Apostołowie trzeźwej nowiny

SXC
"Dziadkowi już się ręce nie trzęsą i chuch ma jak po wypiciu wody kolońskiej".
"Dziadkowi już się ręce nie trzęsą i chuch ma jak po wypiciu wody kolońskiej". SXC
Dziadkowi już się ręce nie trzęsą i chuch ma jak po wypiciu wody kolońskiej. Dziadek jest kombatantem ośrodka odwykowego w Woskowicach. Złego słowa nie da na niego powiedzieć.

- Patrz, synu (swoim zwyczajem usynawia wszystkich), na te ręce. Kiedyś mogłem wypić szczeniaczka i rano latały mi jak witki na wietrze. Dziś, po czterech terapiach, walę zero siedem i nazajutrz ani drgną. Tak, synu. Tak tu, k...wa, leczą. Skutecznie. Pomyśl czasem o tym. Pomyślisz? Zwykle nowi obiecują pomyśleć. Ale dopiero jak zaczną myśleć. Bo na początku lądują na detoksie. Tu czyszczą, nicują, odbudowują, wykręcają jak szmatę z trucizn i pompują w zewłok nowe życie niesione przez mikroelementy, witaminy, pastylki, których nazwy budzą respekt samym brzmieniem.

Pierwszy krąg - Zombie na Saharze
Detoks to druga, po progu ośrodka, bariera, której przekroczenie wymaga wyzbycia się dumy. Bo tu jest rygor podkreślony kratami w oknach, zakaz picia kawy, używania komórek. Spacerować poza salą można tylko po korytarzyku i wyłącznie po chodniczku długości około dwudziestu kroków.

Wacek leży tu już dobrze ponad tydzień i od tygodnia tęskni. Nawet łóżko tak sobie ustawił, by móc patrzeć w szeroką aleję, którą ma przyjechać rodzina, zabrać do miasta, gdzie wszyscy go "lubią, kochają i szanują", szczególnie na rynku, w jego zaułkach i pobliskich knajpach.

Ale odwiedzają go tylko starzy kumple, z których jeden, wstrząśnięty widokiem przykutego do łóżka, trzeźwego druha, poleciał do sklepu, przyniósł mu dwa piwa, z których jedno Wacek łyknął od razu, a drugie roztropnie schował "na rano". Cóż - miał jednak pecha. Pielęgniarz może i by nie wyczuł "strefy", ale pielęgniarki, jak wszystkie kobiety, mają od urodzenia wbudowane alkomaty. I Wacek wyleciał, ale tylko na chwilę. Bo skoro został tu umieszczony decyzją sądu, w pewnym sensie ma prawo świrować, a zakład - obowiązek go leczyć.

- Siema - słyszę głos z jakiegoś zaułka. Jeden z bohaterów mojego dawnego reportażu o byłych żołnierzach zawodowych, "misjonarzach", właśnie skończył obiad: - Ale tu mamy ekipę!!! Z tych, co leżą piętro wyżej, można by niezły pluton stworzyć!

"Wrócił do swojej knajpy. Zadzwonił niedawno, by tylko powiedzieć, że trwa w trzeźwości jak ułan na widecie".
"Wrócił do swojej knajpy. Zadzwonił niedawno, by tylko powiedzieć, że trwa w trzeźwości jak ułan na widecie".
fot. Archiwum

"Dziadkowi już się ręce nie trzęsą i chuch ma jak po wypiciu wody kolońskiej".
(fot. SXC)

Nie dostał się na terapię. Jest skrajnie wkurzony. Wojsko go wycyckało z sił i entuzjazmu, a gdy wycyckało ze szczętem, porzuciło, bo na co komu wycyckaniec? Założył więc knajpę i tam, polewając przy barze, wpadł w to. Po uszy. - Wiesz - opowiada - jak to jest, gdy masz nalać czterem nażelowanym gogusiom w garniturkach cztery pięćdziestki smirnoffa, a łapy ci latają jak oczy nastolatki na dyskotece? Nie wiesz? - to ci powiem. Trzeba najpierw walnąć setę na zapleczu. Odczekać chwilę, żeby wrócił luz, wystudiowana nonszalancja gestów i stosowny bajer. Tylko... Tylko że im dalej w ten las, tym więcej "set". Przy końcu od rana, by znaleźć powód do wyjścia na świat, powód do robienia czegokolwiek poza piciem.

Wrócił do swojej knajpy. Zadzwonił niedawno, by tylko powiedzieć, że trwa w trzeźwości jak ułan na widecie.

Choć to surowo zakazane (pod rygorem wylecenia z ośrodka), ci, którzy przeszli już przez detoks, wpadają często na tę salę, pytając, czy komuś nie trzeba czegoś ze sklepu. Wody, pomidora, kiszonego ogórka, cukierków, jakichś gazet? Jak ktoś nie wie, jak na odtruciu potrafi smakować cukierek z pomidorem, to nic nie wie o życiu - mówią. Do legendy przeszły brawurowe próby wyrwania się z detoksu. Nie, nie na całkowitą wolność, tylko do odległego o dwieście metrów sklepu, gdzie zaraz przy drzwiach, po lewej, pyszniły się schłodzone sterty puszek z piwem.

Z relacji świadków wiadomo, że delikwent w rozchełstanej piżamie i jednym laćku już wchodził w zakręt wiodący do ostatniej prostej przed sklepem, pochylony niczym Gollob na torze żużlowym, ale sanitariusze za jego plecami nie dali się zgubić. Dopadli zbiega, okiełznali, odprowadzili na salę, a lekarz cierpliwie wznowił leczenie jego nałogu. Inni artyści zapragnęli się sfotografować, dosiadając jednego z jeleni zdobiących murek bramy ośrodka. Blaszany zwierz nie przetrzymał jednak eksperymentu i zwalił się w krzaki razem z amatorami ekstremalnych ujęć. Drugiego jelenia odpiłowano, bo mu szczęka odpadła, choć nie ze zdumienia, ale z racji rdzy.

Krąg drugi - Wojny i pokoje
Ci już wypłukani z toksyn, umyci i wyrażający się jasno, choć niekoniecznie do rzeczy, mogą podjąć terapię.
Warunkiem jej rozpoczęcia jest przedstawienie się podczas zebrania całej społeczności i wyjawienie rodzaju uzależnienia. Te ostatnie bywają skrzyżowane, nawet zapętlone. Bo oto młoda dziewczyna przedstawia swój problem: - Jestem alkoholiczką, narkomanką, lekomanką i hazardzistką. Tadek z kolei oznajmia, że wcale nie jest alkoholikiem, tylko durna żona mu załatwiła tę gehennę, a sąd nieroztropnie przyklepał nakaz leczenia. Zresztą sędzina była kobietą, więc niczego nie trzeba dodawać.

Tadek też dostał oklaski, jak każdy, ale przez całą terapię będzie miał nieco przechlapane. No bo jak leczyć kogoś, kto twierdzi, że jest zdrowy, a leczyć trzeba, bo tak brzmi wyrok. W dodatku wyrok, który Tadek grzecznie "odsiaduje", ale przecież zgadzać się z jego treścią nie musi. Ewentualny alkoholizm nie umniejsza przecież jego prawa do posiadania zdania odrębnego... Gienek już po trzecich zajęciach, przeprowadzanych w hippisowskim kółku, dał się uwieść - jak mówi - nieodpartej logice antypijackich wywodów terapeutów. Do późnej nocy ślęczał nad książkami z tutejszej biblioteki i katował otoczenie cytowaniem co barwniejszych akapitów. Już wcale nie myślał o tym, by się powiesić, lecz o tym, jak pomóc innym żeby nie pili, nie wpadali w białą gorączkę.

Terapeuci, widząc ów zapał, tłumaczyli, że to częsty objaw. Widzą go zwłaszcza życiowe partnerki, którym ośrodek zwraca do domów nie dawne, poczciwe pijanice, ale terrorystów spod znaku Nowego Ładu. Ci ekstremiści codziennie pucują domy, myją naczynia, posuwają się nawet do prania, gotowania, a psa wyprowadzają na spacer, zamiast uwiązywać na kilka godzin pod knajpą. - Był lepszy, gdy pił - narzekają partnerki - a terapeuci przestrzegają, by wstrzemięźliwości nie przemieniać w amok neopoprawności. Na szczęście Gienek zapał do niesienia w lud Dobrej, Trzeźwej Nowiny szybko przeszedł, choć już planował pójście do liceum i zostanie terapeutą. Piotr poddał się po dwóch tygodniach obróbki. Nie dość, że pewnego dnia olał zajęcia, to jeszcze wsiadł do czarnej beemy, którą podjechali kumple, natrzaskał gdzieś na mieście jaboli, wrócił pijany i wyleciał pięć minut potem.

"Wrócił do swojej knajpy. Zadzwonił niedawno, by tylko powiedzieć, że trwa w trzeźwości jak ułan na widecie".

(fot. fot. Archiwum)

Grupa stanęła wraz z nim na schodach ośrodka, choć bez przekonania. Piotr mówił, że docenia, że koledzy podawali mu łapę, pomagali nieść bagaże za bramę, ale dla niego - ocenił - to jak wyrok. To był jego bodaj siódmy odwyk. - Ja już chyba z tej matni nie wyjdę. Jeśli statystycznie z dziesięciu pacjentów zdrowieje trzech, to ja jestem w tamtej parszywej siódemce - powiedział, zanim poszedł ku swojemu przeznaczeniu. A onegdaj dwóch takich zjawiło się około 23 pod drzwiami ośrodka, bowiem - jak mówili - zmęczyli się już piciem. Piciem i spaniem, ostatnio w domu pogrzebowym, obok tych, którym już wszystko jedno. Młodzi, na oko ledwie mają ponad trzydziestkę.

Poprosili o fajki i wodę, a wszystkich z personelu znali po imieniu. Weszli na izbę przyjęć, dmuchnęli w alkomaty, które aż się zachłysnęły promilami. Werdykt mógł być tylko jeden: za bramę, bo tu można wejść tylko z oddechem czystym jak u niemowlęcia. Ten bardziej dobroduszny sanitariusz pozwolił im się tylko umyć, zanim wyrzucił za bramę, a jedna z pacjentek wylała im denaturat zmieszany z kolą z plastikowej butelki. Oni tylko zwiesili głowy. - To nara, ziomale - rzucili, ruszając na szlak.

Ale jeden delikwent, który "z różnych powodów" dotarł zbyt późno do ośrodka, został przez pacjentów przygarnięty, by mógł się przespać do rana i zgłosić na detoks. Gdzie spał i dochodził do siebie, to tajemnica. W każdym razie nie w wieży pałacowej, gdzie ongi był nieformalny dom publiczny obsługiwany przez dwie panienki z sąsiedniego państwa, przywiezione na detoks przez właściciela agencji towarzyskiej. Uznał, że o kapitał ludzki trzeba dbać, bo pieniądze można zawsze gdzieś pożyczyć, a dobrych panienek dziś jak na lekarstwo. Przemycony i przemyślnie schowany, co potrafią sprawni w uprawianiu gry pozorów zawodowi nałogowcy, podjął leczenie. Słyszę, że do dziś walczy i dobrze się sprawuje.
Krąg trzeci - Reżim i one
Terapeuci są mistrzami w chwytaniu za słowa. Niewinne "piwko" czy "kielonek" doprowadza ich do pasji. Heniek przekonał się o tym, gdy zmęczony sesją terapeutyczną jęknął, że strzeliłby sobie piwko, bo piwko to nie alkohol. - Nie alkohol??! - zdenerwowała się nie na żarty terapeutka. - Najchętniej kazałabym ci to pięćset razy przepisać - warknęła, zanim wyszła, co Heniek, niedokładnie zrozumiał, więc zaraz ku swej uciesze koledzy mu uściślili, że warunkiem jego wyjścia z ośrodka jest faktycznie napisanie owej deklaracji pół tysiąca razy. Biedak siedział do późnej nocy, pisząc, że piwo to nie alkohol, gdy reszta spała w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Bo czyż nie od piwa zaczyna się cykl faz zwany w kręgach wtajemniczonych kolejno: wtopą, zanurzeniem po szyję, zejściem na peryskopową i finalnym zaginięciem w akcji? A jeśli w annałach ośrodka pozostał manuskrypt pióra Heńka o podstępnym piwie, to - orzekła grupa - zawsze może się przecież przydać jako tablica poglądowa dla kolejnych terapii. Najgorsze są w ośrodku weekendy. Nie ma zajęć, więc umiera się tu z nudów. Ale i ci, którzy biorą przepustki, jadąc na spotkania z rodzinami, też często wracają skwaszeni. Powód zgorzknienia jest w zasadzie ten sam: - To ja tu się męczę, z własnej woli - powtarzają się wyznania trzeźwiejących facetów - a ta cholera mi mówi: dobra - mniej więcej wybaczam, ale nigdy ci tego nie zapomnę!

No i jak tu być w porządku, kwiatka przynieść, gdy ona na powitanie nie całuje, tylko obwąchuje, a gdy rozmawia, to jakby cały czas siedziała na szpilkach z niemym pytaniem - nie czy, lecz kiedy znów pójdę w tango? No nie można zwariować? O kobietach rozmawiamy przy papierosie na zewnątrz budynku. Nic nie jest proste. Janek mówi, że żona i córka traktują go jak maszynkę do zarabiania, a dbać o siebie musi sam, więc go to dołuje, dlatego pije. - No to za co masz "niebieską kartę"? - ktoś pyta. - Eeee... bo policja zaraz robi z igły widły. Zresztą ja się tylko broniłem...

A Tadek babom powyrzucał sadzonki kasztanów. Tadek je pielęgnował, chuchał na nie, dmuchał, a baba przyszła i fru! je do śmieci: - No i tak ze wszystkim, mówi Tadek: - To samo z rocznikami "Detektywa". A w sądzie to zapytali tylko, czy piję. Powiedziałem, że dwa piwa dziennie góra. Na spokojność. A oni zaraz - alkoholik, alkoholik! I myk mnie tutaj. Jest to sprawiedliwość, że oni o tych kasztanach nie chcieli nawet słuchać?
Darek ma pretensje do swojej mamy (każdy nałogowiec musi mieć kogoś do obwiniania). Bo jak mu żona nie dała za karę obiadu, to szedł do mamy, a która mama nie nakarmi dziecka? No i stworzyła mu komfort picia: - I dobrze mi tak, że tu trafiłem - mówi Darek. - Może wyjdę z tego młyna... Kobiety nie mają w ośrodku dobrych recenzji. Bo kłócą się, warczą, boczą, marudzą, wypominają i w ogóle, więc - drodzy panowie - jak tu nie pić?

Pogląd zmienia się, gdy przyjeżdżają w odwiedziny z siatami pełnymi placków, pieczeni i innych frykasów, bo wtedy machos łagodnieją, uśmiechając się do swych słoneczek. Facet nie składa się przecież tylko z gardła. Gdzieś tam pęta się w piwnym brzuchu jakiś zmaltretowany, ale wciąż głodny żołądek.

Krąg czwarty - Wyjście spod klosza
Po sześciu tygodniach wojny z każdym możliwym wariantem nałogu, po huśtawkach uczuć, depresjach, euforiach, znużeniu, zniecierpliwieniu - grupy ostatni raz stają na schodach pałacyku. Jeszcze tylko wymiana telefonów i adresów mejlowych. Będą się kontaktować, gdy komuś pojawią się w głowie głupie myśli lub nuda trzeźwości wyzwoli niebezpieczne tęsknoty.

Wszyscy powtarzają, że czują niepokój. Bo łatwo pozbyć się nałogu, będąc tutaj, pod kloszem. Ale co począć, gdy za bramą zwalą się na głowy tony stresów i kłopotów? Bo z nałogów się na ogół nie wychodzi. Jedyne, co można zrobić, to ich nie pogłębiać.

(Imiona zostały zmienione)

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska