W czwartek około godziny 20.30 na obrzeża obozu spadło 5 pocisków moździerzowych. Wystrzelone zostały prawdopodobnie przez szybko przemieszczającą się grupę dysponującą motocyklem z przyczepą.
W Iraku jest obecnie około trzystu żołnierzy z Opola. Większość stacjonuje w Babilonie i w Karbali, natomiast w ostrzelanej w nocy bazie Al Hillah, gdzie znajduje się dowództwo międzynarodowej dywizji, jest 89 Polaków, w tym kilkunastu logistyków z Opola. Oprócz polskich żołnierzy stacjonują tam Węgrzy i Rumuni.
Według informacji Wojciecha Łuczaka, redaktora naczelnego wojskowego miesięcznika "Raport", uzyskanych od jednego z polskich oficerów w Al Hillah, trzy granaty trafiły w drogę dojazdową, a dwa spadły w pobliżu kwater szykowanych dla drugiej grupy logistyków z Opola, którzy mają wyruszyć do Iraku.
- Ostrzał nie spowodował strat w ludziach ani w sprzęcie - poinformował nas w piątek Artur Weber z Biura Prasy i Informacji Ministerstwa Obrony Narodowej.
- Nie było możliwości, aby komukolwiek coś się stało - dodał nam w piątek major Andrzej Wiatrowski, szef Wydziału Prasowego Wielonarodowej Dywizji stacjonującej w centralno-południowej strefie stabilizacyjnej w Iraku. - Często w takich incydentach bardziej chodzi o samo wystrzelenie pocisku niż o trafienie nim.
Żołnierzy skierowano natychmiast do schronu. Amerykańskie siły specjalne i żandarmeria podjęły natychmiast pościg za strzelającymi, ale bez powodzenia. Więcej podobnych incydentów tej nocy nie było.
Miejscowość Al Hillah jest położona w centralno-południowym sektorze Iraku, którym od początku września będą zarządzać Polacy.
Zdaniem Łuczaka granaty, które spadły na bazę w Al Hillah, świadczą, że atakujący znali rozplanowanie bazy. Wszczęte przez Amerykanów śledztwo ma ustalić, skąd napastnicy mieli takie informacje.
Wieści z Iraku z największym niepokojem śledzą w kraju rodziny żołnierzy służących w siłach stabilizacyjnych. Wśród nich jest rodzina Romana Kuchtiaka z Namysłowa.
- Wyjeżdżając, mówił: "Nie płacz, mamo, nie płacz", ale ja od samego początku wiedziałam, że to nie zabawa, ale prawdziwa wojna, na której giną ludzie - mówi Antonina Kuchtiak, matka żołnierza. - Od kiedy dowiedziałam się, że podjął decyzję o wyjeździe, przed oczami stoi mi obraz mojej matki, która w 1945 roku straciła syna. Miał 21 lat i zginął pod Berlinem. Opłakiwała go do końca swoich dni, a przeżyła ich niemało, bo zmarła w wieku 91 lat. A mnie cóż pozostaje? Bez przerwy śledzę TVN 24, ale wiele szczegółów na temat tego ostrzału nie podają. Wiem tylko, że na szczęście nikt nie zginął ani nie został ranny. Do tej pory było w miarę spokojnie, a teraz się zaczęło. Strasznie się boję.
Na Romana Kuchtiaka oprócz matki czeka też żona i dwuletnia córeczka. Najwcześniej zobaczą go za pół roku.Cicha i groźna broń
Młodszy chorąży sztabowy Mirosław Śliwa, dowódca patrolu rozminowania w 2. Brzeskim Batalionie Ratownictwa Inżynieryjnego:
- Moździerz to niezwykle groźna i skuteczna broń, do której obsługi wystarczy trzech ludzi - jeden niesie rurę, drugi podstawę, a trzeci granaty. Wystrzału moździerza prawie nie słychać, bo wylatujący z lufy granat wydaje tylko ciche pyknięcie. Spada na cel cicho i trudno namierzyć, skąd prowadzony jest ogień. Najmniejsze moździerze mają kaliber 82 milimetry i granaty takie rażą odłamkami w promieniu co najmniej 400 metrów. W zależności od kąta ustawienia lufy z moździerza można strzelać nawet z bardzo małej odległości, wręcz na sąsiednią ulicę, ale także z dystansu kilku kilometrów. To bardzo precyzyjna broń. Pierwszy oddawany strzał jest strzałem rozpoznawczym. Potem wprowadza się ewentualną korektę i prowadzi dalej precyzyjny ostrzał. Z tego, co słyszałem o ostrzale bazy w Iraku, to nasi żołnierze schowali się od schronu. Prawdopodobnie pobiegli do niego po tym pierwszym strzale. Dlatego zapewne nie było ofiar.
Im nie chodziło o Polaków
Z Agatą Jabłońską, korespondentką tygodnika "Wprost" w Iraku, rozmawia Zbigniew Górniak
- Na bazę wojskową w Al Hillah w Iraku, gdzie stacjonują polscy żołnierze, spadło w czwartek pięć pocisków moździerzowych. Czy ten atak należy traktować jako wymierzony właśnie w Polaków?
- Absolutnie nie! To nie był atak na Polaków, lecz na Amerykanów. Niedawno byłam w bazie Al Hillah, tam stacjonują przede wszystkim Amerykanie i to ich widać głównie w bazie i na ulicach. Ten obóz jest olbrzymi i bardzo trudny do zaatakowania, doskonale pilnują go wojska amerykańskie i jest mocno ufortyfikowany. Poza tym Polaków jest tam tylko garstka i stacjonują w samym środku bazy. Gdy usłyszałam o tym ataku moździerzowym, od razu wiedziałam, że żadnemu z naszych nic się nie mogło stać. Powtarzam: to nie był atak na nas, Polacy na razie na patrolach się nie pokazują, a przeciętny Irakijczyk w Babilonie nie ma pojęcia, że na jego terenie stacjonują jacyś Polacy.
- Skąd pani to wie?
- Bo pytałam o to moich rozmówców. Gdy zadawałam im pytanie, co sądzą o obecności polskich wojsk w ich kraju, robili wielkie oczy i pytali: to tu są jacyś Polacy? A potem wykrzykiwali: Boniek, Boniek, bo Polska kojarzy im się z tym piłkarzem, to fanatycy futbolu. Musiałam z tej okazji podszlifować swą wiedzę o polskiej piłce nożnej.
- Nie wiedzą, że są u nich nasze wojska? Nie dziwne to?
- Nie, bo cały kraj to pustynia informacyjna. Skąd mają wiedzieć? Telewizja działa szczątkowo i jest mocno nieprofesjonalna, a zresztą stale nie ma tam prądu. Gazety wychodzą tylko w Bagdadzie, reszta kraju zdana jest na pocztę pantoflową.
- A gdy już Polacy pojawią się w patrolach, to co? Będą bezpieczniejsi od Amerykanów?
- Czy bezpieczniejsi, trudno powiedzieć. Na pewno pojechali oni do Iraku bez przykrego bagażu, jaki przywieźli z sobą tam Amerykanie. Chodzi o to, że szyici, zamieszkujący tamto terytorium, nie mogą zapomnieć Amerykanom, że po pierwszej wojnie w Zatoce w 1991 roku nawoływali oni szyitów do powstania przeciw Saddamowi, a potem, gdy szyici złapali za broń i byli wyrzynani, Waszyngton nie zrobił nic. Amerykanów posądza się o dwulicowość, Polacy natomiast przyjechali tam z czystą kartą. No i z wyczynami Bońka na narodowym koncie. Ale tam długo nie będzie jeszcze bezpiecznie. Jak to w powojenny czas, po kraju kręci się pełno uzbrojonych wariatów, będą strzelać. Tam nie ma struktur państwowych, brak policji, sądy dopiero co zaczęły działać, chaos...
- Uzbrojonych wariatów powinni bać się także sami Irakijczycy.
- I boją się. Większość moich cywilnych rozmówców podkreślała, że ma świadomość konieczności stacjonowania w ich kraju wojsk interwencyjnych. Tam ludzie boją się chaosu i powojennego rozpasania. Myślę, że od września, gdy Amerykanów zastąpią Polacy i żołnierze z innych krajów, bo są tam na przykład nawet Mongołowie, zrobi się w Babilonie sympatyczniej. Taki międzynarodowy kontyngent o wiele bardziej łagodzi nastroje miejscowych niż patrole czysto amerykańskie. Osobiście uważam, że zamiast wojska powinna tam być międzynarodowa policja. Amerykanie to jednak dla Irakijczyków okupanci, oni woleliby wojska ONZ.
- ... które boją się własnego cienia i można im grać na nosie tak, jak im grali Serbowie w Bośni.
- A to już jest zupełnie inna historia. Natomiast jeśli chodzi o bezpieczeństwo naszych żołnierzy w Iraku, to na ich korzyść działa także i to, że nasza strefa jest zamieszkana przez szyitów którzy w przeciwieństwie do sunnitów, nie byli zbyt gorącymi zwolennikami Saddama.
- Dziękuję za rozmowę.