oddział również przynosił zyski, 300 tysięcy złotych rocznie.

- Pan pracował w szpitalach za granicą. Czy tam również polityka i wzajemne układy decydują o tym, gdzie i na jakim stanowisku pracują konkretni lekarze?
- Absolutnie nie. Tam nie ma polityki, tam się liczą tylko i wyłącznie ludzkie kompetencje. Człowiek rozliczany jest za postawę etyczną. Ja nie wiem, dlaczego nikt tego nie widzi, co się dzieje w polskich szpitalach. Zostałem lekarzem po to, żeby być wolnym człowiekiem. Nie chcę, żeby ktoś mnie wciskał w jakieś układy, które mi nie odpowiadają. Natomiast wielu lekarzy jest od nich uzależnionych. Powtórzę: lekarze nie angażują się w politykę dla pieniędzy, tylko dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa.

- Gdzie pan będzie teraz pracował, panie doktorze, skoro taką surową diagnozę stawia pan służbie zdrowia?
- Nie wiem. Mam dosyć. Decyzję o tym, co zrobię, zostawię dla siebie, mam jakieś plany. Na pewno nie chcę pracować w takiej rzeczywistości, w której prominentny polityk mnie tajemniczo pozdrawia, a za chwilę zostaję wyrzucony. Był u mnie dziennikarz z Radia Opole w piątek i nagrał rozmowę ze mną. Zadzwoniłem do dziennikarza i zapytałem, kiedy będę mógł posłuchać tej rozmowy w radiu. A on mi mówi, że ma przykrą wiadomość, ale to nie dojdzie do skutku. Zapytałem się dlaczego, przecież dziennikarz mi mówił, że nagrywa rozmowę po to, aby ją wyemitować. Zaznaczył, że nie może odpowiedzieć. A ja podejrzewam dlaczego.

- Dlaczego?
- Ponieważ pan dyrektor Mazur, polityk SLD, jest jednocześnie szefem rady programowej Radia Opole. W jakim kraju my żyjemy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska