Anna Dziewit-Meller i Marcinem Meller: - Gruzja, nasza miłość

Redakcja
Anna Dziewit-Meller i Marcinem Meller
Anna Dziewit-Meller i Marcinem Meller Sławomir Mielnik
Anna Dziewit-Meller: Gruzini na każdym kroku starają się udowodnić, że pasują do stereotypu najbardziej gościnnych ludzi na świecie. W związku z tym chętnie podejmują gości, nawet tych ściągniętych z ulicy

- Co było pierwsze - miłość do Gruzji czy państwa wzajemna?
Marcin Meller: Jeśli chodzi o mnie - do Gruzji. Kiedy pierwszy raz wyjechałem tam w 1992 jako reporter "Polityki", Ania chodziła jeszcze do szkoły podstawowej. Wtedy się Gruzją zaraziłem. Wróciłem kilka razy tamtego roku. Po czym nastąpiła przerwa aż do początków 2006, a jej koniec zbiegł się z bliższym poznaniem Ani.
Anna Dziewit-Meller: Kiedy zaczęliśmy być parą, poprosiłam, żeby polecieć razem. Nabrałam ochoty po tym, co usłyszałam od ojca i Marcina. No i ruszyliśmy. W Gruzji zadurzyłam się zaraz po wyjściu z samolotu.

- Skoro już jesteśmy na gruzińskiej ziemi... Podobno samochodem niełatwo się po niej poruszać?
M.M.: Gruzini jeżdżą jak wariaci, jak wówczas, gdy jeździli konno, zapominając, że samochody nie mają mózgu. Pierwsze miejsce pojawiające się po wyjściu z samolotu to Tbilisi. Miasto w miarę normalne, tyle że może bardziej chaotyczne niż polskie miasta. Przejście przez ulicę, zwłaszcza przez aleję Rustawelego, która ma trzy pasy w każdą stronę, powinno być dyscypliną sportową. Kierowcy z reguły się nie zatrzymują nawet na czerwonym świetle.
A.D.M.: Dlatego odradzamy znajomym wypożyczanie samochodów i samodzielne prowadzenie. Po co prowokować zawał?

- Pani się pokusiła...
A.D.M.: Nie miałam wyjścia. Towarzystwo było po wielu szklankach wina.

- Kolejne ostrzeżenie, jakie wynika z lektury państwa książki, to nie dać się wkręcić w rozmowę z tubylcami.
A.D.M.: Bo już się tak łatwo nie wykręcimy. Gruzini na każdym kroku starają się udowodnić, że pasują do stereotypu najbardziej gościnnych ludzi na świecie. W związku z tym chętnie podejmują gości, nawet tych ściągniętych z ulicy.
M.M.: Kiedy zjechałem z gór i w jakiejś wsi zapytałem, gdzie można przenocować, wskazano mi dom malarza. Gdyby nie to, że nie miałem za wiele czasu, mógłbym tam zostać i tydzień. Po pierwszej nocy z właścicielem domu byliśmy już najlepszymi przyjaciółmi. Do Gruzji można pojechać, nie znając nikogo, i jak papierowy okręcik dać się ponieść falom.

- A kiedy się okaże, że gość jest Polakiem?
A.D.M.: To jeszcze lepiej. Gruzini przepadają za nami, już od czasów carskich. A po 2008 r., kiedy Lech Kaczyński wykonał swój zdaniem Gruzinów bardzo heroiczny gest i przyleciał do Tbilisi w czasie wojny, jesteśmy nacją szczególnie kochaną. Nieraz żartuję, że jeśli ktoś ma problem z niską samooceną, powinien jechać do Gruzji, gdzie usłyszy toasty, jacy to jesteśmy piękni, zdolni, utalentowani i z jakiego to walecznego narodu pochodzimy.

- I jak oni kochamy Rosjan... w trumnie.
M.M.: To oczywiście stwierdzenie politycznie niepoprawne. Zacytowałem słowa tamtejszego inżyniera...

- A ja pana.
M.M.: Niemniej stosunek do Rosjan nas łączy, choć my z Rosjanami pożegnaliśmy się przed 22 laty, a oni wojowali trzy lata temu i oddech niedźwiedzia z północy cały czas czują. Ich niepodległość jest stale zagrożona.

- W książce podzielili się państwo Gruzją sprawiedliwie. Pani rozdziały sa bardziej pogodne, pana - dramatyczne. Choćby ten o wojnie. Proszę mi wytłumaczyć, jak można dobrze czuć się w kraju, w którym przelewa się tyle krwi?
M.M.: Nawet w 92 r., mimo że toczyły się trzy wojny domowe, w ludziach, których spotykałem, było coś tak bardzo fantastycznego, że kraj potrafił zauroczyć. U nas wkraczała już nieznośna lekkość bytu, mieliśmy kraj bez większych zagrożeń, można było zająć się przyjemnościami. Byłem w Gruzji dwa tygodnie po wojnie w 2008. Szczerze mówiąc, trzeba było się skupić, żeby ślady zniszczeń zauważyć. Gruzini są takim narodem - nie powiem, że wszystko po nich spływa jak po kaczce, ale raczej skupiają się na jaśniejszych stronach życia. Zaś w polskiej mentalności... Jeśli dostaliśmy w dupę 500 lat temu, to rozpamiętujemy do dziś...
A.D.M.: Gruzini rozpamiętują swoje dawne zwycięstwa. Do dzisiaj żyją sukcesami królowej Tamar, która żyła w XIII wieku.
M.M.: Jakiekolwiek by stosować kryteria, dostali w tyłek od Rosji. Gdyby nie Sarkozy, Rosjanie weszliby do Tbilisi, stali przecież 30 km pod miastem. Mimo to dzisiaj po godzinnej konwersacji z Gruzinami zaczęłaby się pani zastanawiać, kto wygrał tę wojnę. Oni tak mają. To tak jak z polską reprezentacją piłki nożnej: co prawda przegraliśmy 2:4, ale drugą połowę wygraliśmy 1:0 i moralnie jesteśmy do przodu. My tak mamy z piłką, oni ze wszystkim. W przeciwieństwie do nas - nie dźwigają ładunku cierpiętnictwa.
A.D.M.: Nie przesiadują na cmentarzu. Korzystają z życia. Ważne jest tu i teraz, bo nie wiadomo, czy nie przyjdą Rosjanie i znowu nie będzie wojny.
M.M.: Ania pisze w jednym z rozdziałów, że fajna jest kultura, w której obrazem narodowym jest "Uczta w pergoli", a nie obraz bitwy. Z drugiej strony - właśnie tu powstał lekko paranoiczny pomysł któregoś z ministrów w rządzie Saakaszwilego, żeby reklamować Gruzję jako kraj Stalina. Co prawda szybko został zastopowany, ale ten przykład pokazuje, jak bardzo Gruzini są pragmatyczni. "Cierpieliśmy tyle lat, czas to wykorzystywać" - rozumują.

- Jak rozumieć tytuł państwa książki - "Gaumardżos!"?
M.M.: Dosłownie: "Życzę ci zwycięstwa!". To zawołanie pełni rolę naszego "na zdrowie!", kończy każdy toast.
A.D.M.: Niewykluczone, że posiada kontekst historyczny. Zwycięstwo w kraju, który przeżył tak wiele wojen, jest niezwykle ważne. Chodzi także o zwycięstwo w każdym aspekcie.

- Na każdym polu. Wielokrotnie mieli państwo okazję usłyszeć "Gaumardżos!"?
M.M.: Niezliczoną ilość razy, bo uczestniczyliśmy w niejednej suprze, podczas której wino pije się szklankami, w niewyobrażalnych ilościach. Do dna. W wersji ortodoksyjnej - tylko wówczas, gdy tamada (po naszemu wodzirej, mistrz ceremonii - ktoś wpisany w tamtejszy kod kulturowy) wzniesie toast. Broń Boże - między toastami. Są toasty standardowe i literackie, niektóre trwają i 20 minut. Zawsze wznosi się toast za przodków, za Boga, za św. Jerzego - patrona Gruzji, za kobiety, za gospodarza, za parę młodą, za pamięć o kimś, kto właśnie odszedł, za miłość, za gości, za przyjaźń polsko-gruzińską, za rodziców. Od 2008 r. - za Lecha Kaczyńskiego albo za Marię i Lecha Kaczyńskich.
A.D.M.: Te ostatnie nie tylko w inteligenckich domach, również w małych wioskach. Do głowy by człowiekowi nie przyszło, że mieszkańcy orientują się choćby, gdzie leży Polska.
M.M.: Wszyscy żyli katastrofą smoleńską, a przekonanie, że Rosjanie zestrzelili samolot, jeszcze dzisiaj jest dosyć powszechne.

- Zdarzają się toasty absurdalne?
M.M.: Zgłupieliśmy, gdy nasz przyjaciel Asziko wznosił je za następny mecz Dynama Tbilisi, za sukces reprezentacji w kwalifikacjach do Euro, za tych, co mieli przyjść, a nie przyszli, i co nie mieli przyjść, a są.

- Do wina przydałaby się przekąska...
A.D.M.: Stół nakrywa się nawet w najdziwniejszych miejscach: na ulicy, na dworcu, na budowie, na łące. Ilość jedzenia przekracza wyobrażenie przeciętnego Polaka. Gruzini, jeszcze bardziej niż my, wyznają zasadę "zastaw się, a postaw się", więc jeśli pojawia się gość i przygotowują ucztę, czyli suprę, dają z siebie 200 procent normy. Jeśli supra odbywa się w domu, nie zjedzone dania dzieli się między członków rodziny, ale jeśli w restauracji, pewno trafia do wiadra. Moja propozycja, żeby zabrać to, co zostało, spotkała się z niezbyt przychylnym przyjęciem. - W domu też mamy jedzenie - argumentowali nasi przyjaciele, lekko urażeni. Jeden z naszych znajomych przebywał w Polsce na jakimś szkoleniu. Bardzo mu się podobało, użalał się tylko, że cały czas chodził głodny, bo u nas panuje dziwny zwyczaj, że na obiad podają tylko jedną zupę i jedno drugie danie.
M.M.: W Gruzji pokutuje skłonność do przesady w każdej dziedzinie. Ludzie mówią głośniej od nas, bardziej gestykulują, są bardziej emocjonalni. Wszystko jest "bardziej". Jeżdżą jak szaleni, jak tańczą, to wydaje się, że wywiercą dziury w podłodze, a jak śpiewają - że dach się uniesie. Emocje to miłość i nienawiść. Nie ma uczuć pośrednich.

- Mówiąc o czymś tak prozaicznym jak jedzenie, także dotykamy historii?
A.D.M.: Tradycja gruzińskiej supry rzeczywiście wynika z historycznych uwarunkowań. Kiedy Gruzini w XIX w. dostali się pod carskie panowanie, bronili się przed rusyfikacją z całej mocy. My mogliśmy schronić się w Kościele katolickim, który stał się bastionem oporu. Gruzini prawosławni tak jak ich najeźdźcy Rosjanie nie mogli uciec w ramiona Cerkwi i żeby ocalić swoją tożsamość, wymyślili ucztowanie. Siedzenie przy stole, wznoszenie toastów, mówienie o najważniejszych wartościach stało się przenośną pamięcią gruzińskiej tożsamości.

- W kraju, w którym panuje matriarchat, podczas supry kobieta zostaje sprowadzona wyłącznie do roli służebnej...
A.D.M.: Wystarczy dokładniej się przyjrzeć Gruzinom, żeby stwierdzić, że najwięcej mają do powiedzenia kobiety. To one, odporne psychicznie, świadome swojej sprawczej roli, są siłą napędową. To, że siedzą w kuchni, wcale nie oznacza, że nie mają nic do powiedzenia. Są szyją, która kieruje wąsatą głową macho z Kaukazu. W latach 90. mężczyźni, nie radząc sobie w sytuacji wojny, popadali w alkoholizm, gruzińskie kobiety dźwignęły kraj z marazmu. Emigrowały, przysyłały pieniądze, za które stawiano domy.

- Przyjaciel, megobari, czyli ten, z którym dzieli się miskę. To święta rzecz?
M.M.: Na krawędzi miłości, oczywiście bez podtekstu erotycznego. Niemniej ktoś, kto się wychował w chłopackich klimatach w Polsce, nie będzie zaszokowany w Gruzji. Świat moich kumpli specjalnie nie różni się od paczki, którą poznałem w Tbilisi. Podobna mentalność, męska solidarność, lojalność jako podstawa relacji, podobne dowcipy, z których żaden się nie nadaje do zacytowania.
A.D.M.: Zaprzyjaźniliśmy się z rodziną Acziko, nie przypuszczając, że po pewnym czasie stanie się naszą rodziną. Śmieliśmy się nawet, ze nas zaadoptowała.
M.M.: Za każdym razem, kiedy przyjeżdżamy, Acziko oddaje nam do dyspozycji dom i samochód. Błagam go - nie przyjeżdżaj na lotnisko o czwartej rano! Zawsze czeka. Mówię: Acziko, naprawdę damy sobie radę. Ale on - nie, i wszędzie nas wozi. Zatrudniłem tłumaczkę, bo rozmówczyni nie znała rosyjskiego ani angielskiego. Acziko oczywiście wziął wolne, żeby sprawdzić, czy dobrze się spisuje. Generalnie Gruzini traktują gości jak dzieci, i to z lekka ociężałe umysłowo.

- Rozmowy rozdział ostatni: moje wielkie gruzińskie wesele.
A.D.M.: To zdarzyło się jeszcze na początku naszego gruzińskiego świra, kiedy pierwszy raz wyjechaliśmy razem do Tbilisi. Twierdzę, że to ja, Marcin - że to on wpadł na pomysł, że jeśli ślub, to tylko w Gruzji. Myśleliśmy o kameralnej uroczystości - moja najbliższa rodzina, rodzina Marcina, może garstka przyjaciół. Ale kiedy wróciliśmy do Polski i poinformowaliśmy przyjaciół, co rusz słyszeliśmy: "Super z tym ślubem. Nie mielibyście nam za złe, gdybyśmy i my przylecieli?".
M.M.: "Jasne, wpadajcie, z tym że nie możemy wam zapewnić biletu ani hotelu, ale jeżeli już będziecie na miejscu, załatwimy miejsce do spania" - odpowiadaliśmy. Przyjechało 75 osób, drugie tyle to byli Gruzini.
A.D.M.: Nie tak miało być, ale jest co wspominać. Wesele trwało od środy do środy. Jedna para wzięła mamę i teściową do dziecka, drugie dziecko miało ledwo parę miesięcy.
M.M.: Zarezerwowaliśmy jedną z tradycyjnych restauracji w Tbilisi, zabawa była nie z tej ziemi, a wcześniej i później odbyliśmy wycieczki do dawnej stolicy Gruzji, do winnic i w góry.

- Pewno było mnóstwo toastów?
A.D.M.: Acziko, który wystąpił w roli naszego tamady, skrupulatnie przygotowywał się do swojej roli, robił notatki. Moja babcia ogromnie się wzruszyła toastem na jej cześć, tym bardziej że znalazły się w nim wątki osobiste. Każdy z naszych najbliższych miał także okazję się dowartościować.

- Po wysłuchaniu wielu zachwytów pod adresem Gruzji zastanawiam się, czy aby nie popełniłam faux pas, nie zwracając się do państwa per "pani ambasador" i "panie ambasadorze"?
M.M.: Może któregoś dnia… (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska