Babskie Ranczo. Jazda tylko dla pań

Stanisław Francuz
Justyna Cierpisz: - Na koniu łatwiej o porażkę, a mężczyźni porażki się boją.
Justyna Cierpisz: - Na koniu łatwiej o porażkę, a mężczyźni porażki się boją. Stanisław Francuz
To dyskryminacja! - słyszy, gdy odmawia mężczyznom udziału w kursach jeździeckich. Stara się wtedy cierpliwie tłumaczyć filozofię Babskiego Rancza.

Panów ze zranioną dumą trudno jest udobruchać. Więc bywa, że rozmowy kończą się cierpkimi uwagami na temat ślepego feminizmu. Justyna Cierpisz z rancza w Śmiechowicach pod Brzegiem nie ma panom tego za złe:

- Filozofia rancza nie wywodzi się z zaślepienia feministycznymi ideami. To efekt obserwacji. To też moja filozofia życiowa - mówi.

Jest trenerem i sędzią jeździeckim (ujeżdżenia, WKKW, skoków). - W sporcie amatorskim sporo jest dziewczyn naprawdę zdolnych, pracowitych i dobrych w tym, co robią. Ale im wyższy poziom rywalizacji, tym ich mniej, gdzieś giną - mówi. - W rywalizacji seniorów amazonek prawie w ogóle nie ma. Jeździectwo to sport, gdzie nie ma podziału na dyscypliny kobiet i mężczyzn, tu obok siebie startują dżokeje i amazonki, klacze i ogiery...

Teoretycznie nie ma więc żadnej dyskryminacji z uwagi na płeć, a jednak dominacja mężczyzn jest szczególnie widoczna. Nieraz rozmawiałam też z dobrze zapowiadającą się zawodniczką, która rezygnowała z dalszego uprawiania sportu, bo... wyszła za mąż, bo chce założyć rodzinę.

Jeździectwo

Justyna zerknęła też do statystyk GUS-owskich. I przestraszyła się, gdy przeczytała, że zaledwie 16% członków klubów sportowych to kobiety. I wtedy wpadła na pomysł: zrealizuje swoje marzenie o domu na wsi z widokiem na pasące się konie, ale połączy to wszystko z prowadzeniem szkółki jeździeckiej tylko dla pań.

- Kobiety gimnastykują się w kuchni, przy dzieciach, sprzątając. Nie ma w tych czynnościach nic złego, pod warunkiem, że nie wiąże się to z rezygnacją z własnych pasji. Tymczasem mamy i żony często przestają poświęcać czas dla siebie - mówi Justyna. - Gdy dowiadują się o naszym ranczu, najpierw wysyłają na szkółkę córki, a same obserwują jazdy. Następnie same się zapisują na treningi, przyznając: Wreszcie zrobiłam coś dla siebie. Od dawna nie dbałam o swe przyjemności.

Jazda na koniu jest lepsza od SPA, daje dawkę odmładzającej adrenaliny, ale i frajdę ze współpracy z niezwykłym zwierzęciem, radość z uwolnienia się od domowego harmidru i zawodowego szaleństwa.

Siedzimy w kuchni, z widokiem na koral i łąkę, gdzie pasą się konie. Pijemy aromatyczną herbatkę, zagryzamy biszkoptami; taki sam zestaw (harbatka plus ciastko) dostaje po treningu każda kursantka. Przy herbatce trenerka omawia, co się działo na zajęciach. Ten rytuał został wymyślony specjalnie.

- Facet by tego nie docenił, oni uważają, że skoro czas na jazdę i szkolenie się skończył, to znaczy, że trzeba gnać dalej, zapomnieć - mówi Justyna. - Latem parzyłyśmy sobie herbatę z liści mięty, rośnie w ogródku.

W kuchni bawi się też - a jakże, konikami - dwoje dzieci. Jest i mąż Justyny, Ireneusz: - Jeździectwo dla wielu panów to góra trudna do zdobycia - mówi. - Bo koń to nie motocykl, na którego się po prostu siada, przekręca manetkę, zawyje silnikiem i przypali opony. Na koniu o wiele łatwiej o porażkę, a mężczyźni porażki się boją.

Zaklinacze

Ona - końska psycholożka, córka lekarza weterynarii z Prószkowa. Często towarzyszyła tacie w jego pracy w terenie, ale na koniu zaczęła jeździć dopiero podczas studiów, we Wrocławiu. - Na studiach człowiek staje się samodzielny i ma okazję realizować pasje. Ja, aby jeździć konno, założyłam nawet Akademicki Klub Jeździecki - mówi.

Skończyła polonistykę, ale zamiast uczyć dzieci o Łysku z pokładu Idy, rozwijała jeździecką pasję. Szkoli się do dziś. Skończyła kurs końskiej psychologii. Rozum i odczucia konia można przyrównać do tego, jak rozumuje i czuje trzyletnie dziecko. Jeśli chce się pracować z końmi i wiązać z nimi zawodowo, warto wiedzieć coś więcej ponad to, jak odczytywać końskie strzyżenie uszami czy grzebanie kopytem w ziemi.

Koniom z babskiego rancza, które najciężej pracują w weekendy, nie odbiera się na przykład wolnych dni: - Sobotę i niedzielę mamy na początku tygodnia - mówi Justyna. - Wtedy konie biegają po łąkach, tarzają się, jeśli mają na to ochotę - to i w błocie. Są szczęśliwe.

On - zaklinacz koni, wnuk ułana spod Rzeszowa. Z dzieciństwa pamięta przechowywane jako pamiątka z dawnych czasów wyglansowane oficerki oraz starannie złożone bryczesy dziadka. Były też opowieści o ułańskiej monecie.

- Kawalerzyści podczas ataku musieli siedzieć jak przyklejeni do siodeł i koni. Trenowali więc w ten sposób, że siedząc na siodle, pod kolano wkładali monetę. Ona nie miała prawa wypaść. Moneta, która wypadła, zasilała kawalerski fundusz przeznaczony na miłe spędzenie wolnego czasu - mówi Ireneusz.

Para trenerów z Babskiego Rancza wprowadziła tę metodę do swego szkoleniowego repertuaru. Jeszcze nie znalazła się amazonka, która utrzymałaby pięciozłotówkę dłużej niż parę minut.

Ireneusz z rodzinnego domu wyniósł zamiłowanie do sportów, ale jeździectwem zainteresował się już jako dojrzały mężczyzna. Wtedy też kupił dom w Śmiechowicach, z myślą, aby w przyszłości stworzyć tu swoje miejsce na ziemi.

- Kupiłem ruinę, bo spodobały mi się dwa gigantyczne ponadstuletnie drzewa - lipa i kasztan rosnące przed budynkiem - wspomina.

Zaczął się uczyć pracy z końmi wedle metody Monty Robertsa, który na podstawie obserwacji mustangów stworzył własny kod porozumiewania się ze zwierzętami i został najsłynniejszym zaklinaczem koni.

- Zajeżdżenie, czyli nauka jazdy pod siodłem młodych koni, tradycyjną metodą trwa kilka dni, nawet tygodni. Mnie się udaje nauczyć konia chodzenia pod siodłem i jeźdźcem w godzinę i czterdzieści minut - mówi. - Tak nauczyłem między innymi jazdy pod siodłem naszą pierwszą klacz.

Ortegę kupili wkrótce po tym, jak wprowadzili się do domu z wielkimi drzewami. Wyremontowali kuchnię, łazienkę. Nie zdążyli jeszcze postawić boksów na konie, a przecież klacz musiała gdzieś mieszkać, więc stanęła w domu, w oddzielnym, przeznaczonym pomieszczeniu.

- Widzi pani tę biblioteczkę? - pyta Justyna, wskazując w salonie sąsiadującym z kuchnią na ścianę zabudowaną półkami na książki. - Tam była jej głowa.

Dali mi ogiera

Zanim założyli Babskie Ranczo, a gdy już połączyła ich miłość i wspólna pasja, postanowili wyruszyć w świat, zatrudniać się w znanych stadninach i dobrych klubach jeździeckich. Cel był następujący: pracować przy koniach, doskonalić się, uczyć się od innych, jak prowadzi się szkółki, zdobywać doświadczenie, no i fundusze. Na wyjazd do Ameryki nie było ich stać. Zdecydowali się na podróż do Hiszpanii. Wzięli 12 godzin lekcji języka hiszpańskiego i pojechali.

Zatrudnił ich Carlos Suarez Delgado, który słynie z hodowli andaluzów. To była typowo kowbojska robota, jak na westernie - trenowanie koni, przeprowadzanie stad z letnich wypasów na zimowe.

Praca raczej nie dla kobiet, szczególnie w Hiszpanii, gdzie nawet w wielkich miastach dominuje filozofia macho, a jeździectwo jest typowo męskim hobby czy sportem. Innej kobiety w gronie pracowników stadniny nigdy nie było. Hiszpańscy macho postanowili więc poddać Polkę próbie i dali jej do zajeżdżenia najbardziej temperamentnego z koni.
- Dali mi ogiera kryjącego i ze zdumieniem patrzyli, jak odmówiłam założenia ostróg, za to pojechałam na zakupy po wygodne, także dla konia, wędzidło i siodło - wspomina opolanka. I konia z powodzeniem zajeździła.

Potem, już na zawodach, była oklaskiwana jako vaquero (hiszpański kowboj).
Po roku pracy w Hiszpanii pojechali do Wielkiej Brytanii - inna kultura jeździectwa, inny sposób prowadzenia stadniny i hodowli koni. Niemal każdy Brytyjczyk i każda Brytyjka jeżdżą konno. W jednej szkółce jeździeckiej stało 60 koni, a na jazdy zapisywano się w internecie, podając numer karty kredytowej.

Nabyli kolejnych doświadczeń jako trenerzy, zostali członkami Brytyjskiego Związku Jeździeckiego.

Wiedzieli już, jak będzie funkcjonować ich miejsce na ziemi.

Nie o siniaki chodzi

Babskie Ranczo położone jest na skraju Śmiechowic. W boksach dla koni stoi jeden wałach, nazwany od swej rasy Hucułem (od niego zaczyna się przygodę z jeździectwem) i trzy klacze (jedna z nich jeździ tylko pod właścicielami Babskiego Rancza): - Dominacja klaczy to akurat przypadek, a nie efekt feminizmu - śmieje się Justyna. - Gdy Ortega się oźrebiła, na świat przyszła kolejna klacz, Oda.

Amazonki doceniają to, że nie jeżdżą na wysłużonych wałachach, ale na klaczach, spokojnych, lecz jak trzeba, potrafiących wykazać się z temperamentem.

- Podopieczne prowadzę jak zawodniczki szykujące się na zawody. I to znów kobietom się podoba, czują, że są doceniane. Podczas szkolenia nie ma ciągłego jeżdżenia w kółko, bo to nauka jazdy konnej, a nie wożenie się w zastępie - mówi Justyna.

Kobietom podoba się też podejście do zwierzęcia - nie ma tu miejsca na "łamanie koni". - Koń to zwierzę stadne, nie lubi być odrzucone. Gdy chcę młodego i nieufnego źrebaka przekonać do towarzystwa człowieka, pozwalam mu pobyć samemu, z dala od pozostałych koni i ludzi. Ma czas na obserwację nas i przemyślenia - Ireneusz zdradza jedną z tajemnic zaklinania. - Potem, gdy się wystarczająco stęskni, a nawet zaniepokoi, że jest odrzucony, pozwalam mu być ze mną i z innymi końmi. Koń wtedy już wie, że chce być z człowiekiem.

Jak wynika z obserwacji właścicieli rancza, panowie mają często zbyt mało cierpliwości na "dogadanie się" z koniem, chcą szybko osiągnąć efekt. Kiedyś na ranczo przyjechał tato córki, która brała jedną z początkowych lekcji jeździeckich. Justyna ćwiczyła z dziewczynką siedzącą na Hucule, a tatuś głośno komentował i doradzał: "Siedź prosto, nie bój się!
Czemu się tak boisz! Nigdy się nie nauczysz". - No to ostatecznie zaprosiłam tego pana, aby sam dosiadł klacz. I gdy tak podniósł się niemal o 180 cm, zamilkł jak zaczarowany. Jedyne, co był w stanie powiedzieć: "Chcę zejść!". Więcej już nie doradzał i nie krytykował małej - wspomina trenerka.

Kobiety są też wygodniejsze od mężczyzn:- Nie spotkałam jeszcze mężczyzny, który by chciał rozmawiać na temat wygody siodła - mówi Justyna. - Na temat wysokości przeszkód czy głębokości przebytych konno rowów - owszem. Oni wręcz uważają, że podczas jazdy ma być twardo i ma boleć... Amazonki docenią wygodne, nie gniotące siodła, które pomogą w utrzymaniu prawidłowej i pewnej sylwetki na koniu - a tylko takie są na ranczo.

Przecież podczas pobytu na ranczu chodzi o relaks i "naładowanie akumulatorów" dużą porcją dobrego nastroju. A nie o dorobienie się siniaków na pupie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska