Anna German. Anioł powraca

archiwum / Kazimierz Sędzikowski
Rok 1970. Triumfalny powrót artystki po długiej rekonwalescencji na festiwal w Opolu. Publiczność odśpiewała jej gromkie "Sto lat!”.
Rok 1970. Triumfalny powrót artystki po długiej rekonwalescencji na festiwal w Opolu. Publiczność odśpiewała jej gromkie "Sto lat!”. archiwum / Kazimierz Sędzikowski
Rozmowa z Mariolą Pryzwan, autorką książek o Annie German.

- Teraz wszystko, co ma w tytule "Anna German", cieszy się ogromną popularnością. Rosjanie musieli nakręcić o artystce film, aby Polska na nowo ją pokochała?
- Znam taką historię: Jest w archiwum Polskiego Radia zapis koncertów Anny German, między innymi z Opola. Ponad rok temu powstał pomysł wydania tych piosenek, ale wówczas nikt nie był w stanie znaleźć złotówki na realizację pomysłu, uważając, że to się nie sprzeda…

- A teraz?
- Na dniach ma się ukazać to wydawnictwo muzyczne. Więc faktycznie - trzeba było tego rosyjskiego serialu.

- Pani książki też korzystają na "modzie" na German…
- "Anna German o sobie" wyszła w ubiegłym roku, z okazji 30. rocznicy śmierci artystki, a "Eurydyki tańczące" ukażą się wkrótce, to wznowienie po 5 latach. Pisałam o Annie, zanim stała się znowu modna. Zafascynowała mnie w 1972 roku, kiedy usłyszałam jej głos - dla mnie anielski. Miałam wówczas 11 lat. Mój ojciec słuchał Anny German, moja mama Ireny Santor... Tak często było w polskich domach… Początkowo nie kojarzyłam wtedy jeszcze głosu Anny z twarzą. Aż do czasu, gdy pojechałam na święta do stryjka w Krakowie. Miał telewizor, w którym oglądaliśmy razem program "Piosenki Bogusława Klimczuka" z udziałem Anny German. W takim małym radzieckim czarno-białym telewizorze zobaczyłam tę postać: ktoś nieziemski sunął w białej sukni po scenie. Potem okazało się, że ta suknia była perłowa, uszyta z materiału, jaki Anna przywiozła sobie z Włoch i sama zaprojektowała te suknię... Zobaczyłam też jasne gęste, rozpuszczone włosy, które odgarniała z czoła... I ten uśmiech.

- Anioł?
- Dokładnie tak pomyślałam.

- Nie poznała jej pani osobiście, za to stała się pani przyjaciółką rodziny. W jaki sposób?
- Był rok 1982, przyjechałam do Warszawy na studia polonistyczne, na Uniwersytecie Warszawskim - równo miesiąc po śmierci Anny German, 25 września. Mieszkałam w akademiku i koleżanka, która studiowała dziennikarstwo, miała za zadanie przeprowadzić wywiad z osobą, którą sobie sama wytypuje - kimś sławnym lub kimś z rodziny sławy. Wybrała męża Anny German. Koleżanka wiedziała, że przepadam za twórczością piosenkarki, więc zaproponowała, abym poszła razem z nią. Zgodziłam się, sama nigdy bym nie zdecydowała się na taką wyprawę. Poszłyśmy na stary Żoliborz do mieszkania Anny German i jej męża Zbigniewa Tucholskiego. Tak się złożyło, że nie było Zbigniewa, była natomiast jej matka Irma - opiekowała się wnuczkiem Zbyszkiem juniorem. Otworzyła nam drzwi. Przeżyłam coś niesamowitego: miałam wrażenie, że to Anna stoi w progu: wysoka postać, blondynka, wyprostowana, włosy w kok. Uśmiech Anny.

- Zaprzyjaźniłyście się?
- Tak, spędziłam w tym domu na rozmowach z mamą Anny i jej mężem godziny, dnie całe. Myślę, że traktowała mnie trochę jak wnuczkę.

- To chyba niedobrze dla biografa, jeśli zaprzyjaźni się z rodziną opisywanej osoby, nie o wszystkim potem wypada pisać.
- I dlatego nie mówię o sobie "biograf Anny German". Napisałam książki o tym, jak inni ją wspominali, i o tym jak ona sama mówiła o sobie. To są książki zbudowane ze słów artystki, jej przyjaciół i krewnych.

- Czyja jest Anna German: Rosjan czy Polaków?
- Ona jest dla całego świata. Nie jest z urodzenia ani Polką, ani Rosjanką. To Niemko-Holenderka, ale Polskę wybrała za swoją ojczyznę. Polskę kochała najbardziej i nigdy nie zdecydowała się opuścić kraju. Nie umiała żyć dłużej niż dwa miesiące poza Polską. Jak wyjeżdżała do Włoch, to po dwóch miesiącach musiała wrócić, inaczej usychała z tęsknoty za krajem. W Ameryce proponowano jej, aby została, w zamian obiecywano bogactwo i karierę. Nie zgodziła się. Podobnie w Rosji, gdzie też chciano ja zatrzymać.
- A kto ją w pełni docenił - Polacy czy Rosjanie?
- Trzeba przyznać Rosjanom, że to oni od razu ją zauważyli, gdy przyjechała na pierwsze koncerty. I na zawsze pozostali jej wierni. W 1964 zaśpiewała im po raz pierwszy kilka piosenek po polsku, po angielsku, po włosku - bo wtedy jeszcze nie miała rosyjskich w repertuarze, oni ją od razu pokochali. Odpowiadała im barwa głosu, nieziemska i wzruszająca.

- Coś takiego duszoszczypatielnego?
- Tak, miała w tym głosie duszę rosyjską. No i szybko zaczęła śpiewać po rosyjsku, bez akcentu, w końcu urodziła się w Związku Radzieckim, więc dla nich nie była cudzoziemką. Co ciekawe, dzięki temu serialowi wielu Rosjan niechętnie, ale musiało przyznać, że German jest jednak polską piosenkarką. Do serialu nie byli w pełni tego świadomi.

- Polska skrzywdziła Annę German?
- Polscy wielbiciele nie skrzywdzili i nie zdradzili Anny. Ale ówcześni specjaliści od rozrywki i mediów - na pewno. Po wypadku włoskim i długim okresie rekonwalescencji początkowo przeżywa artystycznie cudowny okres. W 1970 roku - wiemy, co się działo - był festiwal opolski, gdzie publiczność na stojąco śpiewała Annie German "Sto lat!". Potem dwa lata koncertów, nagrań. Aż tu odsunięto ją na dalszy plan, nie pozwalając nagrać płyt, chociaż chciała, nie zapraszano jej do programów telewizyjnych emitowanych w dobrej porze oglądalności ani na koncerty solowe. Ewentualnie proponowali jej wyjazdy na koncerty zbiorowe, z innymi artystami. A najczęściej słyszała: Proszę jechać na tournée do ZSRR, skoro panią tak lubią.

- Mówili tak wprost?
- Mówili to reprezentującym ją osobom, znajomym i przyjaciołom, do niej to wszystko docierało. Cierpiała, ale nie walczyła. Nie była typem człowieka rozpychającego się łokciami.

- A może po prostu nie nadążała za modą bigbitowo-popową?
- Ślepo nie szła za modą, to prawda, była wierna sobie. I w związku z tym wsunięto ją do szufladki piosenkarki lirycznej. W "Dziękuję ci, mamo", w "Człowieczym losie" była w porządku, ale w innym repertuarze jej nie widziano. W Polsce. A w Związku Radzieckim było inaczej, śpiewała stare carskie romanse, ale i piosenki żartobliwe, z uśmiechem i pewną autoironią, np. o dziewczynie wysokiego wzrostu, która zakochała się w niewysokim chłopcu. Proszę sobie wyobrazić, że pierwszą płytę Anny German w ZSRR wydano w nakładzie większym niż nakład wszystkich płyt Anny wydanych w Polsce. To chyba kwestia nie tylko skali kraju.

- Wspomniała pani o wysokiej księżniczce zakochanej w niskim chłopcu. Czy Anna faktycznie miała kompleks swego wzrostu?
- Owszem, ale głównie w dzieciństwie, w szkole przez długie lata nazywano ją żyrafą. Tak bardzo ją to denerwowało, że zmieniła szkołę średnią, aby uniknąć tych docinków. Z czasem nabrała do siebie dystansu, była osobą dowcipną. "Jedyne, co mogę dla pana zrobić, to ściągnąć buty" - mawiała mężczyznom, którzy znacząco zadzierali głowę patrząc na nią.

- A propos ściągania butów - ona ściągała je podczas nagrań. Czemu?
- Bo tak najlepiej jej się śpiewało. Była niezwykle wrażliwa, czasami podczas nagrań czuła, że coś idzie nie tak, że nie jest zadowolona z wykonania. Wówczas przerywała nagrania, przechadzała się po korytarzu. Gdy dalej coś jej przeszkadzało, znajdowała telefon, dzwoniła do domu i prosiła, aby na przykład Zbyszek przywiózł jej inną suknię. Zdała sobie sprawę z tego, że ma na sobie zbyt kwiecistą sukienkę, w której nie była w stanie wystarczająco lirycznie wykonać utwór.

- Zastanawiam się jak osobie tak bardzo wrażliwej i melancholijnej udało się przetrwać po wypadku włoskim: tyle miesięcy uwięziona, cała w gipsie, potem unieruchomiona. W sumie trzy lata cierpień.
- Kiedy po wypadku włoskim leżała już w warszawskim szpitalu, początkowo nie było dla niej miejsca na sali chorych, więc postawiono łóżko na korytarzu. Pamiętajmy, że to rok 1967, Anna u szczytu popularności, została natychmiast rozpoznana - mimo że cała w gipsie. Praktycznie cały oddział ortopedyczny - chorzy i odwiedzający - zbiegł się do łóżka Anny German. Stają nad nią, nachylają się, przyglądają, dotykają. To ta słynna German, tak wygląda od stóp po szyję w gipsie, z rurkami. Pochylają się jak to stado wron. Anna nie wytrzymała tego psychicznie i dłonią, którą mogła ruszać, podrapała sobie twarz. To był jej niemy gest szalonej rozpaczy, żeby nie krzyczeć. Ta sytuacja mówi wszystko o Annie, jej wrażliwości.

- W filmie tę scenę nie do końca tak pokazano.
- To nie jest serial dokumentalny, tylko film oparty na motywach biografii Anny German. Doszło do pewnych uproszczeń, pominięć, zapewne z uwagi na wymogi scenariusza i konieczność bycia zrozumiałym i dobrze przyjętym przez rosyjskiego, ukraińskiego, chorwackiego widza.

- Przykłady?
- Ania nie miała pięciu lat, gdy ostatni raz widziała swego tatę, lecz półtora roku. Ania z mamą przyjechały do Polski w roku 1946, a nie w 1945 - jak to jest w filmie. Ministerstwo kultury nie "załatwiło" Annie mieszkania po wypadku włoskim. Ona sama zapracowała na nie. W najbliższych odcinkach Anna będzie sporo płakała, ale aż tak załamana nie była. No, ale Rosjanie kochają łzy.

- A czy postać oficera NKWD, który cały czas obserwował losy Anny i jej bliskich, jest prawdziwa?
- Nie, nie było kogoś takiego. Pytałam o to Irmę. Ten mężczyzna to postać bardzo filmowa i wymowna ze względu na swoja symbolikę. Symbolizuje dawną Rosję - komunistyczną, okrutną, kraj czystek, potem ewoluuje, tak jak ewoluowała ZSRR.

- Czy oczekiwano od Anny German, aby swój pierwszy występ w Opolu okupiła przychylnością dla jednego z decydentów - jak wynika z serialu?
- Nie, ale coś podobnego zdarzyło się w Sopocie - był tam człowiek, który zaproponował jej przychylność jury festiwalowego. Odmówiła.

- A czemu Anna German mimo zaproszenia nie przyjechała na opolski festiwal w 1979 roku?
- Zaproponowano Annie, aby zaśpiewała "Eurydyki" w zmienionej aranżacji. Ona zaś nie lubiła wówczas wracać do przeszłości, nie chciała wspomnień. Chciała śpiewać coś nowego. A jeżeli dawny repertuar - to tak, jak go wykonała wcześniej. Odmówiła więc i oglądała festiwal opolski w telewizji.

- Joanna Moro, która odgrywa rolę Anny, zawdzięcza swej kreacji aktorskiej przychylność krytyki i popularność wśród widzów. W wywiadach wspomina o pani.
- Udzielałam jej "korepetycji z Anny German", razem słuchałyśmy utworów wykonywanych przez artystkę, oglądałyśmy filmy z jej występów. Pomogłam jej spotkać się z mężem Anny German, bardzo jej na tym zależało, to było istotne dla kreacji. Nauczyła się sposobu trzymania mikrofonu, układania dłoni… Nauczyła się zwolnionego chodu i nawet sposobu mówienia Anny German, w rzeczywistości Joanna rusza się szybciej.

- Co wiedziała Joanna Moro o piosenkarce, gdy przyszła do pani po raz pierwszy?
- Słyszała nazwisko German, ale przyznała, że nie zna postaci. Jak zresztą wówczas większość Polaków. Ale potem okazało się, że Anna German była ulubioną piosenkarką jej dziadka.

- Aktorka jest też fizycznie podobna do artystki.
- Tak, wysoka, choć nieco niższa niż Anna, bo ma 178 cm wzrostu - czyli tyle, ile Anna chciała mieć. Ale ważne jest to, że ma rosyjską duszę, w końcu urodziła się w Wilnie. Łatwiej też było dzięki temu Rosjanom - widzom serialu - zaakceptować to, że gra polska a nie rosyjska aktorka.

- Joanna Moro ma skończoną szkołę muzyczną, ale w filmie nie zaśpiewała.
- To, że w serialu słyszymy oryginalne piosenki Anny German, to ogromna wartość produkcji, bo młodzi mogą posłuchać samego "Anioła". Natomiast żałuję, i myślę, że Joanna też trochę, iż we "wstawkach", gdzie Anna próbuje, ćwiczy, nuci - nie robi tego sama Joanna. To zadanie powierzono ukraińskiej piosenkarce - cóż Ukraina współfinansowała ten serial, więc miała swoje życzenia. Pamiętajmy, że Polska nie uczestniczyła w tej produkcji. Za to teraz cały kraj ogląda serial, nawet dzieci. Pięcioletnia córka mojej znajomej na każdą piosenkarkę mówi teraz: Anna German.

Spotkanie z Mariolą Pryzwan odbyło się w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska