Baba na wóz. O co walczą kobiety?

fot. sxc
fot. sxc
Sufrażystki przed stu laty walczyły o prawo do głosowania, pracy, edukacji. Dziś aktywne zawodowo Opolanki mają inne hasło: Równych pensji i żłobków!

W tym roku mija sto lat od ustanowienia 8 marca Dnia Kobiet. Decyzja zapadła na II Międzynarodowym Zjeździe Kobiet Socjalistek w 1910 r. Ale walka o prawa płci pięknej zaczęła się znacznie wcześniej.
To, co współczesnej kobiecie wydaje się oczywiste - możliwość wrzucenia karty do głosowania do urny, pracy na każdym stanowisku, głoszenie poglądów - jeszcze 100 lat temu było społecznym science fiction. Kobiety, skute w gorsety, które nadawały im talię osy, gdy ledwo umiały czytać, były uważane za emancypantki. O prawie do kształcenia dziewcząt, poza możliwością przyswajania wiedzy z zakresu kroju i szycia czy haftu richelieu, nikt 120 lat temu rozmawiać nie chciał.

Wiek walki o prawa wyborcze
Pierwsze studentki na Uniwersytet Lwowski przyjęto w roku 1897. Praw wyborczych Europejki doczekały się jeszcze później. Pierwsza, w 1893 roku, wprowadziła je Nowa Zelandia. Ćwierć wieku później, w 1918 r. (częściowo), zrobiła to Wielka Brytania. W tym samym roku prawo do głosowania zyskały też Finki i Polki. Amerykanki mogły głosować dopiero od roku 1920.

- Ale są kraje, w których kobiety dopuszczono do głosowania jeszcze później - mówi Apolonia Klepacz, była senator, dziś radna opolskiego sejmiku z ramienia SLD. - We Francji stało się to w roku 1944, we Włoszech - w 1946, w Portugalii - w 1974, a w niektórych kantonach szwajcarskich dopiero w latach 90. XX wieku!

Sufrażystki z przełomu XIX i XX stulecia walka o prawa kobiet kosztowała zdrowie, a czasem życie. By zwrócić uwagę na nierówności między kobietami i mężczyznami, organizowały odczyty, protesty, demonstracje, na których często bywały aresztowane. Przykuwały się do bram, głodowały. Emily Davidson, jedna z pierwszych feministek, by zwrócić uwagę na problemy kobiet, w 1913 r. rzuciła się pod konia, na którym w wyścigu jechał król Jerzy V. Zmarła, nie odzyskawszy przytomności.
Współczesne feministki mówią dziś: przez ten wiek dokonała się prawdziwa rewolucja. - Choć jeśli brać pod uwagę to, że w podobnym czasie dokonała się też cała rewolucja naukowo-techniczna, od powstania żarówki do globalnej informatyzacji świata, to jednak tempo zmian nie zachwyca - śmieje się Apolonia Klepacz. - Dla porównania - na podbój kosmosu, z lotem człowieka na Księżyc i zebraniem próbek z Marsa włącznie, wystarczyło ludzkości zaledwie 50-60 lat…

Ciągle nie jest idealnie
A w dodatku - co podkreślają kobiety - od wprowadzenia praw do ich pełnego respektowania droga daleka.

- Wcale nie sto, a jeszcze jakieś 30 lat temu na wsi kształcenie kobiet nie było tak oczywiste - stwierdza Róża Malik, burmistrz Prószkowa. - Bo po co niby dziewczynie szkoła - mawiały matki i babki. Dopiero niedawno do świadomości dotarło, że to najlepsza z możliwych inwestycji. I najlepsze wiano…
Teresa Tiszbierek, młoda Opolanka, która jest dziś wiceprezesem Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP, pierwsza w historii kobieta sprawująca w straży tak wysokie stanowisko, dodaje: - Mimo upływu tych stu lat szkoły resortowe - wojska, straży czy policji - otworzyły drzwi dla kobiet ledwie 10-15 lat temu. Do szkół aspirantów dziewczynom ciągle trudno jest się dostać. Tak samo jak jeździć na strażackie akcje, mimo że strażaczki są do nich tak samo dobrze przygotowane jak ich koledzy. A przecież skoro garniemy się do tej straży i póki nie jesteśmy matkami, to też chciałybyśmy w takich wyjazdach brać udział.

Dlaczego kobiet nie wypuszcza się do gaszenia pożarów?
- Komendanci tłumaczą to względami socjalnymi. Tym, że musieliby przebudować komendy, by zapewnić kobietom osobne sale sypialne i szatnie... - wyjaśnia pierwsza strażaczka RP. I dodaje: - Na pewno dziewczyna w służbach mundurowych, by coś osiągnąć, musi pracować dwa razy bardziej.
Przyznane już prawa polityczne też jeszcze prowokują niektórych polityków do zmian.

- Niedawno któreś z konserwatywnych ugrupowań proponowało wprowadzenie głosowań rodzinnych, w których oczywiście głos decydujący mieliby mężczyźni... - wspomina Apolonia Klepacz.

Debata o parytetach
Ale czynne prawo wyborcze nie budzi dziś takich emocji jak bierne. Od lat trwa w Polsce debata o tzw. parytetach, czyli wpisywaniu na listy odpowiedniej liczby kobiet.

- Parytet upokarza kobiety - krytykuje pomysł prof. Dorota Simonides, wieloletnia senator ziemi opolskiej. - Dostawałam się w kolejnych wyborach do parlamentu i sprawowałam liczne funkcje nie dlatego, że byłam kobietą, tylko dlatego, że byłam w danej dziedzinie lepsza od mężczyzn!

- Jest nas połowa w społeczeństwie i powinnyśmy mieć swoją proporcjonalną reprezentację - tłumaczy z kolei Apolonia Klepacz. - Parytety mogą być narzędziem przejściowym. Chodzi tylko o to, by przyzwyczaić społeczeństwo do proporcjonalnych wyborów. Bez nich tego nie zmienimy.
Violetta Porowska, radna PiS w Opolu, wieloletnia pełnomocnik wojewody opolskiego ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, też opowiada się za parytetami i podkreśla, że kobiety we władzach są potrzebne.

- Bo w dzisiejszych czasach, jeśli chcemy być aktywne społecznie czy zawodowo, to musimy mieć narzędzia, które pozwolą godzić rolę matki i kobiety z tą aktywnością - przekonuje. - Takie na przykład jak odpowiednia ilość żłobów czy przedszkoli, które obecnie są rarytasem.
Właśnie po to, by te placówki powoływać, kobiety powinny zasiadać w radach miast i gmin. - Chodzi o to, byśmy były tam, gdzie zapadają decyzje, i dbały o swoje interesy - kwituje radna. I dodaje: - Patrząc na to, jak żyły kobiety 100 lat temu, nie mamy powodów do narzekań. Jesteśmy dziś samodzielne, niezależne, realizujemy się intelektualnie i zawodowo. Ale te panie, które mają większą świadomość, wiedzą, że nasz status ciągle nie jest równy mężczyznom.

Trzeba być sobą
- Ale niech żadna z nas nie stara się być meżczyzną - przestrzega prof. Dorota Simonides.
Folklorystka, senator I, II, III, IV i V kadencji, laureatka wielu krajowych i międzynarodowych odznaczeń, m.in. Orderu Zasługi RFN za wkład w pojednanie polsko-niemieckie, wiceprzewodnicząca jednej z komisji OBWE, przekonuje, że potrzebna jest świadomość, iż kobietom w naturalny sposób przypadają też inne zadania.
- Dlatego muszą się nauczyć rezygnować - mówi. - Ja takich wyborów dokonywałam często. Miałam na przykład propozycję objęcia teki wiceministra edukacji, potem stanowiska konsula, ambasadora w Niemczech. Nie wspomnę już o propozycjach z uczelni w Krakowie, Warszawie, Poznaniu. Ale byłam też matką, babcią i prababcią, żoną i córką. Więc ich nie przyjęłam - i nie żałuję. Położyłam na wagę rodzinę i karierę i wybrałam to, co było dla mnie ważniejsze.

Prof. Simonides przypomina też, że z niektórych radykalnych postulatów feministki się wycofały.
- W Stanach Zjednoczonych, po tym jak na wojnach zginęło 21 samotnych matek, a ponad 120 kobiet zostało rannych, jedna z feministek opowiadająca się dotychczas za dostępem kobiet do armii oraz działań wojennych zmieniła zdanie - podaje przykład była senator. - Doświadczenie i historia uczą, że nie do wszystkich ról kobiety są stworzone.

Lokalne przodowniczki
Na odbywającej się w minionym tygodniu w Opolu konferencji "Te opolskie dziouchy. Kobiety aktywne - wybór czy konieczność" zjawiły się setki lokalnych działaczek i liderek Odnowy Wsi, Caritasu, kół gospodyń wiejskich, a także kobiet samorządowców - burmistrzów, wójtów, sołtysek.

- Wiele pań, które czują potrzebę robienia czegoś, działa właśnie w społecznościach lokalnych - mówi opolska europosłanka Danuta Jazłowiecka. - Bo lokalnie to znaczy blisko domu i rodziny. Trzeba to uszanować. Mobilizowanie ich na siłę do wyborów na wyższe szczeble mija się z celem.
Czesława Rosak, liderka zespołu Rudniczanie z Rudnik Wieluńskich, dopowiada:
- Kiedyś babeczki spotykały się tylko po domach, na przykład na pierzajkach, czyli darciu pierza. Dziś aktywnych pań na wsi z roku na rok jest więcej i działają jako liderki czy sołtyski. Nie czujemy się więc ani pomijane, ani dyskryminowane. A że do większej polityki się nie garniemy? A po co...
- Bo kobieta musi chcieć iść w politykę, żeby się jej podjąć - nie ma wątpliwości Róża Malik, burmistrz Prószkowa. - To, że nie ma nas zbyt wiele w sejmiku czy parlamencie, znaczy, że nie chcemy tam iść.
Pani burmistrz zaczynała od pracy na rzecz parafialnego koła Caritas. Potem przyszła szersza działalność społeczna. Kandydowanie na radną było naturalną konsekwencją.

- Ale i tak musiałam się do tego przekonać, na początku wcale nie miałam na to ochoty - wspomina. - A jak zostałam wójtem, to najbardziej mnie denerwowało, że wszyscy mówią na mnie "wójtowa". Przecież wójtowa to żona wójta! "Wójtka" brzmi trochę śmiesznie, więc kazałam się nazywać wójcicą…

O co dziś walczyć?
Postulatów współczesnych feministek jest tyle, ile kobiet. Jedne niosą na sztandarach hasło "parytet", "równe płace za tę samą pracę", bo wedle badań kobiety na tych samych stanowiskach ciągle zarabiają średnio 15 proc. mniej niż mężczyźni. Aktywistki organizujące rokrocznie w dzień kobiet manify domagają się też m.in. praw do aborcji.

Opolanki są mniej radykalne.
- Od postulatów dotyczących aborcji się dystansuję - mówi Róża Malik. - Takie hasła na pewno zrażają do feminizmu wiele pań. Dziś trzeba walczyć raczej o to, by dziewczyny rodziły i miały dobre warunki do wychowywania dzieci. Nie może być tak, że te pracujące nie są pewne, czy będą miały do czego wrócić po macierzyńskim.

Violetta Porowska, opolska radna PiS, dodaje: - Równe prawa kobiet to również równe prawa mężczyzn. W książce o wychowaniu dziecka wydanej zupełnie niedawno, bo 20 lat temu, znalazłam stwierdzenie, że mężczyzna nie powinien się zajmować dzieckiem przez pierwszych 6, a nawet 12 miesięcy życia niemowlaka, bo ojciec jest wtedy niepotrzebny. To przecież ograniczanie praw ojców!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska