Panów ze zranioną dumą trudno jest udobruchać. Więc bywa, że rozmowy kończą się cierpkimi uwagami na temat ślepego feminizmu. Justyna Cierpisz z rancza w Śmiechowicach pod Brzegiem nie ma panom tego za złe:
- Filozofia rancza nie wywodzi się z zaślepienia feministycznymi ideami. To efekt obserwacji. To też moja filozofia życiowa - mówi.
Jest trenerem i sędzią jeździeckim (ujeżdżenia, WKKW, skoków). - W sporcie amatorskim sporo jest dziewczyn naprawdę zdolnych, pracowitych i dobrych w tym, co robią. Ale im wyższy poziom rywalizacji, tym ich mniej, gdzieś giną - mówi. - W rywalizacji seniorów amazonek prawie w ogóle nie ma. Jeździectwo to sport, gdzie nie ma podziału na dyscypliny kobiet i mężczyzn, tu obok siebie startują dżokeje i amazonki, klacze i ogiery...
Teoretycznie nie ma więc żadnej dyskryminacji z uwagi na płeć, a jednak dominacja mężczyzn jest szczególnie widoczna. Nieraz rozmawiałam też z dobrze zapowiadającą się zawodniczką, która rezygnowała z dalszego uprawiania sportu, bo... wyszła za mąż, bo chce założyć rodzinę.
Jeździectwo
Justyna zerknęła też do statystyk GUS-owskich. I przestraszyła się, gdy przeczytała, że zaledwie 16% członków klubów sportowych to kobiety. I wtedy wpadła na pomysł: zrealizuje swoje marzenie o domu na wsi z widokiem na pasące się konie, ale połączy to wszystko z prowadzeniem szkółki jeździeckiej tylko dla pań.
- Kobiety gimnastykują się w kuchni, przy dzieciach, sprzątając. Nie ma w tych czynnościach nic złego, pod warunkiem, że nie wiąże się to z rezygnacją z własnych pasji. Tymczasem mamy i żony często przestają poświęcać czas dla siebie - mówi Justyna. - Gdy dowiadują się o naszym ranczu, najpierw wysyłają na szkółkę córki, a same obserwują jazdy. Następnie same się zapisują na treningi, przyznając: Wreszcie zrobiłam coś dla siebie. Od dawna nie dbałam o swe przyjemności.
Jazda na koniu jest lepsza od SPA, daje dawkę odmładzającej adrenaliny, ale i frajdę ze współpracy z niezwykłym zwierzęciem, radość z uwolnienia się od domowego harmidru i zawodowego szaleństwa.
Siedzimy w kuchni, z widokiem na koral i łąkę, gdzie pasą się konie. Pijemy aromatyczną herbatkę, zagryzamy biszkoptami; taki sam zestaw (harbatka plus ciastko) dostaje po treningu każda kursantka. Przy herbatce trenerka omawia, co się działo na zajęciach. Ten rytuał został wymyślony specjalnie.
- Facet by tego nie docenił, oni uważają, że skoro czas na jazdę i szkolenie się skończył, to znaczy, że trzeba gnać dalej, zapomnieć - mówi Justyna. - Latem parzyłyśmy sobie herbatę z liści mięty, rośnie w ogródku.
W kuchni bawi się też - a jakże, konikami - dwoje dzieci. Jest i mąż Justyny, Ireneusz: - Jeździectwo dla wielu panów to góra trudna do zdobycia - mówi. - Bo koń to nie motocykl, na którego się po prostu siada, przekręca manetkę, zawyje silnikiem i przypali opony. Na koniu o wiele łatwiej o porażkę, a mężczyźni porażki się boją.
Zaklinacze
Ona - końska psycholożka, córka lekarza weterynarii z Prószkowa. Często towarzyszyła tacie w jego pracy w terenie, ale na koniu zaczęła jeździć dopiero podczas studiów, we Wrocławiu. - Na studiach człowiek staje się samodzielny i ma okazję realizować pasje. Ja, aby jeździć konno, założyłam nawet Akademicki Klub Jeździecki - mówi.
Skończyła polonistykę, ale zamiast uczyć dzieci o Łysku z pokładu Idy, rozwijała jeździecką pasję. Szkoli się do dziś. Skończyła kurs końskiej psychologii. Rozum i odczucia konia można przyrównać do tego, jak rozumuje i czuje trzyletnie dziecko. Jeśli chce się pracować z końmi i wiązać z nimi zawodowo, warto wiedzieć coś więcej ponad to, jak odczytywać końskie strzyżenie uszami czy grzebanie kopytem w ziemi.
Koniom z babskiego rancza, które najciężej pracują w weekendy, nie odbiera się na przykład wolnych dni: - Sobotę i niedzielę mamy na początku tygodnia - mówi Justyna. - Wtedy konie biegają po łąkach, tarzają się, jeśli mają na to ochotę - to i w błocie. Są szczęśliwe.
On - zaklinacz koni, wnuk ułana spod Rzeszowa. Z dzieciństwa pamięta przechowywane jako pamiątka z dawnych czasów wyglansowane oficerki oraz starannie złożone bryczesy dziadka. Były też opowieści o ułańskiej monecie.
- Kawalerzyści podczas ataku musieli siedzieć jak przyklejeni do siodeł i koni. Trenowali więc w ten sposób, że siedząc na siodle, pod kolano wkładali monetę. Ona nie miała prawa wypaść. Moneta, która wypadła, zasilała kawalerski fundusz przeznaczony na miłe spędzenie wolnego czasu - mówi Ireneusz.
Para trenerów z Babskiego Rancza wprowadziła tę metodę do swego szkoleniowego repertuaru. Jeszcze nie znalazła się amazonka, która utrzymałaby pięciozłotówkę dłużej niż parę minut.
Ireneusz z rodzinnego domu wyniósł zamiłowanie do sportów, ale jeździectwem zainteresował się już jako dojrzały mężczyzna. Wtedy też kupił dom w Śmiechowicach, z myślą, aby w przyszłości stworzyć tu swoje miejsce na ziemi.
- Kupiłem ruinę, bo spodobały mi się dwa gigantyczne ponadstuletnie drzewa - lipa i kasztan rosnące przed budynkiem - wspomina.
Zaczął się uczyć pracy z końmi wedle metody Monty Robertsa, który na podstawie obserwacji mustangów stworzył własny kod porozumiewania się ze zwierzętami i został najsłynniejszym zaklinaczem koni.
- Zajeżdżenie, czyli nauka jazdy pod siodłem młodych koni, tradycyjną metodą trwa kilka dni, nawet tygodni. Mnie się udaje nauczyć konia chodzenia pod siodłem i jeźdźcem w godzinę i czterdzieści minut - mówi. - Tak nauczyłem między innymi jazdy pod siodłem naszą pierwszą klacz.
Ortegę kupili wkrótce po tym, jak wprowadzili się do domu z wielkimi drzewami. Wyremontowali kuchnię, łazienkę. Nie zdążyli jeszcze postawić boksów na konie, a przecież klacz musiała gdzieś mieszkać, więc stanęła w domu, w oddzielnym, przeznaczonym pomieszczeniu.
- Widzi pani tę biblioteczkę? - pyta Justyna, wskazując w salonie sąsiadującym z kuchnią na ścianę zabudowaną półkami na książki. - Tam była jej głowa.
Dali mi ogiera
Zanim założyli Babskie Ranczo, a gdy już połączyła ich miłość i wspólna pasja, postanowili wyruszyć w świat, zatrudniać się w znanych stadninach i dobrych klubach jeździeckich. Cel był następujący: pracować przy koniach, doskonalić się, uczyć się od innych, jak prowadzi się szkółki, zdobywać doświadczenie, no i fundusze. Na wyjazd do Ameryki nie było ich stać. Zdecydowali się na podróż do Hiszpanii. Wzięli 12 godzin lekcji języka hiszpańskiego i pojechali.
Zatrudnił ich Carlos Suarez Delgado, który słynie z hodowli andaluzów. To była typowo kowbojska robota, jak na westernie - trenowanie koni, przeprowadzanie stad z letnich wypasów na zimowe.
Praca raczej nie dla kobiet, szczególnie w Hiszpanii, gdzie nawet w wielkich miastach dominuje filozofia macho, a jeździectwo jest typowo męskim hobby czy sportem. Innej kobiety w gronie pracowników stadniny nigdy nie było. Hiszpańscy macho postanowili więc poddać Polkę próbie i dali jej do zajeżdżenia najbardziej temperamentnego z koni.
- Dali mi ogiera kryjącego i ze zdumieniem patrzyli, jak odmówiłam założenia ostróg, za to pojechałam na zakupy po wygodne, także dla konia, wędzidło i siodło - wspomina opolanka. I konia z powodzeniem zajeździła.
Potem, już na zawodach, była oklaskiwana jako vaquero (hiszpański kowboj).
Po roku pracy w Hiszpanii pojechali do Wielkiej Brytanii - inna kultura jeździectwa, inny sposób prowadzenia stadniny i hodowli koni. Niemal każdy Brytyjczyk i każda Brytyjka jeżdżą konno. W jednej szkółce jeździeckiej stało 60 koni, a na jazdy zapisywano się w internecie, podając numer karty kredytowej.
Nabyli kolejnych doświadczeń jako trenerzy, zostali członkami Brytyjskiego Związku Jeździeckiego.
Wiedzieli już, jak będzie funkcjonować ich miejsce na ziemi.
Nie o siniaki chodzi
Babskie Ranczo położone jest na skraju Śmiechowic. W boksach dla koni stoi jeden wałach, nazwany od swej rasy Hucułem (od niego zaczyna się przygodę z jeździectwem) i trzy klacze (jedna z nich jeździ tylko pod właścicielami Babskiego Rancza): - Dominacja klaczy to akurat przypadek, a nie efekt feminizmu - śmieje się Justyna. - Gdy Ortega się oźrebiła, na świat przyszła kolejna klacz, Oda.
Amazonki doceniają to, że nie jeżdżą na wysłużonych wałachach, ale na klaczach, spokojnych, lecz jak trzeba, potrafiących wykazać się z temperamentem.
- Podopieczne prowadzę jak zawodniczki szykujące się na zawody. I to znów kobietom się podoba, czują, że są doceniane. Podczas szkolenia nie ma ciągłego jeżdżenia w kółko, bo to nauka jazdy konnej, a nie wożenie się w zastępie - mówi Justyna.
Kobietom podoba się też podejście do zwierzęcia - nie ma tu miejsca na "łamanie koni". - Koń to zwierzę stadne, nie lubi być odrzucone. Gdy chcę młodego i nieufnego źrebaka przekonać do towarzystwa człowieka, pozwalam mu pobyć samemu, z dala od pozostałych koni i ludzi. Ma czas na obserwację nas i przemyślenia - Ireneusz zdradza jedną z tajemnic zaklinania. - Potem, gdy się wystarczająco stęskni, a nawet zaniepokoi, że jest odrzucony, pozwalam mu być ze mną i z innymi końmi. Koń wtedy już wie, że chce być z człowiekiem.
Jak wynika z obserwacji właścicieli rancza, panowie mają często zbyt mało cierpliwości na "dogadanie się" z koniem, chcą szybko osiągnąć efekt. Kiedyś na ranczo przyjechał tato córki, która brała jedną z początkowych lekcji jeździeckich. Justyna ćwiczyła z dziewczynką siedzącą na Hucule, a tatuś głośno komentował i doradzał: "Siedź prosto, nie bój się!
Czemu się tak boisz! Nigdy się nie nauczysz". - No to ostatecznie zaprosiłam tego pana, aby sam dosiadł klacz. I gdy tak podniósł się niemal o 180 cm, zamilkł jak zaczarowany. Jedyne, co był w stanie powiedzieć: "Chcę zejść!". Więcej już nie doradzał i nie krytykował małej - wspomina trenerka.
Kobiety są też wygodniejsze od mężczyzn:- Nie spotkałam jeszcze mężczyzny, który by chciał rozmawiać na temat wygody siodła - mówi Justyna. - Na temat wysokości przeszkód czy głębokości przebytych konno rowów - owszem. Oni wręcz uważają, że podczas jazdy ma być twardo i ma boleć... Amazonki docenią wygodne, nie gniotące siodła, które pomogą w utrzymaniu prawidłowej i pewnej sylwetki na koniu - a tylko takie są na ranczo.
Przecież podczas pobytu na ranczu chodzi o relaks i "naładowanie akumulatorów" dużą porcją dobrego nastroju. A nie o dorobienie się siniaków na pupie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?