- Jutro wystąpi pan podczas Opolskiej Nocy Kabaretowej w amfiteatrze. Czym chce pan rozśmieszyć opolską publiczność?
- Będę przede wszystkim konferansjerem, chociaż będzie okazja, by pokazać kilka swoich historii. I tych, które wyrobiona kabaretowo publiczność już zna, i kilka nowych. Ale zanim przyjadę do Opola, powiem coś pani o konferansjerach. Oni są jak biustonosz: nie wiadomo po co, ale podtrzymują pewien poziom. Takie jest moje zadanie.
- A co pana ostatnio rozśmieszyło?
- Historie rodem z Monty Pythona. W telewizorze jakiś facet rozmawiał z dziećmi, które jeszcze nie umiały mówić. No więc ten człowiek zadawał im pytania, a one coś mówiły w swoim języku. Najśmieszniejsze były wnioski, jakie ten człowiek wyciągał. W żadnym razie nie przystawały one do tego, co mówią dzieci. To był absurd i on mnie śmieszy najbardziej.
- Podczas ostatniego festiwalu opolskiego dużo mówił pan o Unii Europejskiej. Ten temat wróci w sobotę?
- Tak, ale nie z moich ust. Starsi koledzy będą na pewno odwoływać się do Unii. Ja wolę wymyślać historie, niż komentować rzeczywistość.
- Nie ma pan wrażenia, że życie już przerosło kabaret? Wystarczy obejrzeć i posłuchać polskich polityków, by już się uśmiać po pachy?
- Jest tak śmieszno, że aż straszno. Ale kabareciarze potrafią z tego wybrnąć. Wystarczy, że delikatnie przypomną, rzucą jakieś nazwisko, przypomną wydarzenie, by publiczność zrywała boki. Bo ludzie nie chcą, by im mówić wprost, wykładać kawę na ławę. Publiczność kabaretowa lubi subtelności.
- Warto przyjść w sobotę na Opolską Noc Kabaretową?
- Naprawdę warto. Bo opolanie uwielbiają kabaretony, których ostatnio na festiwalu piosenki nie mają. A to przecież w Opolu mieli możliwość na żywo wysłuchania dowcipów, z których potem śmiała się całą Polska. W amfiteatrze na pewno poczują tę niepowtarzalną atmosferę i będą mogli pośmiać się z swoimi ulubionymi satyrykami. Gorąco zapraszam.