Kiedy w wiosce takiej jak Bila Voda, gdzie mieszka 320 osób, ktoś włamuje się do garażu i kradnie traktor, to jakby w Warszawie włamać się do banku i ukraść parę milionów.
- W ostatnim czasie wyraźnie nasiliło się u nas niezadowolenie ze sposobu zachowania u nas obywateli polskich - przyznaje starosta (wójt) wioski Miroslav Kocian. - Dokuczają nam kradzieże złomu i innych rzeczy. Awantury, pijaństwo, rozbijanie okien, niebezpieczny sposób jeżdżenia po wsi, próby malowania sprejem po murach.
Ostatnim zdarzeniem była kradzież traktora z zamkniętego garażu. Duże problemy powodują także turyści - grzybiarze. Wjeżdżają autami na tereny leśne, zostawiają w lasach śmieci, czego nie zbiorą - to niszczą. W tej sytuacji ludzie dochodzą do wniosku, że trzeba ograniczyć dostęp przez granicę.
Jak złodziej, to z Polski
"Polacy kradną i chcą naszej ziemi" - tak zatytułował swój reportaż z pogranicza internetowy portal www. parlamentnilisty.cz. Opublikowany 19 października tekst stwierdza, że na pograniczu z Polską pod pokrywką pozornego spokoju kipi od waśni.
Gangi z sąsiedniej Polski kradną, a niektóre specjalizują się w traktorach. A policja na wszystko przymyka oczy. Przez granicę zmierzają do Czech młodzi wandale, którzy nie mają żadnych świętości. Albo złodzieje, którzy kradną wszystko, od drobiazgu po traktory.
Dziennikarz cytuje też starostę Kociana: - Sytuacja była wcześniej tak zła, że chciałem wysypać kopę szutru na drogę, żeby nikt nie mógł przejechać przez granicę. Potem się trochę polepszyło, ale dziś znów zaczynają wracać stare nieporządki.
- Artykuł jest poniekąd tendencyjny i błędny. Nie tak prowadziłem rozmowę - tłumaczy się dziś starosta Kocian. I dodaje: - Dla mnie jest oczywiste, że tak nie zachowują się wszyscy Polacy, ale niestety bezczynność policji po obu stronach granicy sprzyja takim zachowaniom i powoduje złe nastroje w społeczeństwie.
To niejedyny taki artykuł publikowany ostatnio w czeskich mediach. "Liberecki Denik", który ukazuje się na terenie powiatu libereckiego (na południe od Jeleniej Góry), 8 października odtrąbił wielkim tytułem: "Polskie gangi prześladują pogranicze".
Według autora tekstu wyprawy Polaków po drobne kradzieże są tu na porządku dziennym. Starosta wioski Habertice Franciszek Kryspin skarży się też na włamania, podpalenia plastikowych kontenerów, niszczenie boisk i placów zabaw, łamanie ławek, zanieczyszczanie miejsc wypoczynku, kradzieże złomu, podrzucanie ton śmieci. W jego gminie od otwarcia granic w grudniu 2007 roku zanotowano 160 przestępstw, w tym napad w biały dzień na sklepikarza i starsze kobiety.
- Gdyby to zależało od nas, granica już byłaby zamknięta. Może choć trochę by nas ochroniło - przyznaje starosta Kryspin. - Policja nie podaje narodowości przestępców, ale przed wejściem do Schengen tego u nas nie było.
W innej wiosce, Hermanice, mieszkańcy sami zorganizowali się w straż obywatelską i zaczęli patrolować wioskę w nocy. Jeden z patroli przyłapał na gorącym uczynku dwóch złodziei. Doszło do bijatyki, jeden z napastników uciekł. Potem władze gminy chciały zorganizować straż gminną, ale zabrakło pieniędzy na ten cel. Mieszkańców pogranicza wspierają w gazecie władze województwa. Domagają się od policji, żeby na każdej większej drodze przez granicę postawić patrol i kontrolować wszystkich Polaków. Jak leci. Tak podobno wcześniej z Czechami postępowała niemiecka policja w Bawarii.
Po takich informacjach gorące debaty toczą się na internetowych forach. Internauci piszą: "Gdzie jest wojsko? Gdzie straż graniczna? Co robi policja? Dlaczego sąd w Jeseniku nie wydaje wobec zatrzymanych Polaków zakazu wjazdu do Republiki Czeskiej?". "To fakt, my nie lubimy Polaków!". "A Czesi to nie kradną? Uwaga, ktoś próbuje odwrócić naszą uwagę od rodzimych złodziei!". "Polacy byli, są i będą białymi Cyganami z krzyżykiem w ręku. Prawą ręką się modlą, lewą ręką kradną. Dla Czechów nie ma bardziej gnuśnego narodu".
Czeska czarna owca
Bila Voda leży koło Paczkowa, na jednym końcu czeskiej granicy na Opolszczyźnie. Na drugim końcu, w polskiej wsi Opawica koło Głubczyc, narzekają na złodziei przychodzących z Czech.
- Tylko ostatnio włamano się do trzech domów przy granicy, których właściciele przyjeżdżają tu tylko na weekendy. Wcześniej nigdy nie mieliśmy tutaj włamań. To spokojna miejscowość, ludzie zostawiali domy otwarte - opowiada mieszkaniec wioski. - Ostatnio w jednym z domów młodzi ludzie z Czech ukradli alkohol i popili sobie tak, że jedna dziewczyna nie była w stanie dalej iść. Leżała na trawie, aż ją ktoś z naszych znalazł i odprowadził spokojnie na granicę. Dopiero potem okazało się, że jedzenie i wódkę skradziono z domu w naszej wiosce.
- Mam pole zaraz koło granicy. Złodzieje przychodzili w nocy i potrafili za jednym zamachem wyrwać kilka rzędów kapusty czy ziemniaków - opowiada mieszkaniec Sławniowic koło Głuchołaz. - Tuż obok, przy samej granicy, są dwa domy z czeskimi Cyganami. Podejrzewam, że to ich dzieci kradły. Wystarczyło przejść przez granicę, schować się w zarośniętym pasie granicznym i skorzystać z okazji, jak nikogo nie ma.
Dawniej, jak chodzili tu WOP-iści, mogłem się przynajmniej im poskarżyć. Teraz wziąłem się na sposób i od trzech lat sieję pod granicą tylko zboże. Tego nie ukradną. A Cyganów z Czech spotykam, jak przychodzą do nas sprzedawać miotły brzozowe. Albo w naszym wiejskim sklepie, gdzie kupują bardzo dużo i uczciwie płacą.
W każdej przygranicznej miejscowości sytuacja wygląda inaczej. Wszystko zależy od tego, czy wśród miejscowych znajdzie się jakaś czarna owca. U nas najczęściej słychać narzekania na czeskich Cyganów. Jeszcze za Czechosłowacji, w latach 50. i 60. władze Czechosłowacji przymusowo osiedlały Romów w opuszczonych domach i strażnicach przy samej granicy, żeby pozbyć się problemów w swoich miastach. Jednak policyjne suche statystyki nie wypadają dramatycznie.
W Bilej Vodzie w 2008 roku zanotowano 8 zdarzeń kryminalnych. Rok i dwa lata później było ich 11. W nieco większej przygranicznej wiosce Bernartice liczba przestępstw skoczyła z 14 (w 2008) do 25 w ubiegłym. W Velkich Kuneticach w 2008 roku było 7 zdarzeń. Potem aż 22. Po złapaniu kilku młodych Polaków awanturujących się w czeskich gospodach znów spadło do 7.
- Kradzieże, czasem rozbój czy włamanie zdarzały się wcześniej i nadal się zdarzają. Radykalnego wzrostu przestępczości w rejonach przygranicznych nie ma - uważa inspektor Józef Barcik, komendant powiatowy policji w Nysie. - Do nas nie docierają narzekania, że nad granicą ludzie czują się zagrożeni.
- Po otwarciu granic w strefie Schengen bardzo wzrosła wymiana ludzi. Niektóre komendy faktycznie zanotowały w tym okresie wzrost przestępczości, ale trudno to uznać za wynik strefy Schengen - komentuje Ivo Vikopal, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Ołomuńcu.
Czeska policja zgodnie z wewnętrznymi przepisami nigdy nie podaje narodowości cudzoziemców, nawet złapanych na gorącym uczynku. Nie wszystkich sprawców udaje się zresztą ustalić. W tej sytuacji mnożą się domysły, że za kradzieżami na pograniczu stoją Polacy. Rejon Jesenika we wrześniu trapiła prawdziwa plaga włamań do altan działkowych.
Złodzieje kradli co popadnie i niszczyli. Aż wreszcie tydzień temu w Zlatych Horach koło Głuchołaz policjanci zatrzymali dwóch młodych przestępców, Czechów z Jesenika i Koprzywnicy. Mimo późnej jesieni koczowali w namiocie, w obozowisku w środku lasu. Grasowali po całych północnych Morawach. Policja wstępnie szacuje, że okradli co najmniej kilkanaście domków, rabując i niszcząc mienie warte 100 tys. koron (17 tys. zł). Za głośnymi ostatnio kradzieżami benzyny na polskich stacjach stoją prawdopodobnie dwie czeskie grupy przestępcze. Kilku młodych ludzi, a nie każdy przeciętny sąsiad z południa.
Nie dajmy się zwariować
- Nie rozumiem, dlaczego się mówi o problemach z Polakami - komentuje Ivan Dost, starosta Mikulovic koło Głuchołaz. - My od ponad 20 lat prowadzimy z sąsiadami współpracę, która przynosi konkretne efekty.
- Nasi mieszkańcy znaleźli w Polsce przyjaciół, z którymi się wzajemnie odwiedzają. Nikt nie domaga się zamykania granic - dodaje starosta Velkich Kunetic Jiri Neumann.
- Nie zauważyliśmy żadnych negatywnych efektów wejścia do Schengen - komentuje Radek Simek, starosta Uvalna koło Branic. - Pewnie się zdarza, że ktoś z Polski dokona u nas jakiegoś przestępstwa, ale równie często można spotkać przykłady odwrotne. Nie wydaje mi się, że jest to powód do dyskusji o zamykaniu granic. Jesteśmy podobnymi narodami. I u nas, i u was nie brakuje takich, którzy prawa nie respektują. A niektóre artykuły na ten temat, u nas czy u was, tylko wywołują wrogość jednego narodu wobec drugiego. Nasi obywatele nie czują się zagrożeni, a zamykanie granic byłoby ogromnym krokiem wstecz w rozwoju turystyki, handlu czy kultury.