Baczność, wróg słucha

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Pewnie nie mogą się czuć przede wszystkim politycy, przedsiębiorcy, niewierni małżonkowie. Naszymi prywatnymi rozmowami interesują się służby specjalne, przestępcy, samorządowcy, a nawet najbliższe rodziny. Podsłuchiwanie staje się coraz bardziej powszechne, bo sprzęt można kupić już za kilkanaście złotych.

Nawet początkujący szpiedzy wiedzą, że nie należy umawiać się dwa razy w tym samym miejscu. Tym bardziej powinni to wiedzieć doświadczeni politycy - mówi były oficer polskiego wywiadu, ukrywający się obecnie pod nazwiskiem Vincent V. Severski.

Nawiązuje do wpadki ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, który w jednej z warszawskich restauracji dał się nagrać, gdy dyskutował z szefem NBP Markiem Belką.

Opublikowane przez media rozmowy ujawniły rynsztokowy język, jakim posługują się najważniejsze osoby w państwie, i kulisy politycznych targów prowadzonych na granicy, a być może i z przekroczeniem prawa.

- Ta sprawa pokazała, że każdy z polityków może być nagrywany. Zresztą problem dotyczy nie tylko ich - podkreśla były agent wywiadu, który przyznaje, że we współczesnym świecie podsłuchy to duży problem.

Sąd i prokuratura raczej nie widzą przeszkód

Dzielą się na legalne i nielegalne. W Polsce rozmowy wybranych osób może nagrywać dziewięć służb, oprócz policji to m.in.: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Żandarmeria Wojskowa i Wywiad Skarbowy.

Na założenie przez nie podsłuchu operacyjnego musi wyrazić zgodę prokurator generalny oraz sąd. Można to robić tylko w celu wykrycia ściśle określonych najgroźniejszych przestępstw wymienionych w odpowiednich ustawach. I to jedynie w przypadku, gdy inne środki zawiodą.

Służby nadużywają jednak tych przywilejów. Z danych Prokuratury Generalnej wynika, że w ubiegłym roku policja i inne instytucje wystąpiły z wnioskami o zarządzenie tzw. kontroli operacyjnej wobec 4509 osób. W tym pojęciu oprócz rejestrowania rozmów mieści się także przeglądanie korespondencji. Zaledwie 231 wniosków zostało odrzuconych.

Najczęściej z powodu odmowy przez prokuraturę (215 takich przypadków), sporadycznie sprzeciwiał się temu sąd (16 razy). W sumie w 2013 r. zarządzono wspomniane kontrole operacyjne wobec 4278 osób.

- Te stosowane przez polskie służby specjalne to tylko niewielka część wszystkich podsłuchów, z jakimi mamy do czynienia - podkreśla Vincent V. Severski.

Były opolski poseł Robert Węgrzyn przez ponad dwa lata pracował w sejmowej komisji śledczej badającej sprawę zarzutu nielegalnego wywierania wpływu na funkcjonariuszy policji, służb specjalnych i prokuratorów. Komisja w skrócie nazywana była "naciskową".

W tajnej kancelarii Sejmu Węgrzyn czytał setki stron akt dotyczących tej głośnej sprawy.
- Wtedy przekonałem się, że skala podsłuchów w Polsce jest przerażająca - opowiada Robert Węgrzyn. - W aktach znajdowało się mnóstwo prywatnych, często intymnych rozmów. Gdy się to czytało, włos jeżył się na głowie, jaka jest skala inwigilacji.

Węgrzyn nie ukrywa, że politycy bardzo boją się podsłuchów. - Ale nie dlatego, że robią coś złego, że są umoczeni w jakieś nielegalne interesy - podkreśla były parlamentarzysta. - Boją się, ponieważ język, jakiego używa się podczas prywatnych spotkań, bardzo różni się od tego, jaki znamy z sejmowych wystąpień. I jeśli ktoś mówi, że tak nie jest, to mija się z prawdą.

I przypomina sobie rytuał, jakim rozpoczynało się wiele spotkań w pokojach hotelowych albo innych ustronnych miejscach. - Uczestnicy spotkania na początku wyłączali komórki i wyciągali z nich baterie. Zdaniem niektórych wykluczało to możliwość podsłuchania przez telefon - opowiada Węgrzyn.

Wystarczy wpiąć kostkę w kabelek

O ile znane są statystyki dotyczące inwigilacji przez polskie służby, o tyle nikt nie ma pojęcia, ile pluskiew zakładają np. podejrzliwi kochankowie bądź działający na ich usługach prywatni detektywi.

"Zdradza cię żona? Dowiesz się już za 16 złotych" - między innymi takie reklamy można znaleźć w sieci. Tyle kosztują bowiem najtańsze rejestratory rozmów. Za nieco ponad 100 zł możemy kupić kostkę wielkości połowy kciuka, która zbiera dźwięk w promieniu 10 metrów. Jak zapewnia producent, zasięg nasłuchu sięga 250 metrów. Rozmowy w miejscu pracy owej kostki podsłuchuje się za pomocą zwykłego radia, wystarczy je nastawić na odpowiednią częstotliwość.

W podobnej cenie sklepy internetowe oferują pluskwę do przechytywania rozmów prowadzonych z telefonu stacjonarnego. To mała kostka zakończona z dwóch stron mikrostykiem telefonicznym. Wpina się ją pomiędzy aparat a gniazdko. Obsługiwana jest podobnie jak wcześniej opisane urządzenie.

Od 500 złotych zaczynają się ceny tzw. podsłuchów sejsmicznych. Umieszcza się je np. przy ścianie interesującego nas budynku. Urządzenie ma zbierać rozchodzące się w nim fale dźwiękowe i przetwarzać je na dobrej jakości dźwięk.

Nawet do kilku tysięcy złotych kosztują tzw. mikrofony kierunkowe, które ściągają dźwięk z miejsca oddalonego nawet o 100 metrów. Wystarczy wycelować niewielką antenę w odpowiednim kierunku. Sprzedaż tych urządzeń nie jest zakazana, karane jest dopiero nagrywanie kogoś bez jego wiedzy.

Piotr Niemczyk, ekspert ds. bezpieczeństwa i były zastępca szefa wywiadu UOP, podkreśla, że praktycznie każdy, kto ma dyktafon albo telefon komórkowy, dysponuje sprzętem do podsłuchu.

- W tym momencie pojawia się pytanie, czy jesteśmy w stanie go użyć, czy nagramy właściwą rozmowę, która nas interesuje, czy też będziemy słyszeli jedynie szelest koszulki, przypadkową audycję radiową czy przejeżdżające samochody - tłumaczy Piotr Niemczyk. - Do tego osoba, która chciałaby mieć korzyści z nagrania takim ukrytym dyktafonem, musi mieć porządny program do obróbki.

Były wiceszef wywiadu UOP przyznaje, że sprzedawany głównie w internecie sprzęt jest bardzo mocno zaawansowany technologicznie i faktycznie niedrogi. - Jego problemem jest jednak zawodność, ponieważ wszystkie te pluskwy czy też mikrofony produkowane są najczęściej w Chinach i są wykonane z kiepskiego rodzaju materiałów - tłumaczy Piotr Niemczyk.

- Potrafią się wyłączyć w najmniej odpowiednim momencie z powodu drobnej usterki, mają też bardzo słabe baterie.

Uwaga, trzeszczy telefon

Sprzęt podsłuchowy wykorzystywany przez służby specjalne jest jeszcze bardziej zaawansowany technologicznie, a przede wszystkim niezawodny.

- Powodzenie czy fiasko operacji nie może bowiem zależeć od tego, czy odlutuje się jakaś blaszka - podkreśla ekspert ds. bezpieczeństwa. - Ponadto podsłuchy wykorzystywane przez specsłużby są bardziej wyrafinowane, nie przykleja się ich pod stół, tylko np. umieszcza w instalacji elektrycznej budynku, który jest podsłuchiwany. Wówczas jest bardzo trudny do wykrycia.

Czy człowiek, który nie został nigdy przeszkolony przez służby specjalne, może się zorientować, że sam jest podsłuchiwany? Zdaniem niektórych o czymś takim może świadczyć fakt, że "coś trzeszczy" w komórce podczas rozmowy.

- Sugestie na temat tego, że trzeszczenie w aparacie jest dowodem na podsłuch, istnieją już od momentu, w którym Bell wynalazł telefon - śmieje się Vincent V. Severski. - Wtedy faktycznie podsłuchiwało się kogoś, grzebiąc przy kabelkach, co z kolei powodowało trzeszczenia. Ale dziś takie dźwięki nie są żadnym dowodem na to, że ktoś nas inwigiluje.

Co najwyżej na fakt, że mamy pękniętą obudowę w telefonie albo kiepski zasięg - ironizuje.
Zdaniem Severskiego zwykły człowiek nie ma żadnej możliwości, aby się zorientować, że jest inwigilowany. A ponieważ mogą z tego wynikać poważne konsekwencje, to przedstawiciele dużego biznesu coraz częściej korzystają z usług wyspecjalizowanych firm zajmujących się wywiadem bądź kontrwywiadem, czyli np. przeciwdziałaniem podsłuchom.

- W takich firmach bardzo często działają byli oficerowie służb specjalnych, którzy za duże pieniądze dzielą się z biznesmenami swoją wiedzą, pozwalając im zdobyć określone informacje albo nie dopuścić do przecieku, który mogłaby wykorzystać konkurencja.

Jak się radny "ładnie" wypowiadał

O tym, że podsłuchy mogą być potężną bronią, wiedzą także opolscy samorządowcy. Kędzierzyńska afera taśmowa sprzed roku istotnie przyczyniła się do upadku zarządu powiatu. Ktoś nagrał wówczas Jakuba Gładysza, członka zarządu powiatu i prominentnego polityka Komitetu Wyborczego Wyborców Tomasza Wantuły.

Na taśmach można posłuchać, jak Gładysz mówi o tym, że dyrektor powiatowego szpitala Anatol Majcher "ma przej...", bo spiskował przeciwko staroście. Gładysz mówił, że dodatkowo Majcher chce się go pozbyć z pracy w szpitalu, dlatego on to "pier... i go odwoła ze stanowiska". Z nagrania wynikało, że to polityczna zemsta, na dodatek język, którego używał polityk, nie dawał mu najlepszego świadectwa.

- Powiedziałem to w nerwach - tłumaczył się wówczas. Dziś wskazuje na rozmowę ministra Sienkiewicza z prezesem Belką, podkreślając, że knajacki język polityków nie jest czymś wyjątkowym.

O czym mówi opozycja

- Samorządowcy są moimi coraz częstszymi gośćmi - przyznaje właściciel jednej z firm zajmujących się handlem aparaturą podsłuchową (nie chce podawać nazwiska). - Ich interesują jednak przede wszystkim urządzenia do wykrywania podsłuchów. Boją się, że ich rozmowy nagra np. opozycja, a potem zostaną opublikowane w lokalnych mediach.

Do korzystania z usług takiej firmy przyznał się prezydent Kędzierzyna-Koźla Tomasz Wantuła. Biuro informatyki i ochrony informacji urzędu miasta zamówiło usługę skanowania gabinetu prezydenta w celu wykrycia ewentualnej aparatury podsłuchowej, którą mogłyby założyć np. osoby szukające "haków" na prezydenta.

Zlecono ją specjalistycznej firmie z woj. śląskiego. Jednocześnie zakupiono u niej tzw. czujnik GSM. W praktyce to niewielka skrzyneczka, która - ustawiona na przykład na półce - nie zwraca niczyjej uwagi, bo wygląda jak ozdoba. Jest jednak naszpikowana elektroniką.

Dzięki temu umożliwia rejestrację głosu i obrazu w pomieszczeniu, w którym ją ustawiono. Urządzenie to wykorzystuje technologię GSM jako medium do przesyłu dźwięku i zdjęć.

Zakupiono do niego dedykowaną kartę SIM. Na polecenie prezydenta miasta zsynchronizowano je z jego telefonem oraz prywatnym adresem e-mail, gdzie przesyłane mogły być pliki graficzne.

Szum wokół tej aparatury zrobił się 18 listopada, tuż po nieudanym referendum, które miało odwołać prezydenta. Dziennikarzom o wszystkim opowiedział zwolniony z pracy kierownik biura informatyki. Prezydent Tomasz Wantuła utrzymuje, że on sam nigdy tego urządzenia nie używał i nie wie, czy mógł to robić ktoś inny. Smaczku sprawie dodaje fakt, że gabinet prezydenta i sąsiadujące z nim pokoje były niekiedy wykorzystywane przez radnych opozycji do spotkań, na których ustalali oni swoje strategie.

- Prowadzimy śledztwo w tej sprawie, powoli zbliża się ono do końca - mówi Eugeniusz Węgrzyk, szef Prokuratury Rejonowej w Kędzierzynie-Koźlu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska