Arkadiusz Jakubik: Odradzam synom aktorstwo

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Arkadiusz Jakubik pochodzi ze Strzelec Opolskich. To aktor, reżyser, a ostatnio także wokalista rockandrollowej grupy Dr Misio. Aktor jest nominowany do nagrody Złotych Spinek w kategorii kultura.
Arkadiusz Jakubik pochodzi ze Strzelec Opolskich. To aktor, reżyser, a ostatnio także wokalista rockandrollowej grupy Dr Misio. Aktor jest nominowany do nagrody Złotych Spinek w kategorii kultura. Radosław Dimitrow
Pozdrawiam wszystkich uczniów podstawówki nr 2 w Strzelcach Opolskich, pamiętam, jak cała szkoła się ze mnie śmiała, ganiali za mną po korytarzach, krzycząc: Te aktor, pokaż pindola! - opowiada Arkadiusz Jakubik.

- Może zacznę z grubej rury. Pamiętasz swoją pierwszą rozbieraną scenę?
- No tak. To było przeżycie, z którego dzisiaj się śmieję, ale wtedy była to dla mnie prawdziwa trauma. Film nazywał się "Okrągły tydzień", a ja miałem wtedy 7 lat. Wygrałem casting na udział w tej produkcji. W jednej ze scen Emilia Krakowska myła mnie nagusieńkiego jak Pan Bóg stworzył. Po tym, jak film wszedł na ekrany, cała szkoła się ze mnie śmiała.

- Koledzy z klasy to widzieli?

- Tak. Przy tej okazji bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich uczniów podstawówki nr 2 w Strzelcach Opolskich, bo do dziś pamiętam te chwile, jak cała szkoła poszła do naszego kina "Pionier" na ten film. Potem wszyscy koledzy się ze mnie śmiali. Ganiali za mną, krzycząc: "Te aktor! Pokaż pindola!". Ja tego filmu nienawidziłem. Wstydziłem się go strasznie.

- Trauma szybko minęła?

- Skąd! Musiałem z tego powodu zmienić szkołę, bo mi koledzy żyć nie dawali, a ten film prześladował mnie jeszcze przez lata. Koszmar powrócił w piątej klasie, w murach nowej już szkoły nr 5. To było w niedzielę. Wróciliśmy z mamą z kościoła, a ona mówi mi: "Synku, wiesz, że dzisiaj w telewizji jest twój film?". Odpowiedziałem: "Mamo wiem o tym! Ale ja nie chcę o tym rozmawiać!". A mama na to: "Ale mam dla ciebie synku niespodziankę! Upiekłam ciasto, kupiłam lody i zaprosiłam całą twoją klasę!".

- Na wspólne oglądanie?

- Tak. Do dzisiaj nie mogę wybaczyć tego mojej mamie. Ona kompletnie nie rozumiała tego, że ja nie chciałem tego filmu zobaczyć, a tym bardziej w towarzystwie całej swojej nowej klasy. Wcześniej cieszyłem się, że sprawa premiery w kinie "Pionier" trochę przycichła. Pamiętam, że tego dnia, zamiast oglądać film z kolegami, uciekłem z domu. Byłem załamany. Biegałem i płakałem ze wściekłości po strzeleckim parku i powtarzałem sobie "nigdy nie będę aktorem!", "nienawidzę aktorów!". A koledzy z klasy i koleżanki przyszli do domu. Najzwyczajniej w świecie zjedli ciasto i lody, obejrzeli film i jakoś się to rozeszło po kościach.

- To co się stało, że zdecydowałeś się na studia w szkole teatralnej? Podobno interesowała cię resocjalizacja.

- Faktycznie myślałem o tym, żeby studiować psychologię, ale bardzo poważnie wybił mi to z głowy obóz resocjalizacyjny w Turawie. Załapałem się tam jako wychowawca na trzy tygodnie. Dali mi 18-osobową grupę dzieci z trudnych rodzin, gdzie rodzice pili albo siedzieli w więzieniach. Opieka nad nimi była ponad moje siły. Ale sam w nie wiem, co sprawiło, że w końcu zostałem aktorem. Może jakiś zbieg okoliczności? A może ten nieszczęsny film odcisnął na mnie swoje piętno. Będąc w strzeleckim liceum, zdecydowałem: "A co mi tam! Spróbuję zdać do szkoły teatralnej".

- Podpytałem twoją mamę o tamte czasy. Zdradziła, że młody Arek miał wtedy fatalną dykcję. Jak sobie wyobrażałeś siebie jako aktora, który sepleni?

- Ależ ja nad sobą bardzo pracowałem. Muszę przy tej okazji wspomnieć historię jednego aktora z Opola, u którego pobierałem lekcje. Mam nadzieję, że nie będzie czytał tego wywiadu. Tak więc, moja mama za ostatnie zaoszczędzone pieniądze w skarpecie wykupiła kilka lekcji u tego aktora. To była znana postać z Teatru Kochanowskiego, a jego żona była logopedką. Pojechałem kilka razy do nich na zajęcia z aktorstwa i dykcji. Pamiętam, że na ostatniej lekcji mama dała mi jakąś butelkę koniaku, żebym podziękował aktorowi. On tę butelkę otworzył i szybko opróżnił. Gdy był już w dobrym humorze, zapytałem go: "Niech pan mi powie. Czy ja mam jakieś szanse, żeby zdać do tej szkoły teatralnej?". Objął mnie wtedy takim przyjacielskim uściskiem i rzekł: "Arek. Tak szczerze... To weź sobie daj chłopie spokój!" (śmiech). To były pieniądze wyrzucone w błoto.

- Chyba jednak nie, skoro dziś jesteś aktorem?

- Ale tamte zajęcia niczego mi nie dały. No może poza tym, że wpędziły mnie w kolejne kompleksy. Ja - pochodząc ze Strzelec Opolskich - od początku zdawałem sobie sprawę z tego, że osoby z małych miasteczek muszą dawać z siebie dwa razy więcej, żeby się przebić.

- Z małej "mieściny" trudniej się wyrwać?

- W pewnym sensie tak. W moim przypadku już sam przyjazd ze Strzelec Opolskich do Wrocławia na uczelnię artystyczną był przeżyciem. Ogromna trema, kompleks i niska samoocena sprawiły, że było trudno. Ale co ciekawe, gdy przeprowadzałem się do Warszawy, to przeżyłem to samo, tylko w innej skali. Chodziłem wtedy po produkcjach filmowych, pytając o pracę i tłumacząc, skąd przyjechałem. "To we Wrocławiu jest szkoła aktorska?" - dziwili się producenci. W takich sytuacjach grunt to się nie poddawać i wierzyć w siebie.

- Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego powierzają ci tak często role "wykolejonych" ludzi? Sierżant Petrycki z "Drogówki" to zboczeniec, Edward Środoń w "Domu złym" wydaje się być odarty z moralności, a radiowiec z "Rozmów nocą" to seksoholik...

- Muszę się temu przyjrzeć, bo słyszę to już kolejny raz. Ostatnio pytano mnie, dlaczego gram "szumowiny". Miotam się za każdym razem, gdy dostaję do ręki scenariusz i mam do zagrania trudną postać. Ale zawsze staram się ją obronić. Niezależnie od tego, kogo gram, próbuję tak wymyślić i skonstruować postać, by widz po wyjściu z kina powiedział z sympatią: "Ten to skurczybyk, ale fajny!". Zresztą Wojtek Smarzowski, kręci takie filmy, w których trudno znaleźć anioła.

- W programie u Kuby Wojewódzkiego wspominałeś, że granie postaci uzależnionych od seksu jest trudne ze względu na przepisy BHP obowiązujące na planie filmowym. Że podczas odgrywania takich scen męskie przyrodzenie ląduje w skarpecie, a całość jest owijana taśmą, by nie "spotkała się" z damską częścią. Opowiadałeś to tylko, żeby rozbawić publiczność, czy rzeczywiście tak to wygląda?

- To rzeczywiście tak wygląda. Przepisy BHP i przyklejanie sobie tych wszystkich rzeczy to filmowa codzienność. To tzw. zabezpieczenia. W moim przypadku dodatkowym problemem jest dosyć bujne owłosienie - mam pełno włosów wszędzie oprócz głowy. W związku z tym każde przyklejanie wiąże się z dosyć bolesną depilacją. Zresztą to kłopot nie tylko podczas rozbieranych scen. W najnowszej roli wcielam się w postać punkowca - legendy z Jarocina. Mam robione na ciele sztuczne blizny w różnych miejscach. W scenariuszu zapisane jest, że to bardzo autodestrukcyjny typ, który wiele razy się ciął, bo próbował skończyć ze sobą. W związku z tym ma też sznyty na rękach. W moim przypadku, by można było te blizny umieścić, musiałem ogolić rękę.

- Punkowiec z bliznami to kolejna postać "wykolejeńca"... Ale chyba lepiej grać takie role niż kolejnego przygłupa pokroju aspiranta Rysia z "13 posterunku". Podobno przez wiele lat byłeś kojarzony tylko z nim i nie potrafiłeś wyskoczyć z tej szuflady.

- Rzeczywiście byłem zaszufladkowany. Aktor ma twarz tylko jedną i wcielając się w konkretne role, oddaje część siebie. Ja miałem to szczęście, że na pewnym etapie swojego życia spotkałem Wojtka Smarzowskiego, który zaangażował mnie m.in. do "Domu złego", "Drogówki". Pozwolił mi wyskoczyć z tej szuflady.

- Chciałbyś, żeby twoi dwaj synowie poszli w twoje ślady?

- Absolutnie nie. Mówię to szczerze. Cały czas dzwonią do mnie producenci i pytają, czy przywiozę ich na casting, ale ja mówię "nie". Chcę, żeby sami podjęli decyzję, co będą robić w życiu. Poza tym nie chciałbym, żeby przeżywali te same frustracje co ja - spotkam, albo nie spotkam na swoim życiu tego właściwego reżysera. Znam wielu piekielnie utalentowanych aktorów i aktorki, którzy nigdy nie spotkali kogoś takiego. To czekanie zabija.

- W najnowszym projekcie muzycznym Dr Misio okazuje się, że jesteś całkiem świetnym rockmanem. To może być początek końca twojej aktorskiej kariery?

- Absolutnie nie. To, że teraz śpiewam, da się pogodzić z grą w teatrze i przed kamerą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska