Anna Świątczak-Wiśniewska: - Czerwone włosy miałam dla żartu

fot. Archiwum artystki
fot. Archiwum artystki
Rozmowa z Anną Świątczak-Wiśniewską, wokalistką Ich Troje.

- Jako Aniqa wydałaś ostatnio solową płytę. Mąż pozwolił ci ją nagrać?
- A dlaczego miałby nie pozwolić…

- A choćby dlatego, że Michał Wiśniewski to mocna osobowość i gwiazda. A gwiazdy nie lubią, jak ktoś wychodzi im przed szereg…
- Nie lubią tego chyba ci, co mają problem ze sobą i kompleks. W normalnych domach, gwiazd czy nie gwiazd, o takich rzeczach nie może być mowy. Stawiam swoje pierwsze kroczki w solowej karierze i w Michale mam duże wsparcie.

- To już poważnie - czemu wydałaś tę płytę?
- Po pierwsze dlatego, że od dawna chciałam wrócić do korzeni, do swoich muzycznych klimatów. Okazało się, że teraz jest na to dobry czas. Nasze córeczki podrosły i pojawiła się grupa ludzi, którą poznałam w okolicznościach niewiele mających wspólnego z muzyką, a okazało się, że to świetna ekipa do zrobienia płyty. No a poza tym mnie to po prostu było potrzebne. Od piętnastu lat do tego dążyłam, robiąc po drodze różne rzeczy - od udziału w konkursach przez śpiewanie w chórkach. Miałam okazję pracować przez ten czas z wieloma fantastycznymi muzykami, ale jakoś żadna z tych współpracy nie zakończyła się płytą. Robiliśmy demówki, nagrania, ale na tym się kończyło. A tymczasem teraz zebrali się ludzie i wszystko się poskładało.

- Płyta jest spokojna i stonowana. Przyjemnie się jej słucha wieczorem. To jest dokładnie to, co ci w duszy gra?
- Piękne w tym krążku jest właśnie to, że jest najbliższy moim muzycznym fascynacjom. Oprócz tego spokoju i subtelności sporo na nim mroku, który daje elektronika, na przykład w numerach "Join me" grupy Him czy "Silence". Mroku i niepokoju na płycie jest sporo, bo i ja taka trochę jestem.

- Mroczna?
- No, może nie mroczna, raczej melancholijna. Pewnie dlatego, że jestem odwieczną fanką Depeche Mode i uwielbiam również taki właśnie klimat muzyczny. Ale nastawienie do życia mam pozytywne. Prędzej spodziewam się dobrego niż złego.
- Klimat muzyczny na płycie jest zupełnie inny, niż klimat Ich Troje.
- To dlatego, że do Ich Troje przyszłam na gotowe. To był ukształtowany zespół, z mandatem zaufania ludzi, z milionami sprzedanych płyt. Wskoczyłam w szczegółowo już napisaną rolę z okrzykiem: ahoj, przygodo! Podeszłam do tego tak: jakiś kierunek i trzeba tak iść i brzmieć. No a z czasem poczułam się w zespole tak dobrze, że nie wyobrażam sobie rozstania. Mimo solowych planów i marzeń, mam nadzieję, że nie będę musiała rezygnować z rodzimej kapeli, bo bardzo dobrze mi się z chłopakami pracuje. Abstrahuję już od tego, że jeden z nich jest moim mężem…

- Nie obawiałaś się obejmować posady frontmenki kapeli, która mimo milionów sprzedanych płyt, przez branżę muzyczną, i nie tylko, uważana była za obciachową?
- No tak, i zespół rozpatrywany był jako zjawisko… Ale patrząc na to z perspektywy - nawet jeśli Michał ma być uznawany za postać kontrowersyjną, faceta z czerwonymi włosami, to jednak ma na koncie kilka albumów i 12 milionów sprzedanych płyt. Najważniejsze jest to - mówiąc jego ustami, że dostał ten najważniejszy mandat. Ludzie, kupując płyty Ich Troje, wypowiedzieli się: to właśnie to, czego chcemy słuchać. A co do mnie, to bardziej się obawiałam, jak sobie poradzę jako wokalistka. Nagle, z miejsca z tyłu sceny dla chórku mam stanąć na początku tej sceny twarzą w twarz z tłumem ludzi. Na szczęście Michał był zawsze frontmenem i nam to obojgu z Jackiem pasowało.

- Na Ich Troje krytycy nie zostawiali suchej nitki. Twoja płyta jest bardzo dobrze przyjmowana. Zachwyciła nawet Kubę Wojewódzkiego…
- Sama byłam tym zaskoczona… Nie spodziewałam się ciepłych słów akurat z jego ust.

- Szłaś tam na pożarcie?
- Trochę chyba tak. Z drugiej strony podjęłam decyzję, by do niego pójść dlatego, że teraz prócz telewizji śniadaniowej nie ma w tym kraju programu, w którym można pokazać, że się nagrało płytę. U Kuby można to zrobić i pokazać to szerszej publiczności. Oczywiście, skutek może być różny, bo płyta może się spodobać lub nie…

- A czemu krążek jest po angielsku?
- Płyta miała być po polsku. Jest tego ślad, czyli piosenka "Godziny", którą napisałam na początku. Ale kiedy zaczęło przybywać numerów i było dużo swingu, samby czy bossanovy, to okazało się, że do tych klimatów angielski pasuje bardziej. Lepiej się w nim śpiewa. Poza tym z pewnością spora część Polaków swobodnie zrozumie, o czym śpiewam. Ludzie coraz lepiej znają język angielski, a słowa piosenek z mojej płyty są proste. I o to chodziło. Chcieliśmy pokazać, że pop to nie tylko "Baby, baby I love you", ale że może być do niego zgrabny tekst na fajnej melodii z dbałością o muzyczny szczegół.

- Premierę solowej płyty połączyłaś z premierą nowego image'u?
- Trochę to się rzeczywiście zbiegło, choć zazwyczaj fryzurę noszę po prostu do momentu, aż mi się znudzi. Ale kiedy prace nad płytą weszły w końcową fazę i zaczęliśmy myśleć nad okładką, sesją zdjęciową, to pomyślałam, że może też coś zmienić w wyglądzie, podkreślić subtelny klimat płyty. Oczywiście, najważniejsze było, żeby być wiarygodnym i zgodnym ze sobą.

- Czemu się wcześniej pomalowałaś na czerwono?
- A chyba dla żartu!… Chciałam ściąć włosy i zrobić z nimi coś nowego, fryzjerka zapytała, co robimy, a ja odpowiedziałam: malujemy na czerwono.

- A nie po to, by się upodobnić do Michała?
- Nie, no coś ty… Gdybym miała 16 lat i była jego fanką, to może… To chyba był jakiś wyraz buntu. Miałam wtedy trudny czas. Usłyszałam kilka niemiłych rzeczy o mnie, mojej rodzinie. Zamiast chować się za szarością, poszłam w czerwień, wiedząc, że kilka osób tym sprowokuję, na zasadzie pokazania środkowego palca.

- Solowa kariera i nowa fryzura to nie jedyne zmiany. Podobno masz też poprowadzić pokerowy portal społecznościowy dla kobiet.
- Niestety, okazało się, że nasz rząd, który się nazywał liberalnym, bardzo mało miał z nim wspólnego. Politycy uznali, że nie możliwości uruchamiania takiego portalu i już… Prawo nie rozróżnia u nas pokera sportowego czy cashowego. U nas jest tylko poker.

- Tymczasem poker to hazard, a za hazard teraz ściga się bardziej niż za czary w wiekach średnich…
- No właśnie, zastanawiam się, czy zaraz dla przykładu nie wywieszą nas na słupach… Trochę mnie to wkurza, bo po pierwsze jest to poker sportowy. Są w nim ligi, przyznawane punkty, turnieje. W dodatku osiągamy w nich naprawdę spore sukcesy. Udało mi się w tym roku zająć 13. miejsce w kraju w turnieju, w którym było 700 graczy. Dodam, że byłam jedyną kobietą. Miałam pomysł, by grę rozpropagować wśród pań, bo wiem, że też grają. Ale rządzący chcą szybko pokazać czyste ręce, więc wylewają dziecko z kąpielą i ukręcają łeb sprawie, która mogła być fajna.

- Jak to się stało, że zaczęłaś grać?
- Zaczęło się od kursu krupierskiego, w którym uczestniczyłam, kiedy Michał chciał otwierać klub. Kurs miał nas przygotować do prowadzenia tego biznesu. Uczyliśmy się różnych gier, ale poker bardzo przypadł mi do gustu.

- Gracie sobie z Michałem w domu? Jest domowy lider?
- Częściej robiliśmy to wtedy, kiedy pokera się uczyliśmy. Teraz rzadziej nam się to zdarza. Tym bardziej, że lepiej gra się w 5-6 osób. Poker jeden na jeden to specyficzna faza gry dająca niewiele satysfakcji. A wygrywa raz Michał, a raz ja. W domu i poza nim. Na turnieju w Portugalii, gdzie byliśmy oboje, raz wygrał mój mąż, a ja byłam druga, a potem wygrałam ja, a on był drugi. Nawet ktoś żartem podejrzewał nas o poważne wałki…

- Ale z tym, że robisz doktorat, to nie wałek?
- Za kilka rzeczy miałabym ochotę urwać głowę mojemu mężowi… Na przykład za to, że o moich planach związanych z doktoratem napisał na blogu… To prawda, chciałabym zrobić doktorat. Ale wolałabym najpierw go zacząć i dotrwać do momentu, w którym będę wiedzieć, że dam radę, a dopiero potem o tym mówić. Cztery lata temu broniłam się na Uniwersytecie Warszawskim z politologii i pomyślałam, że teraz, gdy dzieciaki trochę mi podrosły, mogłabym odkurzyć szare komórki.

- Ale zaczęłaś już przewód?
- Nie chcę regularnie studiować, pracować na uczelni. Chcę to robić w ten sposób, by ustalić temat, otworzyć przewód i na spokojnie pracować nad tematem, artykułami naukowymi do publikacji. Póki co, kilka razy spotkałam się w tej sprawie z moim profesorem.

- Nim zrobiło się głośno o twojej płycie, waszej pasji pokerowej, to było głośno o bankructwie Wiśniewskich, rozwodzie. Ile w tym prawdy?
- To totalne bzdury. Że też komuś chce się siedzieć i wymyślać… Zaprzeczałam temu już nie raz, zaprzeczam i teraz. Pewnie to pokłosie również tego, że Michał odpoczywa od swojego bloga i zapewne ten czy ów wysnuł z tego podobnie bzdurne przemyślenia…

- Po latach w show-biznesie i niejednym wiadrze, które wam na głowy wylano, dotyka was to jeszcze?
- Musiałabyś pytać o to Michała, tym bardziej, że dłużej jest w show-biznesie. Ale co do mnie - gwarantuję ci, że jeśli twoje imie i nazwisko zostałoby napisane przy takich rzeczach, przy jakich znalazły się nasze, to na pewno by cię to dotknęło. Trzeba być bez serca, żeby przejść obojętnie nad paszkwilami na swój temat. Każdego normalnego człowieka zaboli. Nie mówiąc o tym, że ma to również skutki na przykład zawodowe. Sprawa bankructwa przypisywana Michałowi, który jest nie tylko piosenkarzem, ale i biznesmenem, stawia go w bardzo niekorzystnej sytuacji. Ale najbardziej boli, kiedy paszkwile dotykają najbliższych. Wtedy człowiek jest bezsilny…

- Miałaś świadomość, że może cię coś takiego dotyczyć, kiedy wychodziłaś za Michała.
- Oczywiście, nawet wcześniej - kiedy zdecydowaliśmy, że będziemy razem.

- Wtedy pojawiły się oskarżenia, że rozbiłaś jego małżeństwo…
- No właśnie. Na szczęście tych wszystkich rewelacji na nasz temat, na temat naszego małżeństwa, nie jest tak wiele. W końcu nic tak nie uwiarygodnia naszego związku jak to, że jest. Mam też nadzieję, że przebrzmiało to już na tyle, że uda się ochronić przed tym dzieci, bo najstarsze zaczynają biegle śmigać po internecie.

- Zdarzyło się, że któreś przybiegło i zapytało o to, co na wasz temat znalazło?
- Na szczęście nie. Staram się oczywiście je przed taką możliwością chronić. Na tej samej zasadzie, na jakiej chroni się przed tym, by nie weszły w złe towarzystwo czy nie paliły papierosów. Oczywiście wiedzą, że o rodzicach się pisuje - tu i tam widać zdjęcie czy obrazek. Nie powinno ich to zaskoczyć. Jak się jest osobą znaną, to niestety trzeba się liczyć z tym, że dziennikarze będą pytać, i to o bardzo różne sprawy. I nie ma się co o to obrażać. Tylko że są chyba jakieś granice! Jeśli rozmawiam z kimś o płycie, a potem przez miesiąc czytam jakieś kompletne bzdury, które ukazały się bez mojej wiedzy, to coś jest nie tak.

- A nie jest tak, że akurat w waszym przypadku te granice są daleko, bo Michał sam je tam przesunął? Swego czasu wpuścił do domu kamery, pokazał zdjęcia z porodu waszej córki.
- Jedno jest pewne - bardzo kocham Michała, ale jesteśmy dwójką ludzi. Do wielu spraw mamy różne podejście. Nie należę do gburowatych, zamkniętych osób, które nie chcą powiedzieć, jak żyją. Ale na pewno granicę, o której mówimy, mam gdzie indziej niż Michaś. O tym przekonaliśmy się już kilka razy. I nie jest to dla nas problem.

- Dziękuję za rozmowę.
- Dzięki, wesołych i cieplutkich Świąt!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska