Pracowała jako grafik komputerowy w Warszawie, ale zdecydowała się wrócić na rodzinną Opolszczyznę. Tutaj też miała kilka doświadczeń zawodowych w kilku firmach w branży.
W końcu zdecydowała się otworzyć własną firmę, dwa lata temu. - W warszawskiej agencji właściwie robiłam wszystko, bo szefowi za bardzo nie chciało się pilnować biznesu. Wiedziałam więc, na czym rzecz polega - rozpoczyna opowieść o własnej firmie Ludmiła Sidorowska.
Skończyła liceum plastyczne w Opolu, a potem Warszawską Szkołę Reklamy. Przyznaje, że rzadko się zdarza, żeby na Opolszczyźnie w branży reklamowej grafikami byli plastycy. Takim ewenementem jest także jej mąż - Klaudiusz, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, który założył bliźniaczą firmę i razem współpracują.
Wykształceni plastycy żądni pracy w reklamie uciekają do dużych miast, bo tam dobrzy fachowcy mogą sporo zarobić.
Po dwuletnich doświadczeniach na opolskim rynku Ludmiła może powiedzieć, że ważne jest to, kogo się zna. - I nie jest to kumoterstwo - zastrzega. - Tylko specyfika małych środowisk, gdzie polecenie jest najlepszą reklamą.
Pierwsze kroki we własnej firmie
Pierwsi duzi klienci znaleźli ją, bo byli zadowoleni z usług i projektów, które przygotowywała im jeszcze jako pracownik w jednej z opolskich firm.
Ważna jej zdaniem jest nazwa firmy. Powinna łatwo wpadać w ucho, być czytelna, związana z branżą. W jej przypadku jest czteroczłonowa, angielska i o ile w branży świetnie się sprawdza, o tyle klienci często proszą ją o powtórzenie, przeliterowanie itp. Przysparza to sporo problemów. Dziś zastanawiałby się, czy drugi raz nazwać tak swoją firmę.
Czas szkoleń połączonych z otrzymaniem dotacji unijnej w jednej z firm doradczych w Opolu wspomina bardzo dobrze: - Kursy były bardzo przystępne dla przysłowiowego Kowalskiego, pozwoliły przebrnąć przez skomplikowane procedury pisania wniosków. Do tego pieniądze ogromnie potrzebne na start.
A propos pieniędzy Ludmiła ma jeszcze jedną radę. - Lepiej przygotować zapas finansowy na start, bo w przeciwnym razie czeka nas albo spłacanie kredytu, albo plajta - mówi bynajmniej bez żartu. - Po czterech latach można się dopiero spodziewać jako takich efektów finansowych, a przez ten czas trzeba dokładać i dokładać, choć zyskiem jest na pewno satysfakcja z bycia na swoim. Minusem odpowiedzialność i często bardzo ciężka praca.
Pracownię małżeństwo ze Zdzieszowic założyło w domu, choć marzy im się budowa pomieszczenia firmowego, gdzie mogliby zainstalować komputery, poszerzyć o kolejne maszyny i oddzielić życie zawodowe od osobistego, co nie zawsze w obecnej sytuacji się udaje. Ale nie narzekają.
Co więcej, Ludmiła znajduje jeszcze czas na charytatywną współpracę z Fundacją Świętego Mikołaja.
Projektuje to, co sobie klient zażyczy: logotypy, kalendarze, foldery, publikacje. Jej najbardziej udane prace, z których jest szczególnie dumna, to publikacje dla urzędu marszałkowskiego (kampania Opolskie w Unii), wojewódzkiego (do konkursu Opolskie Euro stworzyła logo, projekt statuetek, dyplomów, stronę internetową i publikacje) i Wojewódzkiego Urzędu Pracy.
W byciu samemu sobie szefem ważna jest też zgoda na to, że przynajmniej przez pierwsze lata trzeba wcielać się w różne role równocześnie: projektanta, tragarza, logistyka, handlowca.
Ludmiła Sidorowska chciałaby zatrudnić kogoś do pomocy, ale jej jeszcze na to nie stać. - Nie chcę płacić pracownikowi najniższej krajowej. Mój cel, to aby dobrze zarabiał, bo wówczas będę mogła od niego wymagać rzetelnej pracy - uzasadnia. Tymczasem sama podwyżka składek do ZUS o kilkaset złotych po 2 latach ulgowego traktowania dla młodego przedsiębiorcy może być sporym kłopotem.
- Dwa lata udało mi się przetrwać, teraz kolejne dwa i będę mogła powiedzieć, ze jestem zakorzeniona - snuje plany zdzieszowiczanka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?