To było latem 2009 roku. Pamiętam jakby to było dziś: uśmiechnięty Andrzej wpadł do sekretariatu redakcji prosto z badań lekarskich we Wrocławiu, rozluźniony, uśmiechnięty: - Rychu, lekarz powiedział, że mam organizm dwudziestolatka.
To były specjalistyczne badania: Andrzej był pilotem szybowców, skoczkiem spadochronowym. Co rano przed pracą przepływał kilkanaście basenów. Był z tych, co uważają, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce. Nie znam nikogo innego, kto by prowadził tak higieniczny, aktywny tryb życia. Czerpał z niego garściami. Nam, swoim rówieśnikom, ale i młodszym o dwie dekady kolegom imponował kondycją.
Wyciszał się w lesie, co roku w porze rykowiska brał urlop. Był myśliwym, ale więcej strzelał migawką aparatu fotograficznego niż z myśliwskiej fuzji. Kontemplował przyrodę. O niej mógł gadać godzinami. Pamiętam jego reportaż przywieziony dwa lata temu znad biebrzańskich bagien. O pozornej ciszy, która rozbrzmiewa dziesiątkami głosów.
Jeśli by szukać człowieka dobrego, tak zwyczajnie, po ludzku - to Andrzej był wzorem. Oprócz serca miał ten dar, dzięki któremu wiedział, kiedy zadzwonić, by wesprzeć człowieka słowem. A jak trzeba było wspierał to i czynem.
Był też nauczycielem. Pod jego skrzydła trafiali dziennikarscy czeladnicy. Uczył zawodu, tłumaczył, miał cierpliwość. Z każdym znalazł wspólny język. Dla młodych potrafił być jak ojciec, ale i jak starszy kolega.
To była niedziela, 27 września. Wpadł się przywitać na mój dyżur. - Ale mnie łeb boli - powiedział - od wczoraj. Obiecał, że w poniedziałek jak nie przestanie, pójdzie z tym do lekarza. Pojechał do szpitala już w nocy, z bólu nie mógł wytrzymać.
Diagnoza wcale nie wyglądała jak wyrok śmierci. - Można z tym żyć, ale ja nie chcę żyć z bombą zegarową, decyduję się na operację - powiedział, gdy odwiedziliśmy go w szpitalu.
Pierwsza operacja się nie udała. Przysłał sms-a: "Trzy godziny grzebania w głowie i nic". Czekał w domu na kolejne konsultacje, miały być na dniach.
W poniedziałek wpadł do redakcji, pogadać o tym, jak go nudzi to domowe siedzenie. Gdy ktoś żyje na wysokich obrotach to szczególnie trudno mu nagle wyhamować.
Andrzej z tego wyjdzie - nikt z nas, jego znajomych i przyjaciół nie miał co do tego wątpliwości. Na komórce miał tomograficzne zdjęcie swojego mózgu. Widzieliśmy, nie tylko wiedzieliśmy co mu jest.
W domu rodziców, w Kędzierzynie-Koźlu na strychu, na tydzień przed szpitalem urządził sobie wielki pokój myśliwski. Planował tam spotkanie myśliwskiej braci. Nie będzie parapetówki, nie będzie szklaneczki piwa w barze U Małgośki na ZWM-ie, nie będzie już wspólnej z koleżeństwem goloneczki w Zawadzie.
Zmarł we wtorek, podczas przedpołudniowej drzemki. Lekarze mówili, że może z tym żyć dziesięć lat, albo dwa tygodnie. To drugie się sprawdziło.
Andrzej, nie wiem, czy to stamtąd widzisz: Dziewczyny w redakcji siedzą przy biurkach i ryczą po Tobie.
Artykuł ukazał się w 2009 roku, gdy odszedł nasz Andrzej.
Debata prezydencka o Gdyni. Aleksandra Kosiorek versus Tadeusz Szemiot
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?