Beatlesi ukradli mi piosenki

Archiwum prywatne
Archiwum prywatne
Rozmowa z Andrzejem Rybińskim, wokalistą.

- Mija panu 43 lata na scenie. Dobrze wyliczyłam?
- Ale pani precyzyjna... Żeby nie powiedzieć drobiazgowa (śmiech).

- To znaczy, że pan ciągle nie liczy godzin ni lat...
- Nie muszę! Dziennikarze liczą za mnie! Nawet nie chcę sprawdzać, bo obawiam się, że wasze wyliczenia są dobre.

- Nie mogą być inne - 1968 to był rok, kiedy założył pan zespół Komety i Piotrusie.
- To prawda... Miałem wtedy - w co dziś aż trudno mi uwierzyć - niecałe 19 lat!

- Jak to się robi, żeby tak długo zostać na scenie? Młodzi artyści ozłociliby pana za receptę.
- Ale nie ma recept. Trzeba po prostu pracować. Jak się to komuś spodoba, to zostanie na dłużej. Oczywiście pod warunkiem, że będzie tego chciała również publiczność.

- Pan miał czas, że odpuścił sobie scenę. Dlaczego?
- To był przełom lat 80. i 90., trudny okres dla muzyki w Polsce. Wyjechałem bodaj na 6-7 miesięcy do Stanów, gdzie grałem w polonijnych klubach. Potem na trzy lata zacumowałem na promach pasażerskich i pływałem muzykując. Zarabiałem pieniądze i dzięki temu przetrwałem. Do regularnego koncertowania - na lądzie - wróciłem dopiero w 1993 roku. Ale i tak musiało upłynąć kolejne siedem lat, żebym nagrał płytę.

- Na swojej stronie internetowej pisze pan, że w czasach przemian ustrojowych w Polsce próbował się pan zajmować czymś niezwiązanym z muzyką i konsekwencje ponosi do dziś. O czym mowa?
- Próbowałem swoich sił w biznesie. Wróciłem wtedy ze Stanów, czas w Polsce dla muzyki był niewesoły, a ja miałem trochę gotówki zarobionej za oceanem. Dałem się wciągnąć w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, przedstawicielstwo niemieckiej firmy handlującej drzwiami i oknami z mahoniu. Moja działalność była ograniczona, wspólnika niestety nie za bardzo... Trwało to półtora roku. Niestety na tyle długo, by wspólnik zdążył mnie ogolić ze wszystkiego co miałem, zostawić z długami i zniknąć jak kamfora.

- Jak duże to były pieniądze?
- Duże. Oszczędności życia.

- Kiedy się pan zorientował?
- Gdzieś po półtora roku. Jestem łatwowierny, wychodziłem z założenia, że jeśli ja jestem w porządku wobec innych, to i oni muszą być w porządku wobec mnie. Inaczej nie wypada. Okazało się, że wcale nie.

- Próbował pan dochodzić sprawiedliwości?
- Doszedłem jedynie do wniosku, że jak się czegoś nie umie robić, to się nie powinno zaczynać. Wyobraziłem sobie, że będę biznesmenem, poważnym człowiekiem, który nie musi ganiać po świecie, żeby zarobić na życie, a gitarę zostawię sobie dla przyjemności. Dobrze, że choć ona mi została. Dzięki niej i muzyce odbiłem się dna. Na tym się przynajmniej znam - potrafię pisać, komponować, trochę śpiewać i tego się od tamtej pory trzymam.

- Ostatnia płyta - "Całym sercem" - ukazała się aż po 10 latach przerwy. Dlaczego?
- Bo to również był czas, kiedy królowała inna muzyka - w radiu, w telewizji. Media elektroniczne hołubiły wtedy wyłącznie publiczność, która miała do 25 lat. Dla tych po "40" czy "50" nie było nic. Próbowałem nawet coś nagrywać, promować, pokazywałem się w jakimś programie - tylko po to, żeby ludzie wiedzieli, że jeszcze żyję. Ale po pewnym czasie przekonałem się, że i tak nikt tego nie puści. Postanowiłem więc to przeczekać.

- Teraz wszystko się zmieniło?
- Czy wszystko - nie wiem. W każdym razie znalazłem przyjazny klimat i po wielu rozmowach podpisałem kontrakt z wytwórnią Universal Music.

- Pan się w każdym razie nic nie zmienił. Nie przyszło panu do głowy, żeby zamienić gitarę akustyczną na elektryczną i zagrać coś ostrego pod publiczkę?
- Nie. Cokolwiek się robi, to publiczność wyczuwa nieszczerość. A ja nie byłbym szczery, grając rockowe kawałki. Na szczęście wypracowałem sobie coś takiego, że ludzie po pierwszych dźwiękach piosenki wiedzą, że jest moja. Są tacy, którzy to krytykują i mówią, że niczego nowego nie robię. Ja twierdzę, że mam swój styl i swoją publiczność, i to mi odpowiada. Publiczności chyba też, bo ciągle ze mną jest. Druga rzecz, że chyba nie ma zbyt wielu takich jak ja, którzy tworzą piosenki z ładną melodią i tekstami, które o czymś mówią. Tak jest też na ostatniej płycie.

- Nostalgicznie jest też na niej trochę. I rodzinnie - jedną z piosenek dedykuje pan synowi i wnukowi.
- A mnie się wydaje, że płyta jest radosna. Ale też oczywiście jest w niej nostalgia. Nawet w tym moim nieśmiertelnym hicie "Nie liczę godzin ni lat" poza refrenem, gdzie śpiewam, że "to życie mija nie ja" jest nostalgicznie i refleksyjnie. Tak samo jest z "Nie płacz maleńka, szkoda łez". Ten klimat to cały ja.

- A propos "Nie płacz maleńka..." - to pana piosenka, którą śpiewa też Edyta Geppert. Nie żal było panu oddawać swoje piosenki. Prócz pani Geppert też Alicji Majewskiej czy Zdzisławie Sośnickiej.
- Zawsze jest żal. To tak, jakby oddawać swoje dziecko.

- Pisał pan w nocy dla kogoś na zamówienie, a rano się zastanawiał: dać czy nie dać? Bo ładne wyszło…
- W kilku przypadkach faktycznie tak było...

- W których?
- Tego nie powiem, żeby nie wywołać jakiegoś skandalu po latach (śmiech). A poważnie - oczywiście, bywało, że było trudno. Nawet mimo tego, że dla kogoś pisze się jednak pod jego skalę, wokal, osobowość. Ale potem entuzjastyczne przyjęcie tego, co się zrobiło, rekompensowało wszystko.

- Kiedyś festiwal opolski, na którym bywał pan wiele razy - z 2 plus 1, w duecie Andrzej i Eliza albo sam, kreował przebój za przebojem. Niektóre z nich nieśmiertelne, jak choćby "Nie liczę godzin ni lat" czy "Czas relaksu". Teraz - od czasu "Baśki" Wilków - tego nie ma. Dlaczego?
- Nie ma przełożenia pomiędzy werdyktem jury, a tym, co robią dziennikarze muzyczni w radiach i telewizjach. Każda stacja ma swoją politykę i każda według niej segreguje. A przecież żeby piosenka stała się popularna, musi być puszczana. Ludzie muszą się z nią osłuchać. Kiedyś nagroda w Opolu była splendorem. Sam występ był czymś absolutnie nobilitującym. Grałem u was na festiwalu w niedzielę, wracałem do domu w poniedziałek i cały blok na mój widok śpiewał moją piosenkę. Ludzie się uczyli z ekranu.

- Kiedy to się skończyło?
- Moim zdaniem w roku 89. Potem się zaczął trudny czas dla muzyki - wtargnęło to, co zachodnie, niekoniecznie dobre. Ludzie nie bardzo wiedzieli, jak się w tym poruszać. Pojawiły się zachodnie formaty w radiach i telewizjach, też niedobre dla muzyki. Ale żeby nie narzekać - trzeba mieć nadzieję, że po tym zachłyśnięciu publiczność już wie, czego szukać, co się jej podoba, co nie. A najpiękniejsze jest to, że wraca albo nie przestaje kochać piosenek sprzed lat.

- Śledzi pan młodą scenę muzyczną?
- Tak, zwłaszcza że z roku na rok pokazuje się coraz więcej bardzo zdolnych ludzi. Szkoda tylko, że ich wrażliwość zabijają te wszelkie muzyczne wyścigi w programach, słupki słuchalności czy oglądalności. Wszystko to jest potwornie hałaśliwe. Zawsze jest śpiewaniem czegoś, co już istnieje. Nie ma tworzenia, wyłapywania tych, którzy mają coś do powiedzenia, mają swój charakter.

- Przychodzą do tych programów, żeby się wybić. Wtedy, gdy pan debiutował, nie trzeba było tak się promować.
- Niekoniecznie. Proszę popatrzeć choćby właśnie na Opole, które było gigantyczną promocyjną machiną. Przecież przez amfiteatr przewinęła się cała masa piosenek, z których spora całkiem część jest dzisiaj zapomniana. Wybijały się tylko te najlepsze. Teraz jest jakieś niesamowite parcie na szkło. Wybicie się w takim programie, wejście do świata show-biznesu jest dla niektórych sensem istnienia. A prawda jest taka, że za rok, dwa, pięć zostanie niewielu. Bo czas zweryfikuje. Dopiero po czasie okaże się, czy ktoś ma coś do powiedzenia.

- Co to znaczy, że Beatlesi ukradli panu jakieś 160 piosenek?
- (śmiech) Faktycznie, tak kiedyś powiedziałem... Pomyślałem sobie kiedyś: przecież gdyby nie oni, to na pewno ja bym te piosenki napisał i zaśpiewał. Są takie oczywiste, prosto z serca. Żałuję, że byli pierwsi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska