Sytuacja jest wręcz dramatyczna. Ponieważ od wiosny ubiegłego roku systematycznie spada zbyt na drewno, zarówno nasze nadleśnictwo, jak i Lasy Państwowe nie mają obecnie żadnej rezerwy finansowej, którą moglibyśmy przeznaczyć na odśnieżanie leśnych dróg. W efekcie warstwa śniegu i lodu jest na nich tak gruba, że grzęźnie w niej nawet bardzo ciężki sprzęt - mówi oleski nadleśniczy Edward Rosół.
Aby zarobić na swoje utrzymanie i odprowadzić obowiązkowe składki na fundusz, z którego Lasy Państwowe utrzymują niedochodowe nadleśnictwa, Nadleśnictwo Oleskie zmuszone jest sprzedać co roku co najmniej 80 tys. metrów sześciennych drewna, za kwotę 12,5 mln zł. W ubiegłym roku się to nie udało. Sprzedaż spadła gwałtownie do 70 tys. m sześc. drewna i w konsekwencji tegoroczny budżet nadleśnictwa jest o 2 mln zł uboższy niż przed rokiem.
- Mamy do dyspozycji ok. 10 mln zł. 3 mln zł z tego musimy przeznaczyć na pozyskanie i tzw. zrywkę drewna, czyli dotransportowanie go do drogi wywozowej (samochód nie wjedzie między pnie). 2 mln zł kosztują nas coroczne zabiegi pielęgnacyjne lasów. 3,5 mln zł - utrzymanie całej służby leśnej i leśniczówek. Natomiast resztę pieniędzy pochłoną podatki oraz wspomniany fundusz leśny. Oznacza to, że ze wszystkich innych wydatków musimy zrezygnować. W tym także z remontów zniszczonych dróg oraz z zabiegów przywracających je w zimie do stanu przejezdności - wymienia nadleśniczy.
- Godzina pracy pługu przeciwśnieżnego kosztuje dziś średnio ok. 60 zł, a żeby odśnieżyć kilometr leśnej drogi, to w zależności od warunków, pług musi pracować trzech 3 do 5 godzin. Tymczasem sieć naszych dróg ma łącznie grubo ponad 5 tysięcy kilometrów. Nietrudno więc wyliczyć, że na jednorazowe ośnieżenie choćby tylko jednej setnej tych dróg, wydać trzeba minimum 9 tys. złotych - dodaje zastępca nadleśniczego Zbigniew Gil.
Dlatego też, począwszy od 20 grudnia, przejezdne są w oleskich lasach jedynie krótkie odcinki dróg, prowadzące do 22 leśnictw. Na pozostałych zaspy są takie, że pilarz czy drwal z dwudziestokilogramowym ładunkiem nie mają szans ich przebrnąć.
- Ponieważ, począwszy od pierwszych śnieżyc aż do chwili obecnej, z lasu nie wyjechał ani jeden metr sześcienny drzewa, zarówno my, jak i firmy zatrudniające leśnych pracowników przynosimy straty. Pobory bowiem trzeba pracownikom płacić. A jeśli do wiosny nie zarobimy na sprzedaży drewna pieniędzy potrzebnych na odnawienie lasów, to przyjdzie nam to odnowienie robić z kredytów bankowych lub jesienią. Czyli bez porównania większym kosztem - podsumowuje nadleśniczy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?