Anja Orthodox: Chcą mnie spalić

Katarzyna Tyśnicka
Anja Orthodox
Anja Orthodox Katarzyna Tyśnicka
Rozmowa z Anją Orthodox, wokalistką zespołu Closterkeller.

- Nie chcą cię palić na stosie w naszym katolickim kraju za diabelsko czarne włosy, diabelsko czarne suknie, czarną muzykę i wyznania w stylu ostatniego z babskiej prasy: lubię szybki seks?
- Powiedziałam, że szybki seks kiedyś lubiłam. Uspokoiłam się, kiedy pierwszy raz zostałam mężatką. Na nowej płycie Closterkellera "Bordeaux" śpiewam, że "złoto na dłoni mej uczy mnie spokoju". Miło szaleć, kiedy czas ku temu. Chcą mnie palić za to, że jestem ateistką i mówię o tym otwarcie. Przez to regularnie trują mi dupę.

- Kto?
- Jacyś fanatycy. Ciaśni umysłowo ludzie, którzy nie rozumieją, że można nie wierzyć w Boga, nie być satanistą, ale być dobrym człowiekiem. Ja jestem.

- A jak cię nawracają? Piszą, dzwonią, przestępują drogę?
- Wszystko po kolei. Przyłażą na koncerty, czekają na mnie za sceną, przy garderobie. Chcą nawracać na chama.

- I co im mówisz?
- Że jestem dobrym człowiekiem. Że największą wartością jest dla mnie miłość. Że nie robię nic złego. Tylko się nie modlę.

- Działa?
- Czasem. Trafiają się też egzemplarze, które mocno podnoszą mi ciśnienie. A jak jeszcze przychodzi taki podpity, a zdarzało się, to podpisuje na siebie wyrok…

- Co mu robisz? Odzierasz rytualnie ze skóry?
- Ależ skąd! Mam ścisły, precyzyjny umysł i hołduję logice, więc rozkładam ich na kawałki, wchodząc w dyskusję. Doskonale sobie radzę z katolikami - z największą przyjemnością znęcam się nad nimi werbalnie. Jak kot nad myszą. Pytam na przykład: czym się różnimy, co w tobie jest lepszego niż we mnie, poza tym, że chodzisz do kościoła i się modlisz? Chłopaki z zespołu mówią, że właśnie wtedy wyłazi ze mnie szatan, którego ci ludzie we mnie szukają.

- To teraz powinnaś trochę odetchnąć. Detronizuje cię z pozycji naczelnej ateistki czy satanistki kraju Nergal.
- Nergala znam i bardzo lubię. To znakomity koleś i artysta, ale zupełnie inna bajka. Behemoth jest blackmetalowym zespołem, a black metal to jednak muzyka towarzysząca wartościom satanistycznym. To na pewno nie jest moja działka.

- Czemu zrezygnowałaś z Boga?
- Po prostu zrozumiałam, że go nie ma. To było bardzo dawno temu, miałam ze trzynaście lat. Przeanalizowałam to i uznałam, że nie ma się co oszukiwać. Poza tym nie czuję potrzeby wiary. Też trzymam się zasad i wartości, których trzymają się katolicy, ale dochodzę do nich inną drogą.

- A na podstawie czego doszłaś, że nie ma Boga?
- Przede wszystkim na podstawie własnego przeczucia - nigdy nie czułam jego obecności. Po drugie - na podstawie analizy tego, w co każą wierzyć. Wiele tych wszystkich biblijnych przypowieści nie trzyma się kupy. No i na podstawie obserwacji. Jeśli świat istnieje bez Boga - to trudno. Natomiast jeśli jest jakiś Bóg i akceptuje ten świat takim, jakim jest, to ja takiemu Bogu dziękuję.

- Nie brakuje ci go, kiedy dzieje się coś złego?
- Nie. W ogóle mi go nie brakuje. Tysiące lat historii pokazują, że modlitwy w chwilach wielkich nieszczęść na niewiele się zdawały. Jeśli ktoś miał cierpieć, to cierpiał, umierał, ginął, tracił najbliższych. A źli ludzie, którzy się nie modlili, mieli się znakomicie. Wierzę natomiast w metafizykę - wyczuwanie myśli, innych bytów. Ale to nie Bóg. To co najwyżej równoległy świat.

- Stykasz się z nim?
- Pewnie. Na przykład kawałek refrenu do piosenki "Kręgi czerwone" z ostatniej płyty podpowiedział mi ktoś we śnie. Obudziłam się w środku nocy, zaśpiewałam to na dyktafon i nagrałam. Kiedy zasnęłam, to ta sama istota mnie opieprzyła, bo coś wykonałam źle. Musiałam się jeszcze raz obudzić i jeszcze raz zaśpiewać. I taka historia zdarzyła mi się nie pierwszy raz. Ale żeby zaraz się z tego powodu modlić?

- A propos płyty "Bordeaux" - mówicie, że to krążek opisujący wędrówkę ścieżkami czasu i bezlitosnego przeznaczenia. Tymczasem to raczej mroczna opowieść o miłości.
- To opis fragmentu życia dwojga ludzi, ale nie ogranicza się tylko do uczucia. Poznają się, wyczuwają, ale - jak to bywa od czasów Adama i Ewy - kobieta ściąga na nich fatum. W złości na bezlitosny dla nich czas rzuca klepsydrą o ścianę, rozbija ją i ściąga klątwę. I kiedy jadą wreszcie sami, szczęśliwi, fatum wyciąga macki i… on ginie w wypadku.

- Skąd pomysł, żeby tę historię snuć przez całą płytę? Cały krążek, piosenka po piosence, to wielka opowieść.
- Ale każdy z tych tekstów z osobna też działa.

- Płyta jest smutna. Jak życie? Każda piękna historia w życiu kończy się źle i za wszystko co dobre trzeba płacić?
- Wbrew mrocznym muzycznym klimatom, w których od lat siedzę, nie jestem aż taką pesymistką. Tę historię napisałam na potrzeby płyty. Ktoś wymyślił “Pana Tadeusza", ktoś “Otella", a ja tragicznych kochanków (śmiech). W życiu tak nie jest.

- Dziś Closterkeller to niekwestionowana gwiazda gothic rocka. Ale nie zaczynało się świetliście. Jako początkujący zespół trafiliście na przegląd do domu kultury Kamionek w Warszawie. Tam jakiś dziennikarz muzyczny z jury powiedział podobno, by wszyscy niewyróżnieni - w tym wy - już nie zajmowali się muzyką… Kto to był?
- Po dwudziestu dwóch latach nie będę tego wyciągała. Pewien znany dziś dziennikarz… Parę lat później mu to wygarnęłam. Nie pamiętał, ale przeprosił. I na tym niech zostanie.

- Sama bywasz teraz jurorką. Tamto doświadczenie ma wpływ na to, jak oceniasz dziś młodych ludzi?
- Bardzo duży! Wiem, że nam to dało strasznie po łbie. Ja się wściekłam, zaparłam i powiedziałam: jeszcze wam pokażę. Ale byli tacy, co faktycznie odpuścili.

- "Rockowa Ewa Demarczyk" i "Hitler w spódnicy" - to o tobie. Które z określeń wolisz?M
- To pierwsze ma już trochę lat. Pochodzi bodaj z pierwszego artykułu o naszym zespole, który w magazynie muzycznym ponad 20 lat temu napisał Kuba Wojewódzki. Określił mnie też wtedy jako estradowego lamparta, bo występowałam w spodniach w panterkę. Spodobało mi się. "Hitler w spódnicy" już mniej…

- To podobno od tego, że trzymasz zespół twardą ręką.
- To nie tak. W zespole mamy muzyków artystów, a tacy ludzie obok talentu mają również wybujałe osobowości. Żaden artysta, zwłaszcza wybitny, chwycony za mordę i stłamszony, nie będzie tworzył wielkiej sztuki. Możliwe jest to tylko wtedy, gdy się im da rozwinąć skrzydła. Nie trzymam więc chłopaków za mordę. Ale zespół jako firmę faktycznie mam w łapie - ktoś musi. Gdybym w marcu nie poszła i bez porozumienia z nimi nie ustaliła, że 4 lipca wchodzimy do studia, to nie byłoby płyty, o której właśnie rozmawiamy.

- To sami faceci, a baba im rozkazała. Przyjęli to gładko?
- Najpierw była zadyma, lament i rozpacz, bo zostało nam do nagrań tylko trzy miesiące. Ale jakoś się dało. Choć nie bez strat. Nasz były perkusista Janusz, który nie mieszkał jak reszta w Warszawie, tylko w Mławie, ma rodzinę, dzieci. Wypisał się z zespołu, kiedy doszły intensywne próby związane z nowym krążkiem. Rozumiem tę decyzję, ale nie było wyjścia. Nie można było czekać aż nam dzieci dorosną.

- Jak sobie poradziliście bez perkusisty?
- Wzięłam jednego małolata… Mieszkał za ścianą.

- ?
- Mój syn Adam jest świetnym bębniarzem. Wprawdzie młody, bo 17-letni, i bardziej metalowy z zamiłowania, ale doskonale sobie poradził. Świetnie znał zespół Closterkeller (śmiech). Trochę też pomógł kolega z zespołu, który ćwiczy ze ścianą.

- Na koniec, pytanie dotyczące przeszłości - poród owieczki jeszcze byś odebrała?
- Pewnie!

- Zdążyłaś złapać wprawę, mimo krótkiej praktyki weterynaryjnej?
- Trzy miesiące byłam na praktyce w owczarni w czasie wykotów. Można było dojść do wprawy.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska