Baza dawców szpiku, czyli jak znaleźć igłę w stogu siana

Redakcja
Prof. dr. hab. n. med. Andrzejem Lange
Prof. dr. hab. n. med. Andrzejem Lange Paweł Stauffer
Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Andrzejem Lange, dyrektorem Dolnośląskiego Centrum Transplantacji Komórkowych z Krajowym Bankiem Dawców Szpiku we Wrocławiu.

- Podobno dobrać dawcę i biorcę szpiku jest tak samo trudno, jak trafić szóstkę w totolotku. Dlaczego?
- Większość z nas ma dawcę szpiku, który gdzieś tam sobie mieszka, żyje i którego można dobrać w okresie krótszym niż trzy miesiące, korzystając z 20-milionowej bazy dawców zarejestrowanych na całym świecie. Oznacza to, że potrafimy w tym stogu siana znaleźć tę igłę. A jest to możliwe dzięki doskonałej technologii opisywania każdego z nas pod względem genów charakteryzujących zgodność tkankową i bardzo dobremu rozwojowi informatyki. Czyli: pani mnie się pyta, ja wprowadzam dane do sieci i daję odpowiedź w ciągu kilku godzin, czy taki dawca jest.

- Ale jedni chorzy mają ogromne szczęście, bo od razu trafiają na bliźniaka genetycznego, a inni muszą na niego czekać. Czasem nadaremnie…
- Niestety, około jedna szósta całej populacji nie może znaleźć brata lub siostry pod kątem kodu DNA, co oznacza, że nie zostanie zakwalifikowana do przeszczepu. Niektóre osoby są tak unikalne pod tym względem, że nie wystarcza dla nich nawet 20-milionowa rzesza dawców. Dla jednych naszych pacjentów o szpik jest łatwiej, jeśli mają cechy genetyczne bardziej częste w populacji europejskiej, dla innych o wiele trudniej. Na szczęście jest coraz więcej dawców z Polski. Korzystamy też często z dobrym skutkiem z bardzo dużej bazy niemieckiej. Bowiem Polacy i Niemcy są genetycznie bardzo do siebie zbliżeni.

- Ilu potencjalnych dawców szpiku jest zarejestrowanych w Polsce?
- Ponad 400 tysięcy. Wygląda to nieźle, zważywszy na to, że jeszcze dwa lata temu było ich niecałe 100 tysięcy. To jest spora rzesza ludzi, którzy są przygotowani na poświęcenie części siebie dla bliźniego.

- Pamięta pan pierwszy wykonany przez siebie przeszczep?
- Oczywiście. Dotyczył mężczyzny, który chorował na raka drobnokomórkowego płuc i był to jeden z pionierskich przeszczepów w Polsce. Niestety ten pacjent zmarł, ale rokowania w tej chorobie są bardzo niekorzystne. A jeśli chodzi o pierwszą transplantację szpiku u chorego na białaczkę, to przeprowadziłem ją u kilkuletniego chłopca, ponad 20 lat temu. Przeszczep się udał. Wiem, że ten dorosły już mężczyzna spokojnie sobie żyje, ma się dobrze.

- Z relacji wielu osób oczekujących na przeszczep wynika, że choroba spadła na nich jak grom z jasnego nieba. Niemalże z dnia na dzień ich szpik kostny przestał pracować i produkować niezbędne do życia krwinki czerwone, białe oraz płytki krwi. Np. dotyczyło to pacjentów, którzy wcześniej przeszli grypę lub inną infekcję wirusową. Czy istnieje w tym przypadku jakiś związek?
- Przede wszystkim należy wyjaśnić, że przeszczep szpiku stanowi nie tylko jeden z istotnych elementów leczenia białaczki, ale stosuje się go również w przypadku niedokrwistości - zaniku szpiku, niedoborów odporności oraz niektórych wad metabolizmu, czyli przemian komórkowych. Gdy pacjent nagle dowiaduje się, że jego szpik przestał pracować, mówimy wtedy o zaniku szpiku, czyli o anemii aplastycznej, która często jest następstwem przebytych chorób wirusowych. Jednym z takich przykładów jest wirusowe zapalenie wątroby, które pociąga za sobą reakcję zniszczenia własnego narządu, jakim jest układ krwiotwórczy. Przebiega to dosyć gwałtownie, bo czas przeżycia krwinki czerwonej wynosi tylko ok. 3 miesięcy. Czyli jeżeli szpik przestaje pracować, to jeszcze przez kilka tygodni może funkcjonować w miarę przyzwoicie, a potem zaczyna się okres kryzysu i załamania. W tym przypadku ze znalezieniem dawcy trzeba się bardzo spieszyć. Kolejną grupą, gdzie przeszczep szpiku jest konieczny, są dzieci z wrodzonymi niedoborami odporności, które szczęśliwie nie zdają sobie sprawy ze swojego stanu, ponieważ dochodzi do tego krótko po urodzeniu. Przeszczep likwiduje u nich ten niedobór. Możemy się już pochwalić kilkudziesięcioosobową grupą niemowląt, którym przeszczepiliśmy w naszym ośrodku szpik i które funkcjonują tak jak inne, zdrowe dzieci.

- Czy w przypadku białaczki zawsze potrzebny jest nowy szpik, żeby chory mógł przeżyć?
- W dzisiejszych czasach, gdy myślimy o przeszczepie, dotyczy to głównie ostrych białaczek, które nie podlegają chemioterapii. Postęp w medycynie jest bowiem taki, że efektywność chemioterapii jest coraz lepsza. Każda białaczka ma swoje piętno genetyczne, czyli przy rozpoznaniu tej choroby ważne jest nie tylko, jak ta białaczka wygląda, ale również jakie piętno genetyczne ze sobą niesie. Znając je, można starać się wyeliminować defekt, bez potrzeby przeszczepiania szpiku. Służą do tego specjalne leki, które naprawiają błąd genetyczny komórki. Tak jest np. w przewlekłej białaczce szpikowej. Pacjent wraca do sprawności, czuje się dobrze, jednak musi stale brać leki. Ale coś za coś.

- Ośrodek we Wrocławiu, którym pan kieruje, uchodzi za najlepszy nie tylko w kraju, ale i w Europie. Na czym ta wyjątkowość polega?
- Nasz ośrodek wyróżnia to, że ma akredytację amerykańską, co pozwala nam dobierać dawców szpiku ze Stanów Zjednoczonych. Posiadamy też certyfikat Europejskiej Federacji Immunogenetyki, dzięki czemu możemy korzystać z całej populacji dawców w Europie. Nie jesteśmy jednak Zosią samosią, tylko dzielimy się swoją wiedzą i umiejętnościami ze wszystkimi, którzy tego potrzebują. Przyjmujemy do naszego centrum pacjentów z całego kraju, w tym z Opolszczyzny. Na co dzień współpracujemy m.in. z Oddziałem Hematologii Szpitala Wojewódzkiego w Opolu, który regularnie odwiedzam i konsultuję chorych. W naszej placówce funkcjonuje krajowy bank dawców szpiku, przy którym mieści się również ośrodek dobierający pary: dawca-biorca przeszczepu.

- Ile transplantacji wykonaliście do tej pory?
- Ponad tysiąc, poczynając od bardzo malutkich dzieci, od sytuacji, gdy dziecko było na respiratorze podtrzymującym oddech, ponieważ nie było już zdolne do samodzielnego życia - i wychodziło zwycięsko z tego stanu. A skończywszy na osobach po sześćdziesiątce. Kiedyś u pacjentów w tym wieku nie przeszczepialiśmy szpiku, a obecnie granice wiekowe są znacznie szersze. Ale to wymaga, zarówno przy przeszczepach u tych malutkich, jak i starszych, znacznie lepszego wyposażenia, znacznie lepszego przygotowania zawodowego i związane jest, zwłaszcza u ludzi starszych, ze znacznie większym ryzykiem.

- Dlaczego przeszczep jest tak trudny i okupiony, jak opowiadają ci, co go przeszli, ogromnym cierpieniem?
- Cierpienie nie jest związane z przeszczepem, to cierpienie jest związane z chorobą. Jest takie powiedzenie "złość niech się złością odciska". Jeżeli mamy chorobę, która skoczyła nam do gardła, to nie ma innej możliwości, jak tylko działać równie groźnie, jak działa ta choroba. To nie jest działanie polubowne, tylko - na śmierć i życie. Jeżeli tak głęboko ingerujemy w jestestwo człowieka, to musimy go ochronić nie tylko od tego, co jest na zewnątrz, mówimy tu o warunkach środowiska szpitalnego, ale również przy przeszczepie szpiku dochodzi do obalenia bariery immunologicznej, budzą się demony, które starają się ciało chorego opanować. Reaktywują się wirusy, pleśnie, grzyby i różnego rodzaju bakterie. Człowiek jest wtedy jak pochyłe drzewo, na które koza wejdzie. I my musimy temu wszystkiemu razem, lekarz i pacjent, stawić czoło.

- Jak długo biorca szpiku może czekać? Przecież liczy się czas…
- Tego rodzaju postrzeganie przeszczepiania jest całkowicie błędne. Niestety nie jest ono również obce pracownikom służby zdrowia. Mianowicie nie jest to dobra gospodyni, która biegnie po sól do sąsiadki, gdy już jej się woda wygotowała z ziemniaków. I tak jest w wielu sytuacjach u człowieka. Przeszczepianie komórek krwiotwórczych powinno być wkomponowane w logikę leczenia z chwilą rozpoznania choroby. Lekarz nie może się nagle ocknąć: "A może byśmy przeszczep zrobili". Nie. Wkomponowuje go, potem określa sobie cezury czasowe i następnie patrzy, jak to wygląda, czy się mieści z czasem. Z drugiej strony nie można tego przeciągać, bo czas działa wtedy na niekorzyść pacjenta. W transplantologii obowiązuje taka zasada, że akceptacja mniej optymalnie dobranego dawcy jest korzystniejsza dla przeżycia pacjenta niż czekanie na tego idealnego. Czyli tak jak jest w relacjach damsko-męskich: nie ma co czekać na tego ideała, bo się można go nie doczekać.

- Może dawców tego nieocenionego "leku" byłoby więcej, ale ludzie boją się oddawać szpik. Jak to wygląda?
- Jeden sposób polega na pobraniu szpiku z kości biodrowej, co odbywa się na sali operacyjnej, w znieczuleniu ogólnym, więc może to odstraszać. Natomiast sam zabieg jest mało inwazyjny, dawca sobie śpi, nic go nie boli, a gdy się obudzi, jest już po wszystkim. Na drugi dzień wraca do domu. Druga możliwość to pobranie komórek krwiotwórczych, które potem decydują o życiu biorcy, z krwi obwodowej. Pacjent zostaje w tym celu podłączony do specjalnej aparatury do separacji. Ale wcześniej, aby mogło do tego dojść, dawca dostaje w postaci zastrzyku podskórnego w ramię lek zwiększający liczbę komórek potrzebnych do wszczepienia, czyli tzw. czynnik wzrostowy. Może on wywoływać objawy grypowe. Każda metoda ma więc plusy i minusy.

- W pana rękach jest los wielu ciężko chorych ludzi. Czuje pan to ogromne obciążenie?
- Niestety czuję, ale to wybrałem. Nikt mnie nie nakłaniał ani nie prosił, ani nie wskazywał drogi. I znając to obciążenie, rozkładam je bardzo sprawnie pomiędzy swoich współpracowników, oczekując wysokiej jakości pracy i podążania za postępem w medycynie, wykonywania czynności z lepszą niż przeciętna starannością. To powoduje, że może jestem postrzegany jako człowiek trudny, ale robię to dlatego, że gdybym nie warczał jak rottweiler, trudno byłoby mi zapewnić najlepszą opiekę medyczną pacjentom w tak krytycznym stanie. Lekarz przyzwoicie wykonujący swój zawód nie jest od tego, żeby wyszukiwać trudności, tylko by je rozwiązywać. Wypełnia on rolę adwokata zdrowia.

- Ideę związaną z oddawaniem szpiku nagłaśnia się zwłaszcza wtedy, gdy potrzebują go osoby znane: artyści, sportowcy, celebryci. To chyba dobrze, bo dzięki temu można pomóc wszystkim, którzy go potrzebują. Ale chyba nadal za mało jest systematyczności przy tego typu akcjach…
- Ja udzieliłem na ten temat kilku wywiadów, które nie zawsze były dobrze przyjęte, gdzie mówiłem, że błędem było nagłaśnianie w środkach masowego przekazu, że potrzebny jest szpik np. dla wyśmienitej pianistki, dobrego matematyka czy poetki. Bo co pomyśli sobie wtedy matka małego, szarego wróbelka, jej ukochanego dziecka, które czeka na przeszczep. Przecież ono musi mieć takie same szanse jak ta artystka.

- Aby zostać dawcą, najpierw wystarczy przyjść i oddać krew, a potem czekać na ewentualne wezwanie. Jeśli jak najwięcej osób się zgłosi, to chyba lepiej?
- Problem polega na tym, że mamy bardzo mało pieniędzy na opisanie tych dawców, przebadanie ich pod kątem nosicielstwa wirusów, zanim zostaną wprowadzeni do rejestru. Opisanie jednego dawcy kosztuje ok. 700 zł. Choć nasz ośrodek oferuje leczenie na najwyższym, światowym poziomie, musi się z tym borykać.

- Zdarzyło się, że dawca odmówił przekazania szpiku, choć konkretny pacjent na niego czekał?
- Zdarzyło się to kilkakrotnie. Dawca ma do tego prawo, a my musimy być na to przygotowani. Ja nieraz podkreślam, że jeśli ktoś decyduje się zostać dawcą, to niech najpierw dokładnie to przemyśli. Nie wolno tego robić pod wpływem chwili czy na próbę.
Chciałbym powiedzieć o jeszcze jednej ważnej rzeczy. My tracimy pacjentów również wtedy, kiedy oni tracą wiarę w sukces. Ja u siebie w centrum transplantacji zakazuję gaszenia świateł…

- … w sensie dosłownym?
- Tak. Światła muszą być jasne. I chory musi widzieć to światło, które jest nosicielem życia. Chowanie się w bruździe, jak zając, doprowadza zawsze do nieszczęścia. Pacjent musi walczyć o swoje życie i lekarz musi walczyć o to samo. Musi być alpinistą na szczycie. To powinno być działanie bardzo mocno umotywowane, aby pobudzić u chorego instynkt przetrwania. Bez tego człowiek gaśnie, w sensie dosłownym i przenośnym: oddala się od świata, woli ciszę, nie ogląda telewizji, nie czyta, nie ćwiczy, nie dba o siebie, popada w depresję w związku z pobytem w szpitalu. Gdy gaśnie światło, gaśnie również szansa przeżycia. Tę informację zawsze przekazuję rodzinie.

- Czy po tylu dokonanych przeszczepach nadal odczuwa pan żal, gdy dochodzi do niepowodzenia?
- Odbieram to zawsze jako osobistą porażkę i często budzę się nad ranem z tą myślą, jeżeli tracę pacjenta. Każda osoba, której nie udało się uratować, zostaje w moim umyśle, jak karb na drzewie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska