- Jest pani szefową nielegalnej organizacji?
- Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Z punktu widzenia władz białoruskich rzeczywiście jesteśmy "nielegałami". Z naszego punktu widzenia - nie łamiemy żadnych praw Białorusi, jesteśmy normalną, dobrowolną organizacją ludzi przyznających się do polskich korzeni i będących obywatelami tego kraju, zatem nie ma naszym zdaniem podstaw, by uznawać nas za jakichś wywrotowców.
- Ale pani - jak czytam w internecie - popełnia co rusz jakieś "drobne czyny chuligańskie", za co bywa aresztowana. Co pani właściwie robi?
- Nic takiego, kontaktuję się z ludźmi, którzy myślą tak jak ja, czują ze sobą więź narodową, duchową, chcą działać na rzecz dobra wspólnoty... To są takie działania, które w całym cywilizowanym świecie uchodzą za naturalne, dozwolone i zrozumiałe.
- I przez to bywa pani tak często pokazywana w relacjach telewizyjnych z Białorusi jako osoba szczególnie przez tamtejszy reżim nielubiana?
- Postępuję zgodnie z własnym sumieniem, w granicach prawa i standardów obowiązujących w całej Europie. Doznawałam jeszcze kilka lat temu różnych nieprzyjemności ze strony władz państwowych, ale nie mam wpływu na to, jak mnie pokazuje telewizja. Jest jednak coś na rzeczy, że w większości relacji to właśnie ja i ludzie z mojego związku pokazywani są jako ofiary politycznych represji ze strony rządzących na Białorusi.
- Ile razy trafiła pani do aresztu?
- Trudno zliczyć te przypadki. Zdarzało się to wielokrotnie. Przy czym represje dotykały nie tylko mnie, ale także moich współpracowników. To nie były tylko areszty, które zwykle są spektakularne i o których wspominają media. To były także ciche represje, polegające na zwolnieniach z pracy, relegowaniu ze studiów. O tym nikt nie napisze, bo to nie jest widowiskowe, ale tego typu działania prowadzą ludzi do przekonania, że lepiej się z reżimem nie spierać. Lepiej być cicho.
- Prezydent Białorusi ostatnio chce poprawić swój wizerunek. Wynajął nawet zachodnich specjalistów od marketingu politycznego. Widzi pani oznaki złagodzenia kursu przez reżim wobec waszej organizacji?
- Nie aresztują nas co chwilę - co jeśli uznać za oznakę normalności, niech nią będzie. Rzeczywiście od kilku lat nie odbywają się wobec nas jakieś pokazowe procesy ani nie zwalnia się naszych ludzi z pracy. Jednak wciąż jest problem, bo nasza organizacja jest - wedle władz - nielegalna. A zatem w każdej chwili represje mogą powrócić.
- Ilu jest Polaków na Białorusi?
- Oficjalnie około czterysta tysięcy. My szacujemy, że około miliona.
Sylwetka
Sylwetka
Andżelika Borys (rocznik 1973) - działaczka polonijna na Białorusi, demokratycznie wybrana na przewodnicząca Związku Polaków na Białorusi, nie uznawanego przez rząd Aleksandra Łukaszenki.
Za swoją działalność niejednokrotnie była ścigana przez białoruski wymiar sprawiedliwości. Od marca 2005 r. została 84 razy przesłuchana przez białoruskie KGB, prokuraturę oraz milicję. Kilkakrotnie była skazana na wysokie kary grzywny oraz aresztu. Ostatni raz została ukarana 9 czerwca 2008 roku grzywną w wysokości ponad 400 € za zorganizowanie 2 maja 2008 w Grodnie koncertu polskiego zespołu Lombard.
(wikipedia.pl)
- Skąd ta różnica w szacunkach?
- Tu był ZSRR. Kwestie narodowościowe były czułym punktem ówczesnego reżimu. Ludzie się bali przyznawać do konkretnej narodowości, bo nigdy nie wiadomo było, jak to będzie ocenione. Nigdy nie wiadomo było, czy lepiej być Polakiem czy Białorusinem. Nie pozwalano zresztą wpisywać do wniosków o dowód osobisty tego, że ma się narodowość polską.
- Co dziś jest największym problemem Polaków na Białorusi?
- Odpowiem tak: mamy szkoły polskie w Grodnie i w Wołkowysku. Mamy w około trzystu szkołach na Białorusi klasy, gdzie dzieci uczą się w języku polskim. Problem polega tylko na tym, że nasz związek nie jest uznawany oficjalnie przez władze. A w takim razie w każdej chwili nasza organizacja, a przede wszystkim to, co robimy, może zostać zdelegalizowana i usunięta z narodowościowego pejzażu państwa. Byłby to szok dla nas, ale też wielka strata dla Polaków, którzy mieszkają na Białorusi.
- Pani wierzy w możliwość czarnego scenariusza? Łukaszenka odważyłby się na odrzucenie wartości, którym hołduje Unia Europejska?
- Widzieliśmy, co stało się w Gruzji. Europa nie zareagowała tak jednoznacznie, jak by się można było tego spodziewać. Teraz, podczas kryzysu gazowego, też nie widzimy w Europie chęci do jednoznacznego działania. A skoro tak, to powiedzmy sobie szczerze: są strefy wpływów i milcząco się na nie wszyscy godzimy.
- Kiedy powstało stowarzyszenie Polaków na Białorusi?
- W osiemdziesiątym ósmym roku, gdy zaczęła się pierestrojka zapoczątkowana przez Gorbaczowa. Było to początkowo stowarzyszenie imienia Adama Mickiewicza, później przekształcone w Stowarzyszenie Polaków na Białorusi.
- Będzie nam miło powitać panią dziś w Opolu. Proszę powiedzieć, na czym teraz polega główny problem Polaków na Białorusi?
- Jak mówiłam, na uznaniu naszej organizacji. W 2005 roku władze Białorusi przeprowadziły wielką inwigilację naszego ruchu, wybrały swojego prezesa i mogły się przekonać, że nie tworzymy żadnego Kosowa na swoim terytorium, tylko demokratyczną organizację reprezentującą interesy swoich członków. I nie znalazły się żadne dowody potwierdzające propagandowe tezy reżimu Białorusi, iż dążymy do jego destabilizacji.
- Władze pani kraju, jak rozumiem, nie kwestionują istnienia mniejszości polskiej, ale chcą mieć kontrolę nad jej działaniem.
- Dokładnie tak. Jest w tej chwili spór o to, kto ma firmować interesy mniejszości. To spór między nami - "nielegałami" - a ludźmi wyznaczonymi przez władze, by Polaków reprezentowali. Sytuacja wygląda tak, że ich organizacja nie działa, a nasza rozwija się dość prężnie. W takim razie wydaje się logiczne, byśmy to my mieli reprezentować głos zamieszkujących Białoruś Polaków.
- Czy Polska w wystarczającym stopniu pomaga waszej organizacji: rzeczowo, politycznie, finansowo?
- Doceniam wszelką pomoc. To polskie wsparcie jest wspaniałe.
- Jest pani zaproszona przez opolskie Stowarzyszenie "Horyzonty". Dlatego, że tu jest mniejszość niemiecka? Chce pani poznać zasady współistnienia mniejszości z większością?
- Chętnie spotkam się z liderami mniejszości niemieckiej. Mam nadzieję, że dowiem się wiele na ten temat.
- Była pani aresztowana, ryzykowała utratę pracy. Skąd w pani tyle determinacji, by wciąż jednak walczyć o interesy ludzi?
- Jak się ma świadomość tego, że ludzie zwyczajnie zyskują na pewnych działaniach, żaden reżim nie jest w stanie tego pokonać. Wiem, dzięki ludziom mnie wspierającym, że nie jestem sama. Zatem czego mam się bać?
Andżelika Borys dziś (9 stycznia) o 11 spotka się z mieszkańcami Opola w auli Collegium Civitas UO, a w sobotę (10 stycznia) - z Kresowiakami w Muzeum Ziemi Nyskiej o 13. Wstęp wolny.