Beata z Grodkowa nie poradziła sobie z życiem

Redakcja
Zawiniątko z dzieckiem podrzuciła pod drzwi przyszpitalnej przychodni w Grodkowie. Była 22, gdy pielęgniarka usłyszała kwilenie.
Zawiniątko z dzieckiem podrzuciła pod drzwi przyszpitalnej przychodni w Grodkowie. Była 22, gdy pielęgniarka usłyszała kwilenie. Sławomir Mielnik
Maleńka Ela przyszła na świat w pustostanie, w którym nie było wody ani ogrzewania. Matka owinęła dziecko, włożyła do reklamówki i w nocy podrzuciła pod drzwi przychodni.

Ta sprawa podzieliła mieszkańców Grodkowa. Jedni twierdzą, że Beatę P. zniszczyli urzędnicy. Inni - że sama jest sobie winna.

Było po 22.00, gdy pielęgniarka z przychodni przyszpitalnej w Grodkowie usłyszała za drzwiami kwilenie. Przed wejściem leżało zawiniątko. Kiedy zajrzała do środka, zobaczyła noworodka. - Dziewczynka nie leżała tam długo - mówi doktor Edward Dobosz, który odpowiada za organizację nocnych i świątecznych dyżurów w grodkowskiej przychodni. - Na szczęście, bo zostawienie takiego maleństwa nawet na kilkanaście minut w zimnie i na betonie mogłoby okazać się śmiertelne.

Dziecko natychmiast zbadał lekarz, nie było wyziębione. Matka ubrała je w kombinezon, owinęła w koce i wsadziła do reklamówki. - Myślę, że nieprzypadkowo wybrała to miejsce. O tej godzinie jest u nas jeszcze sporo pacjentów, więc pewnie spodziewała się, że szybko je ktoś znajdzie - uważa doktor Dobosz.

Lekarz ocenił, że noworodek przyszedł na świat 2 lub 3 dni wcześniej, prawdopodobnie nie w szpitalu, ale w domu. Świadczyć o tym miała pępowina, nie była fachowo zawiązana. Dziecko było zdrowe, nie miało obrażeń, ale na wszelki wypadek zostało przewiezione do szpitala na obserwację.

Poszukiwaniem matki zajęła się policja. Ustalenie jej nie było trudne. To, że Beata P. jest w ciąży, od pewnego czasu podejrzewali pracownicy ośrodka pomocy społecznej i sąsiedzi, ale ona konsekwentnie zaprzeczała.

Kilka miesięcy temu 24-letniej Beacie sąd tymczasowo odebrał czwórkę dzieci, po tym jak musiała wyprowadzić się z domu w Bąkowie, gdzie wcześniej mieszkała, a na wynajem nowego lokum nie było jej stać. Dwuletnie bliźniaki trafiły do rodziny zastępczej, 4-letnia dziewczynka - do domu dziecka, a 6-letni chłopczyk zamieszkał u babci. We wrześniu ubiegłego roku kobieta urodziła kolejne dziecko i uciekła ze szpitala. Chłopiec trafił do adopcji.

Karolina Bednarska mówi, że przeżyła szok, kiedy dowiedziała się, że jej siostra była w ciąży. Kobiety widywały się niemal codziennie, pani Karolina pomagała Beacie P. wywalczyć w gminie mieszkanie, w którym mogłaby zamieszkać i odzyskać dzieci.

- Po tym, jak Beacie zabrali dzieci, ona kompletnie się załamała. Zamknęła się w sobie, zaczęła unikać ludzi - przyznaje. - Jej zaokrąglony brzuszek nie dawał mi spokoju, ale ona zapierała się, że nie jest w ciąży. Kiedy to samo zaczęły podejrzewać panie z opieki, zmusiłam Beatę, żeby zrobiła test ciążowy.

Wyszedł negatywnie, choć cały czas byłam przy niej, więc nie miała możliwości, żeby mnie oszukać - opowiada Karolina Bednarska.

Przez dwa miesiące Beata P. mieszkała u siostry i szwagra w Grodkowie. - W końcu mąż nie zgodził się, aby dłużej u nas została. Tułała się więc po hotelach, za które płaciła ciocia, pomieszkiwała u znajomych, a w końcu wylądowała w pustostanie po pożarze, w którym wcześniej mieszkał nasz brat. Ten pustostan nie nadawał się do użytku, nie ma w nim ogrzewania ani bieżącej wody - wspomina pani Karolina.

Ela urodziła się w niedzielę

To w tym pustostanie w niedzielę na świat przyszło dziecko.

- Siostra wpadała do nas często, chociażby po to, żeby się wykąpać. W niedzielę rano napisałam jej SMS-a, żeby przyszła wcześniej, to zjemy razem obiad, ale odpisała, że źle się czuje - pani Karolina zamyśla się na moment. To wtedy siostra mogła już rodzić.

O podrzuconym pod pogotowie dzieckiem, którego matką mogła być Beata P., dowiedziała się od pani kurator. Kiedy pojechała do pustostanu, w którym mieszkała siostra, przeżyła szok.

- Wyglądała strasznie. Była niewyspana, wycieńczona, na podłodze pełno było krwi, a brzuszek zniknął. Kiedy mnie zobaczyła zaczęła, straszliwie płakać. Mówiła, że urodziła się dziewczynka i że nie chciała jej oddać, ale wstydziła się tego, co powiedzą ludzie i panie z opieki - wspomina Karolina Bednarska.

Beata P. twierdziła, że nie pamięta momentu porodu. To, jak podrzuciła dziecko, pamiętała jak przez mgłę. Mówiła, że dwa razy po nie wracała, aby przyjść z nim do siostry, ale w końcu stchórzyła… - Siostra przeszła załamanie nerwowe. Lekarz stwierdził, że to silna depresja, dlatego zdecydował, że musi zostać w szpitalu - mówi pani Karolina. - Udało mi się uprosić pielęgniarki, żeby pokazały mi małą.

Nazwały ją Ela… Jest taka śliczna i bezbronna - uśmiecha się blado i marzy o tym, że siostrze uda się kiedyś odzyskać nie tylko ją, ale również pozostałe dzieci

Pani Karolina twierdzi, że Beata wpadła w depresję po tym, jak odebrano jej dzieci. - Myślę, że ona już wtedy wiedziała, że jest w ciąży… Spodziewała się, że wkrótce wyjdzie to na jaw i że ludzie zaczną gadać. Bała się, że będą wytykali ją palcami, bo ledwo odebrali jej dzieci, a ona zaraz zafundowała sobie kolejne, choć przecież musiała zajść w ciążę kilka miesięcy wcześniej, gdy przy niej był jeszcze partner, no i mieli gdzie mieszkać - wzdycha.

Później z dnia na dzień z siostrą było coraz gorzej. - Wiedziała, że wkrótce będzie musiała się od nas wyprowadzić, w gminie ciągle słyszała, że na mieszkanie trzeba czekać…

W końcu przestała nawet jeździć i dzwonić do dzieci. Mówiła, że serce jej pęka, gdy maluchy pytają, kiedy je w końcu zabierze, a ona nie miała na to żadnych szans - opowiada pani Karolina. - Wie pani… Ja nie mówię, że ona dobrze zrobiła, podrzucając Elunię. Mogła przecież mnie poprosić o pomoc… Ale nie zachowała się też tak bezdusznie jak inne kobiety, co to albo usuwają ciążę, albo mordują dzieci, żeby ukryć problem - mówi.

Beata P. powiedziała siostrze, że ojcem córeczki jest jej były partner, z którym ma już czwórkę dzieci, choć z dokumentów wynika, że jej czwórka ma trzech różnych ojców, a w dwóch przypadkach ojcowie są nieznani.

Jej ostatni mężczyzna na początku roku wyszedł z zakładu karnego, a ona dała mu kolejną szansę. Liczyła, że on znajdzie pracę i łatwiej będzie wiązać koniec z końcem. Nic z tego, pomieszkał z Beatą kilka tygodni i zniknął.

Dzieci nie chodziły głodne

Marta Jaros przyjaźniła się z Beatą, gdy ta mieszkała jeszcze z dziećmi w domu w Bąkowie. - Ona o te swoje szkraby naprawdę dbała. Apetyty miały ogromne, ciągle jeść wołały, ale chociaż u nich się nie przelewało, one nigdy głodne ani brudne nie chodziły - opowiada. - Jak czasami dzieciom udało się rozplątać sznurek, którym zabezpieczała bramę, i przybiegały bawić się z moimi, to ona w ciągu kilku minut była, żeby sprawdzić, czy są bezpieczne - wspomina.

Pani Marta uważa, że kłopoty Beaty zaczęły się, gdy jej ojciec, który wcześniej opłacał wynajem domu, zaczął mieć problemy w pracy.

- Szef przestał im płacić, rzucał jakieś grosze, więc trudno było związać koniec z końcem. Wiem, jak było, bo mój mąż pracował w tej samej firmie - opowiada. - Właścicielka raz i drugi musiała czekać na pieniądze, więc w końcu wypowiedziała im umowę i Beata została z dziećmi na lodzie - mówi.

Na pomoc ojca dzieci nie mogła liczyć. Zresztą mieszkańcy Bąkowa nie mają o nim dobrego zdania. - To było niezłe ziółko. Do uczciwej roboty był lewy, za to w ogródku zaczął narkotyki hodować - mówi anonimowo jeden z mieszkańców.

Inni dodają, że kobieta na wsparcie opieki społecznej też liczyć nie mogła. - Nie raz się skarżyła, że zamiast pomóc, to tylko jej wymówki robią - mówi sąsiadka. Uwierzyła, bo sama miała podobne doświadczenia: - O pomoc poprosiłam ich tylko raz, jak chciałam dzieciom obiady w szkole załatwić. Potraktowali mnie jak intruza, nakrzyczeli, że mam rodzinę, a nie stać mnie na jej utrzymanie. Na koniec postraszyli, że napiszą do sądu, że o dzieci zadbać nie potrafię. Opieka obiady dzieciom jednak sfinansowała.

Pretensje do opieki ma również siostra Beaty. Nie może wybaczyć, że pracownicy socjalni nie próbowali pomóc kobiecie po tym, jak Beata uciekła ze szpitala, zostawiając w nim dziecko.

- Panie kazały tylko wziąć się jej w garść, przekonały, że ma oddać dziecko do adopcji, bo z wszystkimi sobie nie poradzi, i to wszystko - mówi rozżalona Karolina Bednarska. - Zaoferowali jej wprawdzie pomoc psychologa, ale tego, który działa w ośrodku. Siostra poszła na spotkanie dwa razy, ale nie miała do tej pani zaufania. Wiedziała, że ona jest koleżanką pań z opieki, z których strony spotkało ją wiele upokorzeń. Być może gdyby wtedy znaleziono inne wyjście, ta historia nigdy by się nie wydarzyła - spekuluje.

Ci, którzy znali Beatę tylko z widzenia, nie mogli uwierzyć, że porzuciła dziecko przed przychodnią. - Przecież te jej maluchy zawsze były czyste i zadbane, ona zresztą też. Widziałam, jak je do przedszkola prowadziła, w niedzielę w kościele w tej samej ławce co ja siadała - wspomina jedna z mieszkanek Bąkowa.

W przedszkolu, do którego chodził syn kobiety, również mają o Beacie P. dobre zdanie. - Zawsze dopytywała, czy zjadł śniadanie, czy był grzeczny, w domu uczyła go wierszyków - wspomina Iwona Kozbur, pod opieką której był chłopiec. - Niektórych rodziców musimy upominać, żeby przyprowadzili dziecko do przedszkola albo na czas je odebrali, ale z nią nigdy nie było problemów. Nie stać jej było, żeby całą wyprawkę naraz kupić, ale systematycznie dokupowała, co trzeba - mówi.

Zdaniem przedszkolanki Beata P. była osobą pogubioną, ale nie roszczeniową.

- Wiem, że kurator nie miał o niej dobrego zdania, twierdził, że ona zaniedbuje dzieci, dlatego prosił, żebym uważniej jej się przyjrzała. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zauważyłam coś niepokojącego - przyznaje.

Wiele zastrzeżeń pod adresem kobiety miał za to Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Grodkowie, pod opieką którego była Beata P. Pracownicy wyrażają zgodę na rozmowę, ale proszą o anonimowość.

- Kobieta ukrywała ciążę, zresztą nie po raz pierwszy. Pod koniec brzuch był już na tyle duży, że trudno było udawać. Ona upierała się przy swoim, dlatego kilkanaście razy prosiłyśmy, żeby przyniosła zaświadczenie od lekarza. Nie doczekałyśmy się, więc zawiadomiłyśmy o sprawie policję - mówi pracownica ośrodka.

Jej zdaniem siostra Beaty P. kłamie, mówiąc, że nie miała pojęcia o ciąży. - Kiedy już sprawa wyszła na jaw, pani Karolina powiedziała przy pracowniku socjalnym i kuratorach, że wiedziała o ciąży Beaty, ale nie sądziła, że dziecko tak szybko się urodzi. Wie pani... Moim zdaniem na odzyskaniu dzieci bardziej zależało siostrze pani Beaty niż samej matce…

Opowiemy anonimowo…

Kiedy o podrzuconym dziecku zrobiło się głośno w Grodkowie, ludziom rozwiązały się języki. Do pracowników ośrodka docierały słuchy, że kobieta dzień przed porodem była widziana na libacji w jednym w lokalnych barów, są też tacy, którzy grożą, że gdy Beata P. pojawi się w miasteczku, to zostanie zlinczowana.

W ośrodku pomocy społecznej pracownicy zarzekają się, że wielokrotnie próbowali pomóc, ale Beata P. nie chciała współpracować.

- Po tym, jak zostawiła dziecko w szpitalu, oferowaliśmy pomoc psychologa, odmówiła. Kiedy złożyła w gminie niekompletny wniosek o mieszkanie, prosiłyśmy, żeby go uzupełniła, też bez efektu. Po tym, jak straciła dach nad głową, mogła trafić z dziećmi do domu samotnej matki, ale miała wyrok w zawieszeniu za narkotyki. On jej nie dyskwalifikował, ale żeby dostać miejsce w ośrodku, musiałaby przejść terapię. Nie zrobiła tego - wyliczają całą listę zastrzeżeń.

Beatę P. źle wspomina również kobieta, która wynajmowała dom rodzinie. - Po wyprowadzce zostawili dom w fatalnym stanie. W domu panował jeden wielki smród i rozgardiasz. Blat kuchenny zdemontowany. Chromowane rury, na których był oparty, sprzedali, a drewno poszło na opał - relacjonuje i na dowód przesyła zdjęcia zrobione w mieszkaniu. - Ona spraszała do domu swoje koleżanki i kuzynki, tak że czasami mieszkało tam kilkanaście osób.

Sąsiedzi skarżyli się na awantury w środku nocy. Zdarzało się też, że znikała na 2-3 dni, a dzieci zostawały pod opieką nastoletniej siostry partnera - wspomina najemczyni.

Podobne sygnały miała opieka społeczna. Zdaniem kobiety Beata P. jedynie udawała troskliwą matkę. - W końcu ktoś się na niej poznał i zabrali dzieci. Ja się nie dziwię, bo one tam nie miały warunków do życia - kwituje.

Policja potwierdza, że kilkakrotnie była wzywana do rodziny na interwencje, na przykład w związku z zakłócaniem ciszy nocnej albo awanturami, choć rodzina nie miała założonej Niebieskiej Karty, która mogłaby świadczyć o tym, że w domu była przemoc.

Beata P. nie miała z czego płacić, więc zadłużała kolejne mieszkania. Po jednym z porodów zamki przed nią zmienił nawet brat, u którego wtedy mieszkała. Jako matka miała nadzór kuratora, jego zdaniem Beata P. zaniedbywała dzieci.

Kurator podejrzewał, że Beata znowu jest w ciąży, że kobieta jest w ciąży, ale przyniosła zaświadczenie, sfałszowane, że nie jest. - W ubiegłym roku urodziła dziecko w szpitalu i uciekła. Myślała chyba, że kurator nie dowie się o tej ciąży, ale sprawa wyszła na jaw. Myślę, że tym razem nie chciała ryzykować, dlatego podrzuciła dziecko pod przychodnią - mówi anonimowo pracownik sądu.

- Kiedy policjanci z kuratorem weszli do mieszkania, była umalowana i nie wyglądała na załamaną. W mieszkaniu było brudno, na podłodze mocz i odchody - opowiada nasz informator.

Sprawą porzucenia noworodka zajmie się sąd. Za narażenie dziecka na utratę życia lub zdrowia Beacie P. grozi od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. - Na razie stan zdrowia kobiety nie pozwala na to, aby ją przesłuchać - mówi asp. sztab. Mirosław Dziadek z Komendy Powiatowej Policji w Brzegu. Policja zabezpieczyła ślady w pustostanie, gdzie doszło do porodu. To, czy porzucone maleństwo faktycznie jest jej dzieckiem, mają potwierdzić badania DNA.

Beata P. miała szansę wyjść na prostą, odzyskać dzieci. Gmina przyszykowała dla niej upragnione mieszkanie. - W tej sytuacji nie wiem, co dalej. Zależy, jak sprawy się potoczą, co zdecyduje sąd… - odpowiada burmistrz Grodkowa Marek Antoniewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska