Basia walczy z białaczką, bo w domu czekają na nią dzieci

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Podpisy pod zdjęcia rozbudowane tutaj dajemy kontekst. Podpisy pod zdjęcia rozbudowane tutaj dajemy kontekst.
Podpisy pod zdjęcia rozbudowane tutaj dajemy kontekst. Podpisy pod zdjęcia rozbudowane tutaj dajemy kontekst. Fot. archiwum rodzinne
Diagnozę usłyszała w zaawansowanej ciąży. Gdy przyszło gwałtowne załamanie, lekarze kazali jej partnerowi wybierać: albo ona, albo dziecko... To dramatyczny wybór, gdy w domu na mamę czekają jeszcze cztery pociechy...

Mieliśmy do niedawna takiego małego kundelka. Ciapek się nazywał - opowiada Krystian Drzymała, partner życiowy Barbary i ojciec jej dzieci, zapraszając do domu. - Ten psiak ani na krok nie odstępował mojej kobiety, a ona kochała go z wzajemnością. Ciapek był u nas kilka lat. Parę miesięcy temu zaczął Basię po nogach lizać. Początkowo śmialiśmy się z tego, a dopiero później ktoś mi powiedział, że on już wtedy mógł wyczuć raka. Zacząłem szukać w internecie i faktycznie takie przypadki się zdarzały...

Równo miesiąc przed tym, zanim pani Barbara trafiła do szpitala, Ciapek przepadł bez wieści. Rodzina do dziś zachodzi w głowę, jak mógł zniknąć z ogrodzonego podwórza... - Może on przeczuwał, co się stanie, i z żalu się stąd wyniósł? - zachodzi w głowę pan Krystian.

36-letnia Barbara Koszarek mieszkała z partnerem i czterema córkami w Szczedrzyku pod Ozimkiem. Kobieta, góralka z urodzenia, była okazem zdrowia i wulkanem energii. Na początku roku dowiedziała się, że po raz piąty zostanie mamą. - Liczyłem po cichu, że będzie chłopak - wspomina pan Krystian. - Jest kolejna córa, ale najważniejsze, że ona i Basia żyją. Widocznie już taki mój los, że mam babiniec w chałupie. Jak córy dorosną, to przynajmniej zięciów będę miał dużo - uśmiecha się.

Ciąża pani Barbary przebiegała książkowo i nic nie zapowiadało dramatu, jaki już wtedy wisiał w powietrzu. W czerwcu, czyli na dwa miesiące przed planowanym porodem, kobietę rozbolało gardło. Objawy wskazywały na anginę, więc lekarz przepisał antybiotyk, ale po tygodniu opuchlizna w gardle, zamiast się zmniejszać, robiła się coraz większa. Później była kolejna wizyta w szpitalu i porażająca diagnoza: białaczka.

- Byłem przerażony, bo w rodzinie mieliśmy podobny przypadek. Na białaczkę zachorował 18-latek, wnuk brata mojej babci. Nie udało się go uratować - pan Krystian zamyśla się na chwilę. - Obiecałem Basi, że ile by to nie kosztowało, to zbiorę tę sumę i zapłacę, byleby ją tylko uratować. Przecież ona musi żyć. W domu czekają na nią dzieci, które potrzebują mamy.

Lekarze nie ukrywali, że przed Barbarą trudna i wyboista droga. Aby nie zaszkodzić dziecku, do czasu aż urodzi, nie mogli wdrożyć bardziej inwazyjnego leczenia. Kobiecie brakowało płytek krwi, więc miała problemy z krzepliwością. Dwa tygodnie temu przyszło załamanie i lekarze zdecydowali się od razu operować. - Zadzwonili do mnie i zapytali, kogo mają ratować: ją czy dziecko. Nogi się pode mną ugięły - wspomina pan Krystian.

Później były cztery najdłuższe godziny w jego życiu i dobra wiadomość: żyją obie!

Ulica Spokojna w Szczedrzyku. Sznureczek domków, naprzeciwko których rozpościera się miejscowy cmentarz. W domu Krystiana Drzymały, przy czwórce dzieci, zawsze było gwarno. Ona - 36 lat. On - 42. O śmierci dotąd nikt tu nie myślał. Ludzie w sile wieku nie zaprzątają sobie głowy takimi rzeczami.

- Obiecałem Basi, że kiedy wyzdrowieje, zabiorę ją i dziewczyny nad polskie morze. I zabiorę - mówi z pełnym przekonaniem Krystian Drzymała. - Gdybym myślał o najgorszym, to już byłoby dno. Basia pochodzi z Bukowiny Tatrzańskiej i widać, że to prawdziwa góralka z charakterem. Przyrzekła, że tanio skóry nie odda. I ja jej wierzę.

Krystian nie okazuje emocji. Musi się trzymać dla siebie, Basi i dla dziewczynek, które dzielnie znoszą sytuację, choć widać, że nie jest im łatwo. I tylko raz emocje puszczają, gdy dzwoni Basia, żeby powiedzieć, że już można ją i maleńką Lenkę odebrać ze szpitala.

- Nie płacz - powtarza do słuchawki, ale Basia zapewnia go, że to ze szczęścia. - No nie płacz - prosi raz jeszcze, a do oczu napływają mu łzy. - Nie mogę się doczekać, aż ona wróci. Kiedy będzie tu obok, odpocznę psychicznie - wyznaje pan Krystian. - My jesteśmy tu, a ona ciągle jeszcze we Wrocławiu. Cały czas myślę, czy wszystko u niej dobrze, czy nie przyszło kolejne załamanie...

Lenka przyszła na świat równo dwa tygodnie temu. Jest zdrowa i w chwili urodzenia miała nieco ponad dwa kilogramy. Basia przez pierwszy tydzień po porodzie nie była nawet w stanie zobaczyć córeczki. Ale maleństwo, choć jeszcze go nie poznała, dodawało jej sił do walki. W środę, po miesiącu w szpitalu, w końcu wróciła do domu.

- Wcześniej już cztery razy witałem ją, kiedy wracała z noworodkami ze szpitala, ale tym razem będzie zupełnie inaczej. Bo ona jakby na nowo się urodziła - mówi pan Krystian. Rozmawiamy na kilka godzin przed powrotem Basi. - Był taki moment, kiedy ona myślała, że to już koniec. Nie ukrywaliśmy przed dziewczynkami, że mama jest poważnie chora i że może być różnie. Uznaliśmy, że powinny wiedzieć...

One też z niecierpliwością czekają na mamę. Najstarsza, Nicol, ma 13 lat. Po niej jest jeszcze o rok młodsza Jennifer, o dwa lata młodsza Ola i 4-letnia Julia. Dziewczynki przygotowały dla mamy trójwymiarowe serce. Już nie mogą się doczekać, aż je zobaczy. - Mamy też prezent dla maluszka, ale nie powiem, co to, bo popsuję niespodziankę - przekomarza się Jennifer. - Dobrze, że mama już wraca. Jak przyjdą smutki, to będziemy ją rozśmieszać, żeby je przegonić - dodaje rezolutnie.

Pan Krystian, odkąd partnerka jest w szpitalu, musiał wziąć na siebie prowadzenie domu. - Wie pani, nie zdawałem sobie sprawy, jaka to cholernie ciężka praca. Nigdy wcześniej nie myślałem, ile Basia musi włożyć energii, żeby dom był zadbany, a dzieci najedzone i zadowolone. Teraz pranie, sprzątanie, gotowanie spadły na moją głowę i widzę, że to jest cięższa robota niż na budowie.

Krystian wie, co mówi, bo sam jest budowlańcem. Zresztą krótko przed tym, zanim u jego partnerki zdiagnozowano białaczkę, kapryśny los zaczął im sprzyjać, a on dostał w końcu porządną pracę. - Wcześniej nie miałem jakoś szczęścia. Albo pracowałem za marne pieniądze, albo nie płacili wcale - wzdycha mężczyzna. - Dwa miesiące temu wszystko zaczęło się układać. Planowaliśmy, że się trochę odkujemy, że zrobimy remont, może nawet w końcu wyjedziemy na jakieś wakacje. Ale gdy przyszła wiadomość o chorobie, wszystko to przestało mieć znaczenie...

Choroba Basi zbiegła się w czasie z ciążą. Krystian myśli dzisiaj, że być może to było zrządzenie losu, a ta mała kruszynka uratowała jego ukochanej życie. - Lekarz powiedział, że ona mogła któregoś dnia po prostu się nie obudzić i nawet nie wiedzielibyśmy o białaczce - opowiada. - Kiedy lekarz zapytał, kogo mają ratować: ją czy małą, powiedziałem, żeby ratowali Basię, bo przecież na nią w domu czekają dzieci. Płakałem z bezsilności. Przecież tę kruszynkę też już kochałem. Dzieci bardzo to wszystko przeżywały.

Tę bitwę udało się wygrać. Lenka była tak malutka, że mieściła się w jednej ręce. Ale była zdrowa. To jednak jeszcze nie koniec ich walki. - Basia przychodzi na przepustkę, żeby nabrać sił przed kolejną chemią. W końcu można podać jej tę mocniejszą, która ma szansę rozprawić się z rakiem. Później lekarze zbadają szpik i zdecydują, czy konieczny jest przeszczep - opowiada pan Krystian. - Dawcę nie jest łatwo znaleźć, dlatego jest jeszcze we mnie iskierka nadziei, że uda się bez przeszczepu. Ale pani doktor mówi, że na 80-90 proc. jednak trzeba będzie szukać dawcy...

Basia, gdy dowiedziała się o chorobie, ani myślała poddać się bez walki. Później przyszło załamanie, ale pani psycholog wspólnie z panią doktor szybko postawiła ją na nogi. Górę wzięły też góralskie geny. - Ona jak się zaweźmie, to nie ma na nią siły, a jak się zdenerwuje, to lepiej pod ręce jej nie podchodzić - śmieje się pan Krystian. - To jest anioł, nie kobieta. Taka do tańca i do różańca...

Pomoc zaoferowali miejscy urzędnicy, których przejęła historia rodziny. 21 sierpnia między godz. 10 a 16 w ozimeckim domu kultury odbędzie się akcja rejestracji potencjalnych dawców szpiku kostnego, organizowana przez Fundację DKMS Polska.

- Chcemy w ten sposób pomóc w znalezieniu tzw. genetycznego bliźniaka - mówi Marcin Widera z Urzędu Gminy w Ozimku. - Taka historia mogła spotkać każdego z nas, dlatego tak ważne jest, żeby się zmobilizować i choć spróbować pomóc. Pobranie wymazu jest zupełnie bezbolesne, a dla kogoś może to być szansa na życie. Tego samego dnia w OSP w Szczedrzyku będzie też można oddać krew.

W przeprowadzeniu akcji konieczne będzie wsparcie wolontariuszy. W sumie potrzebnych jest około 20 osób. Będą one m.in. pomagały chętnym zarejestrować się w systemie. - Wolontariusze muszą mieć ukończone 16 lat - zaznacza Marcin Widera. - Spotkanie organizacyjne dla zainteresowanych odbędzie się w najbliższy poniedziałek o godz. 16.30 w urzędzie gminy.

Partner pani Basi bardzo się cieszy z tego, że dzięki akcji w bazie przybędzie kolejnych potencjalnych dawców. On doskonale wie, jak wielkim wyczynem jest znalezienie genetycznego bliźniaka. To niemal jak szukanie igły w stogu siana. - Basia ma ostrą białaczkę szpikową. Wolimy dmuchać na zimne, bo przy tej chorobie czas ma duże znaczenie - przyznaje Krystian Drzymała. - A jeśli się okaże, że Basia jednak nie będzie potrzebowała szpiku, to być może dzięki tej akcji uda się uratować inną osobę, która szuka dawcy. Im więcej osób w bazie, tym większa szansa.

Problemów do rozwiązania jest jednak więcej, bo dom, w którym mieszka rodzina, ma ponad sześćdziesiąt lat i wymaga remontu. Na jego przeprowadzenie brakuje jednak pieniędzy. - Lekarze powiedzieli, że Basia nie może wrócić do zawilgoconych pomieszczeń. Zrobiliśmy tyle, na ile było nas stać... - wzdycha mężczyzna. - Najbardziej boję się zimy. Okna mają 30 lat, są nieszczelne, ale latem to nie jest duży problem. Gorzej jest, gdy przyjdą mrozy, bo w szopie opału ubywa, a w domu mamy 18-19 stopni. Dorosły wytrzyma, ale teraz będzie jeszcze niemowlę...

Utrapieniem rodziny były też kilkudziesięcioletnie drzwi, nie wymieniane, odkąd powstał budynek. Panu Krystianowi marzyło się wymienienie ich na nowe, choćby najtańsze. Po tym, jak w środę napisaliśmy o rodzinie ze Szczedrzyka, pojawiła się firma, która obiecała pomóc.

- Dostałem też od innej firmy trochę materiałów budowlanych. Na robocie się znam, kolega pomoże i zawsze coś pójdzie do przodu - cieszy się mężczyzna.

Ale są i tacy, którzy pozazdrościli im tych kilku chwil „sławy”. - Jeden chłop drugiemu powiedział, że przynajmniej dzięki tej chorobie, to sobie dom wyremontujemy... Chciałbym, żeby powiedział mi to prosto w oczy. Bo ja chętnie się z nim zamienię, jeśli tylko zechce zabrać chorobę Basi...

Odkąd Krystian Drzymała zrezygnował z pracy, aby zająć się domem, żyją z tego, co dostaną z opieki.

- Bogactwa nigdy u nas nie było, a teraz jest jeszcze trudniej. Partnerka potrzebuje specjalnych odżywek, dzięki którym organizm może się lepiej odbudowywać. Jedna kosztuje 10 złotych, a dziennie potrzebujemy ich 5-7 - wylicza. Lekarze uprzedzali, że potrzebne też będą kolejne lekarstwa, ale nie wiem jeszcze, czy refundowane, czy trzeba będzie płacić z własnej kieszeni. Nawet jeśli, to ja te pieniądze wytrzasnę, choćby spod ziemi. Obiecałem to Basi.

Pani Barbara leczy się we wrocławskim szpitalu. Krystian był u niej dwa razy w tygodniu. Rodzina nie ma samochodu, więc żeby przywieźć ukochaną z dzieckiem, wypożyczył auto. To kolejny koszt. - Najbardziej szkoda mi było dziewczynek, bo one nie mogły jej odwiedzić. Nigdy wcześniej na tak długo nie rozstawały się z mamą - wzdycha.

Dziewczynkom musiały wystarczyć zdjęcia, które tata przywoził ze szpitala. Była na nich mama blado uśmiechająca się do nich i maleńka siostrzyczka, która błogo spała, nie wiedząc, jaka walka toczy się tuż obok. One w zamian posyłały mamie laurki, żeby wiedziała, jak bardzo ją kochają.

- Tata jest dobrą gospodynią. Gotuje nam, robi pyszne naleśniki, ale tęsknimy już za mamą - przyznają zgodnie Nicol, Jennifer i Ola. 4-letnia Julia tuli się w tym czasie zachłannie do taty, jakby bała się, że i on za moment zniknie na długie tygodnie.

- Basia jest wykończona fizycznie i psychicznie, ale niech no tylko wróci do domu, to my ją tu już raz-dwa na nogi postawimy - deklaruje pan Krystian. - Obiecałem im, że kiedy wyzdrowieje, wszyscy razem wybierzemy się nad morze. Nie gdzieś za granicę, ale nad polski Bałtyk. Basia nigdy jeszcze nie widziała morza, ale wierzę, że wszystko jeszcze przed nami...

Z panią Barbarą rozmawiamy w czwartek przed południem. Widać, że pierwsze godziny pobytu w domu służą jej lepiej niż niejedno lekarstwo.

- Nie ma to jak u siebie. We własnym łóżku spało mi się aż za dobrze - opowiada, uśmiechając się pogodnie. - Mała jest wyjątkowo spokojnym dzieckiem. Budzi się właściwie tylko na karmienie, jakby sama wiedziała, że nie można mnie za bardzo męczyć...

W czasie połogu chemii podać nie można, więc- jeśli wszystko pójdzie dobrze - panią Barbarę czeka miesięczny urlop od szpitali. Najbardziej cieszą się córki, które najchętniej nie wypuściłyby już mamy z domu.

- Gdy przyjechałam, to radość była tak wielka, że dziewczynki nie pozwoliły mi wysiąść z samochodu - wspomina Opolanka. Ona też zdążyła porządnie za nimi zatęsknić.

Barbarze napływają łzy do oczu, gdy mówię, że życiowy partner obiecał zabrać ją nad morze. Ale dopiero wtedy, gdy wyzdrowieje.

- Muszę, bo przecież mam dla kogo żyć... - szepcze łamiącym się głosem i obiecuje, że kiedyś w końcu wyśle pocztówkę znad Bałtyku. - Może nawet już w przyszłym roku? - dodaje z nadzieją.

To nie boli
W 80% przypadków komórki pobierane są z krwi obwodowej. Krew dawcy wyprowadzana jest z jednej ręki, następnie przechodzi przez maszynę, gdzie separowane są komórki macierzyste, i wraca do organizmu poprzez drugą rękę. Nie wymaga to pobytu w szpitalu. Więcej na: www.dkms.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska