Z zazdrością patrzę na kolegów, którzy przyjeżdżają do pracy czyściutkimi, bez grudki śniegu, samochodami. Posiadacze garaży nie wiedzą, co to ból. Ten śnieg, którego nie jestem w stanie się pozbyć z karoserii mojej sienki - na dachu mam całkiem ładny lodowiec - jeszcze jakoś można przeboleć.
Ale oszronione od środka szyby to moja prawdziwa zmora. Wychodzi człowiek rano do pracy (na ostatnią chwilę, bo przecież w nocy nie sypało więc odśnieżać nie trzeba będzie), wsiada do samochodu, a tu nic nie widać. Włączam dmuchawę, ale zimnym powietrzem jeszcze chyba nikt niczego nie rozmroził. I w tym momencie w ruch idzie drapaczka, a raczej dwie bo jedna na ten szron to za mało. I już całą kurtkę i spodnie mam w białym, zimnym pyle.
Do tego taką drapaczką ciężko dostać się we wszystkie miejsca i równomiernie usunąć szron. Po kilku takich akcjach miałam dość i na stacji benzynowej kupiłam odmrażacz do szyby. Jaka byłam dumna ze swojego sprytu - na opakowaniu było napisane, żeby spryskać, zetrzeć i po sprawie. Aha... Rano z puszką sprayu w dłoni wyszłam z domu. Zapomniałam co prawda szmatki, ale doszłam do wniosku, że wystarczy chusteczka - wracać nie zamierzałam.
I zgodnie z instrukcją spryskałam szybę... Smród straszny, w ustach smak specyfiku, krztuszące się dziecko - to na początek. Potem było jeszcze gorzej. Zaczęłam przecierać to, co spryskałam, i w miejscu szronu pojawiły się szare smugi, równie mało przejrzyste jak lodowe maziaje. Co ja się z tymi smugami namordowałam. Na drugi dzień walczył z nimi mój mąż... Nie cierpię zimy.
Czytaj e-wydanie NTO - > Kup online
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?