Architekt Irena Oborska: 17 września 1971 roku spektakularnie rozpoczęto odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Sylwia Dąbrowa/Polska Press
Władza PRL-owska uważała, że Zamek Królewski kojarzyć się będzie z nieprawidłowym ustrojem, że monarchii żadnej nie ma i taki budynek, jak zamek jest niepotrzebny. Bo też i komu miałby służyć? – w 50 rocznicę odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie tamten czas wspomina Irena Oborska, główny projektant architektury Zamku.

Jest grudzień 1970 rok. Dzwoni telefon. W słuchawce głos naczelnego architekta Warszawy Stanisława Lasoty. Pamięta Pani ten moment?

Rzeczywiście, to był niespodziewany telefon. Pan architekt Lasota, który pełnił funkcję zastępcy Naczelnego Architekta Warszawy zapytał, jak wygląda dokumentacja dotycząca Zamku Królewskiego. Pracowałam wówczas w PKZ-etach (Pracownie Konserwacji Zabytków – red.), w pracowni architektonicznej profesora Jana Bogusławskiego.

Dopowiem, że profesor Bogusławski, po tym, jak w 1955 roku wygrał konkurs na odbudowę Zamku Królewskiego, zorganizował pracownię, która rozpoczęła prace badawcze i studia historyczne pod kątem odbudowy. Jak Pani trafiła do pracowni profesora Bogusławskiego?

Zacznę może od mojego pierwszego zetknięcia się z Zamkiem Królewskim, bo miało ono miejsce jeszcze w czasie studiów. To były lata 50. W ramach zajęć, wykładów z profesorem Zachwatowiczem o architekturze polskiej miałam opracować historię dotyczącą Zamku Królewskiego w Warszawie. Nigdy go nie widziałam. Przed wojną nie mieszkałam w Warszawie. W czasie okupacji byłam dziewczynką, ale nie na tyle dużą, żeby samodzielnie podróżować po mieście, więc na Stare Miasto też nigdy się nie wybrałam. Dopiero w czasie studiów zainteresowałam się Zamkiem. Materiałów na jego temat było bardzo niewiele. W latach 50. powstał manuskrypt opracowany między innymi przez profesorów Aleksandra Gieysztora, Stanisława Herbsta, Zachwatowicza; każdy z nich opisał jakiś fragment Zamku, oczywiście w zakresie swojej specjalności. Było to zbiorcze dzieło, które powstało w kilku egzemplarzach. Jeden z egzemplarzy był w Zachęcie. Tam zebrałam odpowiednią ilość informacji i tak oto ten temat zaczął mnie interesować. W latach 1953-1954 został ogłoszony konkurs na zagospodarowanie Placu Zamkowego wraz z otoczeniem. W tamtych latach panował zwyczaj, że jeśli studenci chcieli dorobić do swoich niedużych możliwości finansowych to angażowali się do różnych pracowni architektonicznych, gdzie na przykład na potrzeby konkurów wymagane było zrobienie w krótkim czasie dużej liczby rysunków. I tak właśnie rozpoczęłam pracę w pracowni profesora Bogusławskiego. Jako że temat mnie wciągnął, rozmawiałam z profesorem Bogusławskim, że gdyby rozstrzygnięcie konkursu było pozytywne i praca profesora, przewidująca restytucję Zamku w „szacie” historycznej zostałaby nagrodzona, to byłabym bardzo rada, gdyby mnie wziął do mojego zespołu.

I tak się stało!

W 1956 roku została zorganizowana pracownia właśnie przy Przedsiębiorstwie Konserwacji Zabytków i profesorowi Bogusławskiemu powierzono prace przygotowania rysunków. Trochę materiałów otrzymaliśmy, dlatego, że architekci – zwolennicy odbudowy Zamku – już po wojnie rozpoczęli studia i badania, żeby mieć jakiekolwiek materiały dotyczące Zamku. Liczono na to, że jeśli zapadnie pozytywna decyzja o odbudowie, to będzie można od razu do niej przystąpić. Ale potem znów zapaliło się czerwone światło dla odbudowy Zamku Królewskiego. Prace trzeba było przerwać. Ale rysunki, inwentaryzacja i różne badania, jakie w tym czasie wykonywaliśmy, bardzo starannie uporządkowane, ułożyliśmy w przepastnych szafach i pilnowałam ich razem z koleżanką, nawiasem mówiąc niesłyszącą artystką plastyk.

Dlaczego trzeba było je pilnować?

Ponieważ chciano zlikwidować archiwum; potrzebny był po prostu lokal. Nasza pracownia mieściła się na pierwszym piętrze kamienicy Kościelskich, ulica Świętojańska 2. Z okien widać było Plac Zamkowy.

Co było widać z okien w grudniu 1970 roku?

Zaraz po wojnie widać było jedynie morze gruzów, ale już od 1963 roku był to tak zwany uporządkowany teren. Różne były na niego zakusy. Zresztą na początku lat 60. rozmawiałam z tym samym architektem Stanisławem Lasotą. On również był zwolennikiem odbudowy Zamku Królewskiego i mówił mi wówczas, że są różnego rodzaju plany, żeby coś z tym terenem zrobić. Ojców miasta taki pusty teren trochę denerwował.

Dlaczego przez tak wiele lat władze nie zgadzały się na odbudowę Zamku Królewskiego? Był jeden powód, czy te powody się też zmieniały?

Z informacji, które do mnie docierały wynikało, że powód był jeden. Władza PRL-owska uważała, że Zamek Królewski kojarzyć się będzie z nieprawidłowym ustrojem, że monarchii żadnej nie ma i taki budynek, jak zamek jest niepotrzebny. Bo też i komu miałby służyć? Można na tym miejscu postawić nowoczesny biurowiec, zespół biurowy albo otworzyć widok na Wisłę i na stronę praską. I właśnie w związku z tym zorganizowano mały, zamknięty konkurs, do którego zaproszono zespół profesora Jana Bogusławskiego. Przygotowaliśmy wówczas projekt; myślę, że oglądała pani na starych zdjęciach, jak wyglądał tak zwany uporządkowany plac Zamkowy.

Widziałam.

Piwnice zasypano, posiano trawkę. Zrobiono tereny spacerowe, w miejscu dzisiejszego dziedzińca zamkowego ustawiono ławeczki. Przechodnie mogli posiedzieć, popatrzeć, poobserwować Wisłę. Szczęśliwie to ten właśnie projekt został wybrany. O ile byli zwolennicy i przeciwnicy odbudowy zamku, to myślę, że przeważało jednak grono zwolenników. Chodziło wiec o to, aby nic na tym terenie nie powstało. Gdyby powstał wysokościowiec, czy jakiś ogromny biurowiec, to nikt by już tego później nie zburzył.

Wróćmy zatem do grudnia 1970 roku, kiedy naczelny architekt miasta zgłasza się do pani po dokumentację dotyczącą Zamku Królewskiego. To był dla Pani sygnał, że ruszy sprawa z jego odbudową?

Nie. Ale zawsze, jeśli cokolwiek mówiło się wtedy o Zamku, budziła się iskierka nadziei. Szczęśliwie teren udało się ocalić. Być może więc jakaś iskierka nadziei wtedy też się pojawiła, choć szczerze przyznam, że niewiele już nadziei wiązałam z tym, że może tu chodzić o odbudowę. Niemniej, rysunki wszystkie na prośbę dyrektora Lasoty przygotowałam. Przypominam sobie, że temat wrócił w sylwestra 1970/1971. Spędzałam go w gronie znajomych, między innymi architektów i ktoś rzucił: „Zamek będzie odbudowany”. To była najnowsza wiadomość, miał o tym jakoby wspomnieć sam Edward Gierek. Nie chciałam się do tej myśli przywiązywać i robić sobie płonnych nadziei. Skoro jednak jest to już druga taka iskierka, to może oznacza coś dobrego? No i rzeczywiście! Potem nastąpiła prawdziwa lawina wydarzeń i sprawa odbudowy nabrało ogromnego przyspieszenia.

W styczniu 1971 roku ogłoszono w gazetach, że Zamek Królewski będzie odbudowany.

Odbyło się posiedzenie komitetu w Pałacu na Wodzie w Łazienkach. Działania biegły dwutorowo. Z jednej strony szły działania oficjalne. Profesorowie, czyli Zachwatowicz, Gieysztor i Stanisław Lorentz cały czas mieli nadzieję i cały czas, w miarę swoich możliwości podtrzymywali ten temat; on się cały czas pojawiał, nawet, jeśli to denerwowało władzę. Wtedy przekonałam się, że grupa zwolenników odbudowy, z tymi profesorami na czele, nie straciła nadziei i mieli oni przygotowane wszystkie dokumenty po to, żeby nie zaczynać od zera. Wiedzieli, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ i jeśli nadarzy się moment, to trzeba go wykorzystać. Już więc w tych pierwszych dniach stycznia dostałam wiadomość, aby wyciągnąć materiały archiwalne, by można je było udostępnić. Chyba jedną z pierwszych osób, które wtedy przyszły do pracowni, był profesor Zachwatowicz. Bardzo dokładnie zapoznał się ze stanem dokumentacji. Była ona tak przygotowana, że można było natychmiast ruszyć z opracowywaniem odbudowy. Mieliśmy przygotowaną dokładną inwentaryzację w terenie, ale również inwentaryzację prawie wszystkich elementów, które ocalały z wystroju elewacji zamkowych. Było na przykład kilka tysięcy elementów kamiennych, które ocalały z wnęk zamkowych – obramowania okienne, fragmenty gzymsów, fragmenty rzeźb. Były też pierwsze wstępne próby opracowywania, jak Zamek miałby funkcjonować, co miałoby się w Zamku mieścić.

Co miało się mieścić?

Zawsze mówiło się, że będzie to miejsce reprezentacji państwowej; tam miały się odbywać ważne spotkania i wielkie przyjęcia. Oczywiście, wnętrza XVIII-wieczne, z okresu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego miały być dokładnie odtworzone, według przekazów, z użyciem wszystkich zachowanych elementów wystroju wnętrz, snycerskich i sztukatorskich. To miało stanowić, jak w XVIII wieku wyglądały wnętrza królewskie. Potem błyskawicznie dowiadywaliśmy się, jakie decyzje zostały podjęte. Najbardziej groźne dla nas były terminy, w jakich należy to wykonać.

Dlaczego to było groźne?

Dlatego, że było ogromne przyspieszenie. Byłam wtedy jeszcze młodym architektem, ale szczęśliwie zdążyłam skończyć studia i parę lat pracowałam już jako architekt, miałam więc pewne doświadczenie, umiejętności i wiedziałam, co to znaczy, żeby zbudować tak wielką bryłę, tak ogromny budynek i to w tak krótkim czasie. W lipcu 1974 roku Zamek musiał stanąć w stanie surowym, zamkniętym.

To w ogóle było możliwe?

Było możliwe dzięki doskonałej organizacji i naprawdę bardzo starannym przygotowaniom, które poprzedziły decyzję Gierka. Wszystko było przemyślane. PKZ-y zostały wybrane jako wykonawca projektu i realizacji. To było wtedy ogromne przedsiębiorstwo, które miało swoje oddziały w całej Polsce, tak więc potencjał był ogromny. W tej pracowni jednoczyły się różne dziedziny począwszy od archeologów, historyków sztuki, architektów, artystów plastyków, kosztorysantów – w każdym z tych obszarów były odpowiednio zorganizowane komórki i cały system pracy, który powstał przy renowacji innych obiektów zabytkowych w Polsce, już funkcjonował. Mogliśmy więc od pierwszego dnia ruszyć z pracą.

Rozpoczyna się więc budowa. Dziś, kiedy wchodzimy do Zamku Królewskiego, nie mamy wrażenia, że jest to jakaś atrapa, dekoracja teatralna, tylko, że budowla sprawia wrażenie autentycznej. Jak udało się to uzyskać?

Powiem pani, że to była troska, która nam cały czas towarzyszyła; może dziś po 50 latach, z perspektywy czasu jeszcze bardziej widzę te nasze wątpliwości i nasz niepokój. Choć minęło tyle lat, to są przecież bardziej i mniej udane rekonstrukcje różnych budynków. Niektóre nawet przestrzegają wszystkich zaleceń konserwatorskich, wszystko jest zgodne z przepisami, a budynek wygląda jak atrapa. Dodatkowo mieliśmy poczucie, że nie możemy się pomylić. Wiedzieliśmy, że nie można zrobić żadnych uproszczeń, ani ułatwień. Inwentaryzacja wszystkich ocalałych murów, wszystkich nieregularności była szalenie precyzyjna. W bryle zamkowej nie ma ani jednego kąta prostego. Jak dziś patrzy pani na wieżę zegarową, to wydaje się, że jest na kwadracie, bądź prostokącie regularnym. A to nawet nie jest skrzywiony równoległobok, on jest jeszcze bardziej nieregularny. Wszystkie te oryginalne nieregularności, wszystkie krzywizny, wynikały z niedoskonałości rąk ludzkich. Dziś wszystko jest pod centymetr, pod miarkę. Wtedy, gdy murarz murował i mur mu się odchylił od pionu 2-3 centymetry, to nikt się tym nie przejmował. Wobec tego wszystkie te elementy trzeba było zachować. Jak dzisiaj oglądamy sale zamkowe, to wydaje się, że są to regularne pomieszczenia. Tymczasem tak nie jest. Każda ściana ma różne wymiary. To są jakieś nie całkiem równe, geometryczne formy. Na przykład w wielkiej Sali Rycerskiej pośrodku, na podłodze jest główny wzór ułożony regularnie, a po bokach są, jak to nazywamy, bordiury – szerokie pasy o troszeczkę innym ornamencie. Przy każdej ścianie ten pas ma inną szerokość. Chodziło właśnie o to, aby nie stworzyć sztywnego obiektu.

I to się udało.

Mam nadzieję. Ocalało parę tysięcy elementów kamieniarskich, wystroju zewnętrznego; każdy kamień był zmierzony, zbadany. Sprawdzono, jaki to jest gatunek kamienia, z jakiej epoki. Inne były w pierwszej fazie książąt mazowieckich, inne w rozbudowie wazowskiej i jeszcze inne przy rozbudowie saskiej. To wszystko zbadaliśmy, pracując z wieloma fachowcami, ze znawcami kamieniarki, którzy badali, jaki kamień z jakiego był kamieniołomu. Bardzo często takie kamieniołomy już w XX wieku były nieczynne, zamknięte. Na nasze potrzeby powtórnie je otwarto; zachowały się w nich jeszcze resztki złoży i je wykorzystaliśmy.

Zachowało się sporo z elementów wystroju wewnętrznego. Na przykład uratowano skrzydła drzwi.

Bardzo dużo! Właściwie skrzydła drzwiowe w słynnych salach stanisławowskich na pierwszym piętrze, w 90 procentach są oryginalne. Na przykład w Sali Balowej, do której wchodzi się trzema parami podwójnych drzwi. Chyba tylko jedno skrzydło jest tam odtworzone na wzór starych. Wydawać by się też mogło, że wszystkie te drzwi są jednakowe. One są jednakowe w charakterze, ale każde ma troszkę inny wzór, trochę inny ornament i troszkę inny główny motyw rzeźbiarski.

Niektóre rzeźby też uratowano z wojennej pożogi.

Obliczyliśmy, że jeśli chodzi o rodzaj detali tych najwspanialszych wnętrz, XVIII-wiecznych, to wzorów mieliśmy prawie 90 procent, dzięki czemu łatwiej było uzupełniać niektóre fragmenty. Poza tym otrzymaliśmy parę tysięcy zdjęć. Było trochę starych projektów zachowanych na przykład w Gabinecie Rycin, w których było zaznaczone, jak w XVIII wieku zmieniały się projekty, jaka była pierwotna myśl architekta, jak dojrzewała ona po konsultacji z królem i jaki był ostateczny efekt, który był widoczny albo na rysunku, albo na zdjęciu. Na podstawie rysunków bardzo często dochodziliśmy do tego, jaka była pierwotna myśl architekta. Pracowaliśmy z ekipą historyków sztuki, którzy bez przerwy, na nasze zamówienia szukali zdjęć, materiałów w archiwach. Szukano nawet analogii w innych obiektach, w zamkach pochodzących z tej samej epoki, jak dany fragment Zamku Królewskiego, a które się zachowały.

Co jeszcze jest w Zamku oryginalne, autentyczne?

Wiele jest takich miejsc. Na przykład w sali o dwóch słupach, sąsiadującej z Wieżą Grodzką, w lewym narożniku jest zaślepione okno i odsłonięty jest fragment gotyckiego muru, jeszcze z otworami, które borowali Niemcy, żeby włożyć tam materiał wybuchowy. Dalej - sterczyna od strony Wisły, ze słynnym oknem Żeromskiego – odtworzyliśmy układ mieszkania Stefana Żeromskiego, który w Zamku mieszkał. Gdy odbudowywaliśmy ten fragment Zamku to żyła jeszcze jego córka Monika Żeromska. Wielokrotnie przychodziła do nas do pracowni i wypytywaliśmy ją, jak wyglądało mieszkanie, jak wyglądało ich życie. Miała dobrą pamięć, przynosiła nam nawet fragmenty tapet, które jej zdaniem były zbliżone do tych, jakie pamiętała z dzieciństwa.

Który moment w odbudowie Zamku był dla Pani najważniejszy? Wtedy, gdy Zamek został otwarty dla zwiedzających?

Nie było takiego momentu, żeby móc powiedzieć, że to już, że Zamek jest skończony. Oczywiście do lipca 1974 roku musiał być stan surowy zamknięty, łącznie z kopułami, z hełmami wież. W moich wspomnieniach chyba najbardziej uroczysty i przejmujący moment nastąpił 19 lipca 1974 roku. Wtedy na Placu Zamkowym zgromadził się ogromny tłum. Dźwigi stawiały hełmy na Wieży Zegarowej, na wieżyczkach bocznych. A przedtem był podnoszony mechanizm zegara, dzwony. Kiedy Wieża Zegarowa została zamknięta hełmem, to był ten moment, kiedy pomyślałam: „Spełniło się”. Najbardziej wzniosły moment, przeżywany zresztą wspólnie z tłumem, z warszawiakami, z biciem brawa. Jeszcze wtedy żyli wszyscy profesorowie. Oni też byli na Placu Zamkowym. To było wspólne święto. Wnętrza powstawały potem, powoli, sukcesywnie. Pracowaliśmy pod ogromnym napięciem, ale ta praca dawała też niebywałe zadowolenie. Do dzisiaj o tym mówię: całe społeczeństwo starało się, każdy na miarę swoich możliwości, włączyć się do tego dzieła. W pierwszym etapie, a była to wczesna wiosna, trochę deszczu, trochę śniegu, dużo błota, były odgruzowywane piwnice. Przyjeżdżały ekipy z biur, urzędnicy, urzędniczki, które wchodziły na teren budowy, aby odgruzowywać i czyścić teren. Widać było, że to dla nich ciężka praca – nie miały ani odpowiedniego stroju, ani odpowiednich umiejętności, ale one chciały dołożyć się, coś zrobić! Z okien pracowni widziałam, jak te panie były sprowadzane przez kierowników budowy, żeby się nie pośliznęły i one bardzo rzetelnie, zresztą nie tylko one, bo wszyscy bardzo rzetelnie pracowali. A trzeba to było robić ręcznie, nie można było puścić maszyn, aby nie zniszczyć ocalałych fragmentów.

82 lata temu, czyli 17 września 1939 roku Zamek Królewski stanął w płomieniach. Jego dyrektor, Kazimierz Brokl zginął od odłamka pocisku artyleryjskiego, akurat, gdy niósł do piwnicy cenny obiekt. Tego samego dnia zatrzymał się zamkowy zegar. Równo 50 lat temu, 17 września 1971 roku położono pierwszą cegłę pod odbudowę Zamku. Jest co czcić i świętować.

Brokl zginął, ratując Zamek z pożaru. Tego dnia zniszczona została Wieża Zegarowa, ale zniszczeń było więcej. Natomiast w 1971 roku, w skrzydle gotyckim położono symboliczną cegłę. Skrzydło gotyckie to najstarsza część zamku, dawna siedziba książąt mazowieckich. Piwnice gotyckie, te najstarsze – ocalały. Mimo wybuchów. Najpiękniejsza piwnica gotycka o jednym słupie miała tylko nieduże uszkodzenia w sklepieniu. Te piwnice jako pierwsze, jeszcze w latach 1956-1960 były według naszych projektów reperowane i odtwarzane, bo chodziło o to, żeby je zachować. A 17 września 1971 roku symbolicznie postanowiono o położeniu pierwszych cegieł. Żeby w taki właśnie spektakularny sposób rozpocząć odbudowę Zamku.

Ma Pani swoje ulubione miejsce w Zamku?

Wszystkie są piękne, ale najbardziej podoba mi się Sala Rycerska. Jest najbardziej elegancka. W Sali Tronowej jest najpiękniejsza, najbardziej bogata listwa z drewna, nad którą pracowali snycerze, wykonując bogatą kompozycję kwiatową z najróżniejszych róż. Żeby odtworzyć wystrój tej Sali potrzeba było 110 metrów tej listwy. Zachowało się mniej więcej 10 – do 11 metrów. Oczywiście w różnym stanie. Wobec tego resztę trzeba było odtworzyć. Bardzo dobry snycerz metr bieżący takiej listwy robi przez 2-3 miesiące. Dobry pozłotnik złoci taką listwę kolejne 2-3 miesiące. To są wysokiej klasy specjaliści. Tego rodzaju elementy snycerskie na ogół wykonywane były z drewna lipowego, które jest miękkie. Ale ta jedna, jedyna listwa wykonana jest z drewna dębowego. To bardzo trudne drewno do prac snycerskich, bo ma usłojenie warstwowe i fragmenty bardzo łatwo się odłupują. No, ale z badań nam wyszło, że oryginalnie ta listwa była wykonana z drewna dębowego – więc musiała być z dębowego. Jeśli robiło się stiuki, to też tak, jak w poprzednich wiekach, z takich jak wtedy materiałów. Jeśli mury zamkowe, czy sklepienia były z cegły, to musiały być murowane z cegły. W Zamku jest kilkadziesiąt motywów sklepień. Każde trzeba było narysować osobno, konstruktor musiał dokonać obliczeń, kierownictwo budowlane zatwierdzić, cieśle zbudować specjalne rusztowanie i musieli jeszcze być odpowiedni murarze, którzy umieli to wymurować. Sprowadzano więc najlepszych specjalistów z całej Polski.

Z dzieciństwa pamiętam hasło: „Cała Polska buduje Zamek Królewski”. Nie było problemów finansowych?

Nie było dla nas żadnych ograniczeń. To był ogromny luksus, który zapewnił nam Obywatelski Komitet i dyrekcja PKZ-ów. Skarbonka, która stała na Placu Zamkowym była zapełniana przez przechodniów bez przerwy. Były też gigantyczne wpłaty ze zbiórek społecznych i one były wystarczające. Biura projektowe z całej Polski pracowały w czynie społecznym, choć pracownicy byli wynagradzani, bo nikogo nie byłoby stać na kilkuletnią pracę bez pensji. Chyba dopiero ostatnie prace wykończeniowe w latach 80. były wykonane z państwowych funduszy. To był dla mnie fascynujący okres w moim życiu. Może nie zabrzmi to optymistycznie na koniec, ale dziś z grona głównych projektantów jestem jedyną żyjącą.

Co Pani poczuła, słysząc, że będzie odbudowywany Pałac Saski?

Mam na ten temat bardzo mieszane uczucia! Nie można porównywać „rangi” i historii Zamku Królewskiego i Saskiego. Ponad 20 lat temu wykonywaliśmy w Pracowni studium odbudowy pałaców: Saskiego, Brühla i pierzei od ulicy Królewskiej wraz z ogromnym parkingiem podziemnym pod całym placem. Wiem, jak to wychodzi i co można uzyskać. Minęło następnych kilkadziesiąt lat, przybyło szereg nowych obiektów, odkryto piwnice pałacu i je zasypano, ale w międzyczasie wpisano do rejestru zabytków. Dzisiaj jest inny stan faktyczny; myślę, że inna pamięć społeczna. A może znajdzie się wybitny architekt, który nada tej obecnie „niejednorodnej” przestrzeni nowy, niepowtarzalny wygląd.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Architekt Irena Oborska: 17 września 1971 roku spektakularnie rozpoczęto odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska