Targi nto - nowe

Batalia o córki

Rys. Andrzej Czyczyło
Rys. Andrzej Czyczyło
Ania kocha swoje dzieci nad życie i zrobi wszystko, by z nimi być. Ale po dwóch latach sądowych przepychanek ogarnia ją coraz większy pesymizm.

Jestem zdesperowana i błagam o pomoc. Choć tak naprawdę dziś już nie wiem, co może mi pomóc, a co jeszcze bardziej zaszkodzić. Balansuję na linie - mówi wyraźnie zmęczona trzydziestolatka.
Zwykło się uważać, że matka, choćby najgorsza, jest jednak matką, a ojciec, choćby nie wiem jak dobry, jest tylko ojcem, i dlatego sądy rodzinne przy rozwodzie na ogół przyznają dzieci matkom. To tatusiowie są w dużo gorszej sytuacji, Ania powinna więc być spokojna o rozstrzygnięcie sądu.
Ale Ania spokojna nie jest. Mimo iż jest wspaniałą mamą, kobietą wykształconą, inteligentną, bez nałogów, która ma bardzo dobry kontakt z córkami. Dlaczego tak bardzo obawia się rozstrzygnięcia sądu?
- Bo wyczuwam, że stoję na pozycji przegranej. Popełniłam pewien błąd, którego bardzo żałuję i który mnie dyskredytuje w świetle polskiego prawa - opowiada kobieta. - Bez zgody męża wywiozłam dzieci za granicę - stwierdza ze smutkiem.

Ania ma za sobą 10-letni staż małżeński, jest mamą dwóch dziewczyn. Po urodzeniu młodszej córki, nie mogąc znaleźć pracy w Polsce, zaczęła wyjeżdżać na miesiąc, czasem na dwa miesiące do pracy do Niemiec, wykorzystując swoje podwójne obywatelstwo. Ustalili z mężem, że dla ich budżetu rodzinnego tak będzie najlepiej. Potem wracała do domu i - jak twierdzi - musiała znosić mężowskie ataki złego humoru.
- Przywykłam do rękoczynów - opowiada. - Ale w grudniu 1999 roku, gdy mąż uderzył mnie na oczach dzieci, coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie możemy być dłużej razem, muszę od niego odejść.
Dzięki znajomym załatwiła sobie w Niemczech mieszkanie i stałą pracę. Pewnego dnia spakowała rzeczy córek do dwóch walizek i - gdy mąż był w pracy - zabrała je do Niemiec.

Najważniejsze jest dobro dziecka
Pytanie do Waldemara Krawczyka, rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Opolu
- Dlaczego sprawa rozwodowa trwa ponad dwa lata i nic nie wskazuje na to, by miała się szybko skończyć? Czy to nie jest krzywdzące dla dzieci?
- Kiedy dochodzi do rozwodu, dobro dzieci ma najważniejsze znaczenie. Właśnie ze względu na dobro dzieci sprawy rozwodowe trwają tak długo, oczywiście w sytuacji, gdy strony nie potrafią się dogadać.
Sąd nie ma problemu z podjęciem decyzji, gdy jedno z rodziców nadużywa alkoholu, nie wywiązuje się z obowiązków rodzicielskich itd. Problemy zaczynają się, gdy dziecko jest bardzo zżyte z obojgiem rodziców. Wtedy sąd kieruje dzieci na badania w rodzinnym ośrodku diagnostyczno-konsultacyjnym, a to trwa. Na termin takiego badania trzeba czekać nawet kilka miesięcy, czasami są przeprowadzane powtórne badania.
Sąd musi zdecydować, u którego z rodziców dziecku będzie najlepiej, to decyzja bardzo trudna i ważna, gdyż rzutuje na całe życie dziecka, na osobowość dziecka.
Poza tym, jak ogólnie wiadomo, sądy są przeciążone ze względu na dużą liczbę spraw. To też ma na pewno wpływ na termin rozpoznania sprawy.

Starszą córkę zapisała do szkoły, młodszą do przedszkola, zaczęła nowe życie.
- Edek zdołał ustalić mój nowy adres. Przyjechał do nas, do Niemiec. Zapytał, czy pomogę mu załatwić formalności, by i on mógł mieszkać na Zachodzie. Odmówiłam, powiedziałam, że chcę rozwodu. Wtedy on stwierdził, że się zgadza i nie będzie mi robić żadnych przeszkód. To uśpiło moją czujność.
Mąż okazał się znacznie bardziej przebiegły niż żona. Pod pretekstem spaceru wziął dzieci za ręce, wyszedł z mieszkania i wywiózł je z powrotem do Polski.
Edward natychmiast złożył w sądzie okręgowym pozew rozwodowy, a w prokuraturze - zawiadomienie o przestępstwie.

Podczas pierwszej rozprawy rozwodowej dwa lata temu sąd zdecydował, że na czas procesu dzieci pozostaną w Polsce pod opieką ojca, we wspólnym mieszkaniu Ani i Edka. Dokładnie postanowienie sądu brzmiało tak: na czas procesu miejscem zamieszkania małoletnich dzieci jest miejsce zamieszkania ich ojca, tu wymieniony jest wspólny adres małżonków, Opolska 3/15.
- To było zabezpieczenie przede mną, żebym znowu nie wywiozła dzieci za granicę - mówi Ania. - Od ponad roku nie pracuję w Niemczech, znalazłam pracę w Polsce, mieszkam w Polsce, niemieckie mieszkanie zlikwidowałam. Wróciłam, by być z dziećmi. Na kolejnych rozprawach składam wnioski by sąd zmienił postanowienie. Bez efektu.

Efekt jest taki, że kobieta, choć teoretycznie ma pełnię władzy rodzicielskiej, bo sąd jej tej władzy nie ograniczył, od tygodnia jest tej władzy całkowicie pozbawiona. Nie może mieszkać ze swoimi córkami.
- Dotąd mieszkałam w naszym wspólnym mieszkaniu, mimo iż mąż robił wszystko, by jak najbardziej "uprzyjemnić" mi życie. Nie miałam prawa trzymać swoich ubrań w szafie, spać na łóżku czy siedzieć na kanapie. Zaciskałam i znosiłam te upokorzenia. Na noc rozkładałam materac na podłodze w pokoju dzieci i tam spałam. Edek sam podzielił majątek w taki sposób, że wszystko jest jego, moja jest jedynie garstka ciuchów.

Tę garstkę ciuchów leżącą na podłodze, czyli cały swój majątek, Ania znalazła w mieszkaniu tydzień temu, gdy wróciła z córkami z urlopu (sąd podzielił letnie miesiące między rodziców - w lipcu dzieci wyjechały na wakacje z ojcem, w sierpniu z mamą).
Poza rzeczami Ani w mieszkaniu nie było niczego. Mąż wyprowadził się, zabierając wszystkie rzeczy córek. Zrobił to za przyzwoleniem miejscowych urzędników, którzy - na jego wniosek - wymeldowali go i dzieci z mieszkania.
- Pan Edward przedstawił nam postanowienie sądu, że na czas trwania procesu rozwodowego opiekę nad małoletnimi dziećmi sprawuje on, a miejscem zamieszkania dzieci jest miejsce zamieszkania ich ojca. Skoro ojciec kupił nowe mieszkanie i przemeldował się na nowy adres, to dzieci musiały zostać także przemeldowane - powiedziała nam urzędniczka z działu ewidencji ludności.
Dodała jeszcze, wbrew faktom, że matka dzieci dwa lata temu wyjechała do Niemiec, w ogóle się nimi nie interesuje, nie mieszka w ich wspólnym mieszkaniu.
- Tam było pięciomiesięczne zadłużenie w czynszu, ale ojciec dzieci je uregulował - dodała urzędniczka.
- Powtórzyła wszystko to, co powiedział jej Edek. Teraz przynaj-mniej wiem, co on wygaduje za moimi plecami - wzdycha Ania. - A dług był jego. My płaciliśmy czynsz po połowie, ja mam zaświadczenie z urzędu gminy, że nie zalegam z czynszem.
Prawnicy, do których zwróciła się Ania, twierdzą, że na podstawie postanowienia sądu sprzed dwóch lat urzędniczka nie miała prawa wymeldować dzieci, gdyż na postanowieniu jest podany wyraźny adres, gdzie dzieci mają mieszkać na czas rozwodu: ul. Opolska 3/15.
Dlatego Ania, gdy tylko dowiedziała się o wymeldowaniu dzieci, złożyła w sądzie wniosek o ustalenie miejsca pobytu dzieci.
- Niestety, sąd nie rozumie, dlaczego tak bardzo zależy mi na pośpiechu. Sędzia jest na urlopie, więc sprawa zostanie rozpoznana dopiero za miesiąc, jak wróci - dodaje zrozpaczona matka.

Jest zrozpaczona, gdyż w przeszłości przekonała się nazbyt boleśnie, jak to jest błagać o spotkania lub choćby o rozmowę z dziećmi.
- Gdy mąż z córkami wrócił do Polski, mnie obowiązywał jeszcze w Niemczech kontrakt, musiałam dokończyć pracę. Gdy dzwoniłam do domu, córek nie było. Domyślałam się, że mąż zawiózł je do swoich rodziców. Gdy dzwoniłam do teściów, teściowa mówiła: "nie dzwoń do nas, bo sobie tego nie życzę" i nie wołała dzieci do telefonu. Jak przyjeżdżałam na weekend, to mąż wywoził dzieci do teściów, abym nie mogła z nimi być.
Kompletnym przegięciem ze strony Edka było to, co zrobił w czasie świąt Bożego Narodzenia w 2000 roku.
- Mogłam przyjechać do Polski tylko na dwa dni świąt. Jechałam do domu busem dwadzieścia dwie godziny. Przyjechałam do pustego mieszkania. Mąż wiedział doskonale, że przyjadę, bo do niego dzwoniłam. Mimo to w Wigilię zabrał dzieci do swoich rodziców, żeby u nich nocowały. Starsza córka uparła się, powiedziała twardo, że chce do mamy, więc wieczorem mąż ją przyprowadził. Młodsza córka dała się przekupić, więc została u dziadków.
Z kolei w pierwszy dzień świąt, wieczorem, Ania musiała wyjeżdżać z powrotem do Niemiec. Bus odjeżdżał wieczorem o 22, o czym mąż wiedział. Mąż na 12 poszedł do pracy na pierwszą zmianę, o 20 powinien być już dawno w domu. Nie było go. Zadzwoniła na komórkę, okazało się, że jest w pracy.
- Zamienił się z kolegą i miał drugą zmianę. Cały dzień nie był w pracy, tylko u rodziców, celowo wprowadził mnie w błąd, żeby postawić mnie w takiej sytuacji, że nie mogę się zajmować dziećmi. W tej sytuacji nie miałam innego wyjścia, jak tylko zapukać do teściów i zostawić je u nich na noc. Teściowa zgodziła się, pożegnałam dzieci i pojechałam do pracy - opowiada Ania.
Potem mąż wykorzystał ten fakt przeciwko niej i podczas rozprawy sądowej powiedział, że porzuciła dzieci i zostawiła je w nocy na klatce schodowej.
- Wtedy zrozumiałam, że muszę wrócić do kraju, bo on gra nieczystymi metodami - podsumowuje kobieta.

Ona do tej pory grała fair. Postanowiła, że nigdy nie powie dzieciom złego słowa na ojca. Wie, że tata jest dla nich kimś bardzo ważnym, bardzo go kochają.
- Edek był okropnym mężem, ale jest dobrym ojcem, byłabym niesprawiedliwa, oczerniając go - mówi.
Z tego powodu sąd ma twardy orzech do zgryzienia: kto będzie lepszym opiekunem, komu przyznać władzę rodzicielską? Badania w rodzinnym ośrodku diagnostyczno-konsultacyjnym również wykazały, że dzieci są bardzo zżyte i z matką, i z ojcem. Sąd uznał, że konieczne jest przeprowadzenie jeszcze jednych badań, a to wszystko trwa.
- Dla mnie to skandal, że od dwóch lat sąd nie potrafi rozstrzygnąć, kto ma sprawować opiekę nad dzieckiem. Przecież dla kilkuletnich dzieci dwa lata to bardzo dużo, żyją w takim zawieszeniu. W tej chwili mieszkają bez mamy, a sąd nie potrafi podjąć decyzji. Sąd ciągle ma czas.
Mąż Ani w bardzo kategoryczny sposób odmówił rozmowy z "NTO".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska