Bartosz Opania: - Brakuje mi barykad

fot. Archiwum Radia Opole
Bartosz Opania
Bartosz Opania fot. Archiwum Radia Opole
- W Polsce w ogóle nie można zrobić kariery. Można co najwyżej być popularnym, jak papierosy. Smutne, że talent jest tu rzeczą czwartorzędną - mówi Bartosz Opania, aktor.

- Synowie prawników zazwyczaj zostają prawnikami, lekarzy lekarzami. Ty, idąc w ślady ojca, zostałeś aktorem?
- A skąd! Kiedy już przestałem chcieć być Jankiem Kosem, strażakiem i żołnierzem, to postanowiłem być aktorem!

- Co cię tak pociągało w tym zawodzie?
- Uznałem, że to najlepszy sposób na nicnierobienie (śmiech). A poważnie - aktorstwo zawsze wydawało mi się szansą ucieczki. W przeszłość, w inne historie, od siebie i szarej rzeczywistości. Przypuszczam, że z podobnych powodów ludzie uciekają teraz w wirtualną rzeczywistość gier komputerowych. Gdyby dwadzieścia lat temu dostęp do nich był tak łatwy jak dziś, to pewnie byłbym uzależniony. Na scenie czy w filmie biorę los postaci, którą gram, w swoje ręce. Steruję bohaterem, ale nie muszę brać odpowiedzialności za jego postępowanie. Zawsze potem można zwalić na doktora Latoszka...

- Mówisz takim tonem, jakbyś nie lubił swoich ról?
- Ostatnio dziewięćdziesięciu procent z nich nie lubię...

- I cierpisz na planie?
- Strasznie.
- To dlaczego je bierzesz? Sprawdzasz swój profesjonalizm?
- Trochę tak. Podchodzę do nich jak do sposobu zarabiania pieniędzy. Wiem, że brzmi to mało romantycznie.

- Bycie synem "tego Opani" utrudniało ci aktorskie zmagania?
- Jeżeli po 17 latach uprawiania przeze mnie tego zawodu dziennikarze nadal pytają mnie o ojca, to chyba łatwo nie jest...

- Trudno nie zadać takiego pytania, kiedy syn decyduje się iść drogą tak znanego ojca.
- Nie zdawałem sobie z tego sprawy, póki nie znalazłem się w szkole aktorskiej. Do tego czasu miałem się za samodzielną jednostkę. Kiedy zacząłem studia, okazało się, że niezupełnie tak jest. Trafiałem do profesorów, którzy porównywali mnie do ojca. A że jedni go lubili, inni nie, to bywało różnie. Czasem źle było, gdy nazbyt go przypominałem, a czasem, gdy nie przypominałem go wcale...

- Zanim zrobiłeś szkołę aktorską, musiałeś skończyć podstawówkę i szkołę średnią. A łatwo podobno nie było...
- Niestety, trochę to potrwało...

- Siedziałeś?
- Tak, w pierwszej klasie liceum. Zachorowałem wtedy, dłuższy czas nie chodziłem na lekcje i nie nadrobiłem zaległości. W dodatku jak się już przekonałem, że choćbym się bardzo starał, to i tak nie nadrobię, przestałem się starać. Zamiast do szkoły, chodziłem do kawiarni. Ale tak naprawdę to i bez chorowania łatwo nie było. Większość moich szkolnych problemów wynikała z tego, że jestem dyslektykiem, dysortografikiem, dyskalkulikiem, w dodatku leworęcznym... (śmiech). W związku z powyższym nauka była dla mnie katorgą. Zmieniałem szkoły, prześlizgiwałem się z klasy do klasy.

- A może ci się po prostu nie chciało?
- Oczywiście, ale nie do końca. Jeśli komuś przez cały czas nie wychodzi, niezależnie od włożonego wysiłku, starań, godzin spędzonych nad książkami, i zawsze dostaje pały, to w którymś momencie rezygnuje. Albo obraca w błazenadę, tak jak ja to robiłem.

- Działało?
- Powiedzmy... Raz mnie usadzili, a raz dali propozycję nie do odrzucenia - zmiany szkoły. W końcu trafiłem do szkoły dla artystów, która nazywała się centrum kształcenia ustawicznego, i ją skończyłem. Zdałem nawet maturę.

- Jak na twoje szkolne perypetie reagowali rodzice?
- Mama załamywała ręce, a ojciec - jak widać - całkiem posiwiał (śmiech). Próbowali mnie oczywiście z tego wyciągać. Ale mi się wydawało, że szkoła czy matura wcale nie są potrzebne do tego, żeby być artystą. Odgrażałem się nawet, że wsiądę na jakiś statek, popłynę do Nowego Jorku i tam wszystkim pokażę...

- Bez szkoły aktorskiej - jak pokazują ostatnie lata - można w Polsce robić aktorską karierę. A bez popularności zdobywanej w teleturniejach typu "Taniec z gwiazdami"?
- W Polsce w ogóle nie można zrobić kariery. Można co najwyżej być popularnym, jak papierosy. Tę popularność zdobywa się, udzielając kilku wywiadów, robiąc sesję do jakiegoś magazynu, brylując na parkietach. Smutne, że talent w jest tu rzeczą czwartorzędną.
- Ale popularność w twoim zawodzie jest ważna. Skutkiem są przecież kolejne propozycje ról.
- Dla mnie popularność nie jest ważna. Mam ambicję podobać się kobietom jako ja, a nie jako doktor Latoszek, dostawać role jako ja, a nie ten z pierwszych stron gazet. Poza tym popularność wcale nie jest tak przyjemna. Lubię zjeść kaszankę w Płońsku i nie być przy okazji klepanym po plecach przez grubasa siedzącego przy stoliku obok, który chce mi zrobić zdjęcie ze swoją córką. Czasem w takiej sytuacji zastanawiam się - dać w ryj czy grzecznie się uśmiechnąć... Wolałbym, by ludzie się do mnie uśmiechali, bo ja się uśmiecham, a nie dlatego, że jestem znany z jakichś seriali.

- Zdarzało ci się mówić: Opania? To nie ja!
- Jasne. Mówiłem, że to mój brat, daleki krewny. Albo wręcz, że nie znoszę tego aktora i dość mam porównywania z nim. Czasem działało, a czasem nie..

- Podobno jesteś bardzo rozpolitykowany. Twoi koledzy po fachu najczęściej od polityki uciekają.
- Zaręczam, że większość z nich interesuje się polityką, ale obawia się do tego przyznać. Polityka to niewygodny temat. Można być zaszufladkowanym, dostać metkę - na przykład PiS-u. A przecież dziś modnie jest być antypisowskim. Najlepiej mieć lewicowe poglądy i głosić je z wysokości swego apartamentowca w bogatej dzielnicy.

- A ty jesteś pisowcem?
- Nie jestem ani platformersem, ani pisowcem. Z polityków cenię marszałka Piłsudskiego. Jestem też wierzący, co dziś chyba też jest niepopularne. Uważam jednak, że o pewnych rzeczach należy mówić wprost. Na przykład o tym, że mamy dużego wroga w postaci Rosji. Trzeba ją trzymać w klatce, jak niedźwiedzia, żeby nie wiedział, że jest silniejszy od nas.

- Czyli jednak PiS...
- To nie jest PiS, tylko pragmatyzm. By poradzić sobie z takim sąsiedztwem, nie można się uginać. Nie można też kompletnie ulec Europie, którą Francja i Niemcy próbują spętać.

- Zastanawiałeś się nad tym, żeby zająć się polityką?
- Nie, nie interesuje mnie walka o stołki. Interesuje mnie ojczyzna. Tylko żeby zaraz nie wyszło, że jestem nacjonalistą... Bo od tego blisko do antysemityzmu, Ojca Rydzyka, Radia Maryja...

- Zamiłowanie do walki o ojczyznę miałeś od najmłodszych lat. Podobno jako nastolatek planowałeś desant na Kreml, bo nie podobał ci się socjalizm.
- To prawda! Konstruowałem nawet samolot, by ten desant przeprowadzić. A potem ta sama maszyna miała mi pomóc uciec do Stanów Zjednoczonych. Żałuję, że jak był stan wojenny, to miałem tylko 11-12 lat i nie mogłem jeszcze nic robić.
- Masz niespełnioną potrzebę barykad?
- Trochę tak. Z drugiej strony, żal mi mojego pokolenia. W latach wczesnej młodości nie żyliśmy w normalnym kraju. Jak chcieliśmy powąchać zapach PRL-u, to szliśmy do Pewexu. Prócz życzliwości, ludzkiej solidarności, nie było nic. Na Zachodzie po raz pierwszy byłem na studiach. Nigdy nie zapomnę, jak zobaczyłem pierwszą stację benzynową. Było na niej wszystko! Dobrze też pamiętam, że chodziłem między innymi do szkoły, w której kształciły się dzieci ówczesnych dygnitarzy i ubeków. Znały po kilka języków obcych, miały szerokie horyzonty. To one za kilkanaście lat były gotowe do przejęcia władzy. Pokolenie komunistów zapewniło sobie spadkobierców. Ludzie, którzy normalnie żyli w tym kraju, nie mieli takich możliwości. I za to tamtej władzy nienawidzę.

- Uważasz, że trzeba się rozliczyć z tamtymi czasami?
- Uważam, że bezwarunkowo przeprosiny i wyjaśnienia należą się matkom, co straciły synów, w których reżim komunistyczny widział wrogów, żonom, które nie mogły odwiedzać grobów mężów zamordowanych przez komunistów strzałem w tył głowy. Należy się im prawda o tych czasach, wskazanie tych, którzy im to zrobili. Morderców należało ukarać, a stojącym nad nimi przedstawicielom zbrodniczej władzy zakazać pełnienia funkcji publicznych.

- Z tym, że należało się za to zabrać 20 lat temu...
- To prawda. Nie stało się tak, więc te same mordy straszyły mnie przez ostatnie lata z telewizji. Tymczasem ci ludzie nie powinni sprawować funkcji publicznych, bo w moim przekonaniu nadal zagrażają bezpieczeństwu narodowemu Polski. Nie wierzę, że starzy koledzy z Moskwy ot, tak im odpuścili, że nie łączą ich już ze starymi kuplami wspólne interesy. Mam nadzieję, że wkrótce nastąpi roszada pokoleń i ci ludzie znikną.

- Wszyscy ludzie tamtego systemu byli tacy sami?
- Oczywiście, że nie. Wśród nich miałem też przyjaciół, ale ideowców. Wierzyli w ten system, ale nie byli cynikami i karierowiczami.

- Wśród ludzi dzisiejszego młodego pokolenia, tych, co nawet nie liznęli PRL-u, też masz karierowiczów. Robią kariery, na przykład próbując rozliczać tamtem system.
- To prawda. Z obrzydzeniem na to patrzę. Wkurza mnie, jak niektóre takie śmiecie - bo inaczej ich nazwać nie mogę - obrażają ludzi pokroju Jacka Kuronia. Dla mnie to bohater demokracji.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska