Autobusy grozy. 'Pasażerowie' biją rewizorów

Archiwum
Archiwum
Przed laty szczytem chamstwa było nieustąpienie miejsca starszej pani. Dziś w Kędzierzynie-Koźlu rewizorzy nie wsiadają do autobusu bez ochrony umundurowanych funkcjonariuszy.

Środa wieczór. Kurs z Kędzierzyna-Koźla. - Kasujesz? Pogrzało cię! Kanary nie jeżdżą wieczorami - drze się do kolegi młody chłopak w szerokich spodniach, kurtce kangurce z nałożonym na głowę kapturem.

- Jak to nie jeżdżą? - kompan trzyma niepewnie bilet w ręku i coraz bardziej odsuwa go od kasownika.

- Jak dostali łupnia kilka razy, to się ku... oduczyli - chłopak w kapturze siada tyłkiem na jednym fotelu, a na drugim kładzie nogi. - Na początku skakali, ale szybko zwątpili. Frajerzy. Powiedzieli, że bez ochrony nie będą jeździli po Kędzierzynie-Koźlu.

Normalnych pasażerów jest 10. Wśród nich matka z dwójką dzieci, które mają "na oko" 9-10 lat. Wszyscy unikają wzroku wyrostków. Tylko patrzą przez szybę, gdy ci "rzucają mięsem" na prawo i lewo.

- Stój, ku...! - wydziera się jeden z nich do kierowcy. Przystanek jest na żądanie, ale młodemu mężczyźnie nie chce się wstać, by nacisnąć przycisk. Kierowca zatrzymuje autobus. Dwóch kumpli wysiada, a jeden z nich - ni z gruchy, ni z pietruchy - "żegna się" z pasażerami hasłem "je..ć policję".

Ludzie już nie patrzą w szybę, tylko po sobie. - Takiego bandyctwa w tym kraju wcześniej nie było - jako pierwsza na komentarz zdobyła się starsza kobieta. Mimo że dwóch drabów już wysiadło, wciąż mocno ściska obiema rękami torebkę.

Idę do kierowcy. - Często pasażerowie tak się zachowują? - pytam. - Daj Bóg, żeby tylko tak się zachowywali. Czasami to urządzają tu taki sajgon, że głowa boli. - Kiedyś odmówiliśmy wyjazdów do Koźla-Portu, bo nie było dnia, żeby ktoś nie rzucił tam w autobus kamieniem albo cisnął do środka metalowy śmietnik.

Stracił ząb

Mirosław Baran, szef firmy Mir-Mar z Zawiercia, która od 1,5 miesiąca sprawdza bilety w Kędzierzynie-Koźlu, mówi lekko niewyraźnie. Sprawdzając bilety w autobusie tutejszej komunikacji miejskiej stracił przedni ząb.

- A mój kolega porządne okulary. Baliśmy się, że nas skatują tak, że nie wyjdziemy z tego żywi - mówi szef Mir-Maru.

W tym przypadku - podobnie jak w większości innych - wyglądało to tak: panowie weszli do autobusu, wyjęli legitymacje służbowe i poprosili o okazanie biletów. Wśród pasażerów znalazła się grupka młodych ludzi, którzy zamiast okazać przejazdówki "pozdrowili" rewizorów stanowczym "spier...". Kiedy rewizorzy upomnieli się o dokumenty, by spisać gapowiczów, zostali brutalnie zaatakowani.

- Zachowywali się jak zwierzęta, bili na oślep. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem - mówi pan Baran.

Podobnie brutalne ataki powtarzały się w kolejnych dniach.

- Najgorzej jest w okolicach osiedla Port. Tam mieszka wyjątkowo dużo chuliganów. Gdy autobus przejeżdża przez to miejsce, czujemy się, jakbyśmy jechali na wojnę - opowiada szef Mir-Maru. - Nigdzie indziej w Polsce nie ma czegoś takiego. Moja firma sprawdza bilety w wielu miastach w Polsce: w Częstochowie, Zawierciu, Olkuszu, Zakopanem. Ale tam jest spokój.

Kiedy na przełomie października i listopada podpisywał umowę z Miejskim Zakładem Komunikacyjnym w Kędzierzynie-Koźlu, nawet nie śnił, że coś takiego go spotka. Na pierwszą kontrolę przywiózł trzech ludzi z Zawiercia. Pierwszego dnia zostali zaatakowani przez chuliganerię. Scenariusz identyczny:
- Poproszę bilet.
- Spier..
- Poproszę dokumenty.
- Ja ci, ku..., dam dokumenty.

Potem pasażer rzucił się na kontrolera, ten próbował się bronić i wzywał policję. Zanim ta przyjechała, bandyta zdążył uciec.
- No i ci moi ludzie z Zawiercia przez całą służbę byli lżeni, słyszeli mnóstwo obelżywych słów. Jakiś chuligan do jednego z naszych ludzi wyraził się zdaniem "spier... łosiu bagienny" - opowiada szef rewizorów.

Trzej kontrolerzy wracali do domu w milczeniu. Wreszcie jeden z nich wypalił.
- Szefie, my już nie chcemy pracować w Kędzierzynie-Koźlu. Mamy tyle innych miast, wszędzie robota jest spokojna - powiedział.

Wyjął przyrodzenie na przystanku

Przypadek z ostatniego wtorku: gapowicz przyłapany w autobusie w centrum miasta wysiadł na przystanku wspólnie z kontrolerami. Chcąc pokazać, jaki ma stosunek do ich pracy, zdjął spodnie, wyciągnął przyrodzenie i zaczął sikać na przystanek, wprawiając w osłupienie pasażerów oczekujących na przyjazd autobusu.

- Śmiał się przy tym i mówił, że leje na wszystko - opowiada Mirosław Baran.

W połowie listopada, po dwóch tygodniach pracy firmy Mir-Mar w Kędzierzynie-Koźlu, Mirosław Baran w dramatycznym tonie poprosił policjantów o spotkanie. Trzeba zapewnić rewizorom bezpieczeństwo albo dać sobie spokój z tym biznesem i wrócić do miast, gdzie jest normalnie. Baran spotyka się m.in. z wicekomendantem powiatowym Zbigniewem Kulejem. Po raz pierwszy w historii policjanci zapowiadają, że będą jeździli autobusami "po cywilu" i w ten sposób spróbują wpłynąć na porządek.

- W ciągu ostatniego miesiąca poprzedzającego spotkanie policjanci trzy razy interweniowali w autobusach MZK - potwierdza podkomisarz Hubert Adamek z kędzierzyńskiej policji. - Za każdym razem mieliśmy do czynienia z zachowaniami o charakterze chuligańskim. Wśród agresywnych pasażerów był jeden nieletni. Jego sprawa została skierowana do sądu rodzinnego. W pozostałych przypadkach skończyło się na mandatach oraz wnioskach o ukaranie do sądu.

- Może i policjanci jeżdżą, ale nie ma ich wtedy, kiedy są potrzebni - mówi przedsiębiorca z Zawiercia. - Dlatego poprosiłem o pomoc także prezydenta Kędzierzyna-Koźla. Dał nam ochronę w postaci patroli straży miejskiej. Mundur działa na tych chuliganów odstraszająco. Staramy się jeździć tylko wtedy, gdy jadą z nami strażnicy.

Chuligani górą

Andrzej zrezygnował z bycia rewizorem właśnie dlatego, że bał się o swoje życie i zdrowie. - Koledzy po fachu i pasażerowie też się skarżą, że dostają łupnia? To normalka - mówi. - Jak ja pracowałem, to samo się działo. Jednego chłopaka to tak skatowali, że wylądował na ostrym dyżurze z wstrząsem mózgu. Zapamiętali go w autobusie i spuścili łomot, jak wracał z pracy.

Było tak: kontroler namierzył w autobusie grupkę młodych ludzi w wieku około 20 lat, którzy jechali bez biletów. Żeby uniknąć awantury, nie żądał nawet biletu, tylko wyprosił ich z pojazdu. Od gapowiczów usłyszał, że jeszcze pożałuje tego, co zrobił. Kilka godzin później, gdy wracał z pracy, prawdopodobnie ci sami chuligani zauważyli go na skrzyżowaniu ul. 1 Maja i al. Jana Pawła II w centrum Kędzierzyna. Rzucili się na mnie z pięściami, kopali po całym ciele. Przestali dopiero wtedy, gdy półprzytomny mężczyzna osunął się na ziemię. Już w szpitalu okazało się, że ma wstrząśnienie mózgu. Przez kilka dni zajmowali się nim lekarze z kozielskiej ortopedii.

Na to, żeby miejscowa bandyterka tak się rozzuchwaliła, pracowano przez wiele lat. - Gdy w Porcie zaczęły się ataki na autobusy i kierowcy faktycznie zagrozili, że nie będą tam jeździć, policjanci próbowali zaprowadzić porządek. Dwóch sierżantów, Dziuba i Zając, zostało potem oskarżonych o przekroczenie uprawnień, bo zdaniem prokuratury i sądu za ostro potraktowali jakiegoś bandytę.

- To był sygnał dla chuliganów, że mogą rozrabiać. No to teraz widzimy tego efekty - opowiada pan Józef z Portu, który siedzi na siedzeniu obok w autobusie, którym jedziemy. Ja mam przy sobie gaz pieprzowy. Pan Józef z zainteresowaniem go ogląda i pyta o cenę. Też sobie kupi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska