Artur stracił wzrok dziewięć lat temu. Mimo to chce żyć jak wszyscy

fot. Witold Chojnacki
- Kanarki miałem w dzieciństwie - mówi Artur. - Postanowiłem, że znów chcę je mieć w moim domu.
- Kanarki miałem w dzieciństwie - mówi Artur. - Postanowiłem, że znów chcę je mieć w moim domu. fot. Witold Chojnacki
Artur Wyrwich mimo kalectwa zdobywa medale na turniejach tańca towarzyskiego, robi kurs instruktorski, a od niedawna prowadzi własne gospodarstwo.

Dom Artura Wyrwicha stoi w Szczedrzyku. Co tam dom, to całe gospodarstwo. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jego właściciel jest niewidomy, a zwierzętami zajmuje się sam, bez niczyjej pomocy.

- Rodzice prowadzili gospodarstwo, oczywiście znacznie większe od tego, które ja mam teraz - opowiada. - Zawsze lubiłem zajmować się zwierzętami, więc postanowiłem spróbować na własny rachunek.

Zaczęło się od ptaków, których świergot słychać już na podwórku. - Prawda, że są piękne - mówi gospodarz. - Kanarki miałem w dzieciństwie, umiem się nimi zajmować.

Pan Artur dokładnie wie, w której klatce są amadynki, a w której kanarki. I jakie mają kolory. - Opisał mi je właściciel sklepu zoologicznego - dodaje. - W niektórych sytuacjach muszę zdać się na ludzi.

Choć woli wszystko robić sam. Dzień zaczyna przed 5.00. - Trzeba przygotować jedzenie dla kaczek - tłumaczy. - Nakarmić gęsi i kury.

Każdy drób ma swoją wydzieloną część podwórka. Pan Artur zabiera miskę z chlebem, bierze białą laskę i prowadzi nas do swoich kur i gęsi. Ptactwo od razu przybiega.

- Są już? - pyta gospodarz. - Gęsi chodzą za mną krok w krok, niemal jak psy. Słyszę je. W drugiej części podwórka urzędują kaczki. - Te z kolei są strasznie płochliwe. Możecie je policzyć, ale liczba nigdy się nie zgadza, nie wiem dlaczego - śmieje się pan Artur.

Naliczyliśmy 25. W sumie po podwórku powinno chodzić ich 30, do tego 20 kur i 9 gęsi. - Nie sprawdzę, czy mi którejś brakuje - mówi właściciel tej czeredy. - Ale nie hoduję ich dla zysku.

Gdy całe ptactwo jest nakarmione, pan Artur pakuje się i jedzie do Opola. Tu robi kurs instruktora tańca. Do domu wraca wieczorem. - Gdy się ściemnia, czyli jest około 20.00 - 21.00 trzeba wszystko pozaganiać i pozamykać - tłumaczy.

Gęsi za swoim gospodarzem chodzą krok w krok.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

- A rano wszystko od nowa. Ale sprawia mi to przyjemność. Jeżeli potrafiłem coś robić, gdy widziałem, to dlaczego miałbym przestać, gdy straciłem wzrok.

Tak samo było z jazdą konną. - To jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina - mówi. - Kiedy tylko mam okazję, siadam na konia. Może kiedyś pojawi się on w moim gospodarstwie.

Widząc, jak Artur Wyrwich radzi sobie na co dzień, niektórzy nie dowierzają, że jest inwalidą. Podejrzewają wręcz, że ciemne okulary to zmyłka dla ZUS, że nosi je wyłącznie dla renty. - Już nie wiem, czy bardziej to przykre czy śmieszne - wzdycha mężczyzna.

Stara się nie przejmować docinkami i robić swoje. Mimo wielu obowiązków nie zmieniłby swojego obecnego życia.
- Z gospodarstwa mógłbym się chyba tylko przenieść na cmentarz - mówi.

- Nie wyobrażam sobie teraz wegetowania w mieszkaniu w bloku. Potrzebuję przestrzeni. Czasem - jak każdy - muszę się wyciszyć, ale za chwilę wracam do rzeczywistości, jestem w ciągłym ruchu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska