Bezrobotny fryzjer z Opola napadł na bank z... kawałkiem drewna. Za pierwszym razem go wyśmiali

Mirela Mazurkiewicz
Łukasz L. na dzisiejszą (17.02) rozprawę przed Sądem Okręgowym w Opolu został doprowadzony z aresztu. Przyznał się do winy i przeprosił pracowników banku za stres, na który ich naraził.
Łukasz L. na dzisiejszą (17.02) rozprawę przed Sądem Okręgowym w Opolu został doprowadzony z aresztu. Przyznał się do winy i przeprosił pracowników banku za stres, na który ich naraził. Mirela Mazurkiewicz
32-letni Łukasz L. wpadł w spiralę długów i nie miał sposobu, jak się z niej wyplątać. Na pomysł z napadem wpadł w niedzielę, a dzień później ruszył do placówki, którą doskonale znał. Był już mądrzejszy o doświadczenia z pierwszego, nieudanego napadu w tym samym banku. Wyrok zapadł już na pierwszej rozprawie.

Łukasz L. na rozprawę przed Sądem Okręgowym w Opolu został w środę (17 lutego) doprowadzony z aresztu. Przyznał się do winy i przeprosił pracowników banku za stres, na który ich naraził.

Mężczyzna prowadził salon fryzjerski. Twierdzi, że jego kłopoty zaczęły się w 2012 roku, gdy złamał nadgarstek i przez wiele miesięcy był na zwolnieniu lekarskim.

- Musiałem zamknąć salon, a gdy pół roku później otworzyłem go na nowo, wielu klientów odeszło - mówił przed sądem.

32-latek twierdzi, że ból ręki wiele miesięcy po wypadku był nie do zniesienia, przez co zażywał silne leki. Później postanowił go uśmierzać narkotykami (odpowiada również za posiadanie środków odurzających).

Przed sądem mężczyzna przekonywał, że w kłopoty finansowe wpadł właśnie z powodu fatalnego złamania. Leczenie było kosztowne, a specjalista, do którego trafił - jak twierdzi - zasugerował mu wręczenie łapówki.

W postępowaniu przygotowawczym mężczyzna utrzymywał, że miał kilkadziesiąt tysięcy długu w bankach i u znajomych. - Pieniądze wydałem na auta, które rozbiłem - mówił wówczas.

Łukasz L. pierwszy raz napadł na bank w Opolu w grudniu 2019 roku. Doskonale znał tę placówkę, ponieważ w sąsiedztwie mieszka jego babcia, a on często w nim bywał. W środku była trójka pracowników. Napastnik zagroził im użyciem noża i próbował ukraść około 10 tys. złotych.

- Gdy powiedziałem, że to jest napad, oni zaczęli się śmiać. Miałem przy sobie scyzoryk. Wtedy mężczyzna zaczął wymachiwać nożyczkami, ja się przestraszyłem i uciekłem - relacjonował w postępowaniu przygotowawczym.

Za pierwszym razem śledczy nie połączyli go ze sprawą. Gdy wpadł po drugim napadzie, sam się przyznał do pierwszego, nieudanego skoku.

- Wiedziałem, że policja nie ma na mnie nic, ale sumienie mnie gryzło. Bałem się, że ktoś mógłby pójść siedzieć za mnie - mówił przed sądem.

Grudniowy napad się nie udał, a długi wciąż rosły. Łukasz L. zarejestrował się jako bezrobotny. Na pomysł z drugim skokiem wpadł w niedzielę, a dzień później wcielił go w życie. Tym razem jednak lepiej się przygotował. Zajrzał do banku przed południem, w drodze do babci i zorientował się, że pracownica jest sama. - Znałem ją, bo płaciłem w tym banku rachunki. Oceniłem, że łatwo pójdzie. Wiedziałem też, gdzie jest sejf - mówił przed prokuratorem.

Łukasz L. pomógł babci, a później wziął wyheblowany przedmiot przypominający broń, który znalazł kiedyś na śmietniku.

Pracownica banku przestraszyła się, ale próbowała powstrzymać złodzieja (ta sama kobieta była świadkiem pierwszego napadu).

Wtedy mężczyzna ją odepchnął tak, że upadła i zabrał blisko 40 tys. złotych oraz 3 tys. euro. Po wszystkim wrócił do babci i przebrał się w inne ciuchy, żeby nie budzić podejrzeń.

Te w których dokonał napadu próbował spalić pod osłoną nocy. Gdy się to nie udało, jak twierdzi, wrzucił je do Odry.

Część pieniędzy ukrył za budą swojego psa. Jeszcze w dniu napadu rozliczył się z jednym z kolegów, u którego miał dług.

Nazajutrz wymienił walutę w kantorze i wybrał się na zakupy. Sprawił sobie m.in. maszynkę do strzyżenia, grzebień i pelerynę. Tym razem jednak szybko do drzwi jego domu zapukali funkcjonariusze.

- Żałuję tego, co się stało i przepraszam pracowników banku za to, ze naraziłem ich na taki stres - mówił oskarżony.

Wyrok zapadł już na pierwszej rozprawie. Sąd Okręgowy w Opolu skazał Łukasza L. na 4 lat więzienia. Mężczyzna ma też zapłacić pokrzywdzonej pracownicy banku 2 tys. złotych zadośćuczynienia za doznaną krzywdę. Rozstrzygnięcie jest nieprawomocne.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Debata prezydencka o Gdyni. Aleksandra Kosiorek versus Tadeusz Szemiot

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska