Targi nto - nowe

Bijało się...

Zbigniew Górniak Współpraca: Juliusz Stecki
Adam Gądek: - Każdy z nami chciał się napić, ale nikt nie chciał się bić.
Adam Gądek: - Każdy z nami chciał się napić, ale nikt nie chciał się bić.
Adam Gądek o gali boksu zawodowego w Opolu wyczytał z łamów NTO. Chętnie by przyjechał ze swojego Kędzierzyna obejrzeć mordobicie wysokiej klasy, ale zdrowie nie pozwoli.

Była gwiazda opolskiego boksu choruje na nogi. Chodzi o kulach, kuruje się w sanatoriach. Pół wieku temu Gądek poruszał się po Opolu lekko rozkołysanym krokiem boksera wagi ciężkiej, krokiem zarezerwowanym dziś dla najbardziej wypasionych sterydami dresiarzy.
- Ludzie rozstępowali się, kłaniali, zawsze miałem przy sobie kłębek kibiców. Wołało się Jurka Krzemińskiego z centrum, dołączali Górniacy z Zaodrza i miasto było nasze - wspomina 73-letni dziś mistrz.
To były lata pięćdziesiąte. Opolski boks przeżywał swój okres świetności, który zaczął się zaraz po wojnie, kiedy to w 1946 roku niezmordowany Leon Zalisz założył sekcję pięściarską OKS "Odra". Zalisz został jej kierownikiem i instruktorem.
Klubów zatrzęsienie
Wkrótce w mieście zaroiło się od bokserskich klubów. W niewielkim wtedy obszarowo i ludnościowo Opolu walczono na pięści w aż pięciu sekcjach: w Lwowiance, w Odrze, która dostała potem do nazwy człon Budowlani, ale wcześniej wchłonęła Lwowiankę; w ZZK (klub kolejarski), w Leopolii (boks uprawiali tam też kolejarze, ale za to sami lwowiacy), no i w późniejszej Gwardii (klub milicyjny).
Walki w ringu elektryzowały wtedy miasto, do sali przy ul. Dubois ściągali partyjni notable, milicyjna wierchuszka, starzy lwowiacy, przekwaterowani wyrokiem historii do Opola, piękne kobiety i pospolita żulia.
- Było się tak trudno dostać, że nawet ojca musieliśmy z bratem Andrzejem wciągać na mecz przez piwniczne okienko na węgiel - wspomina były bokser Jerzy Górniak.
Na początku lat 50. najsłynniejszym trenerem był w Opolu szkoleniowiec Odry - Leopold Michniewicz, lwowiak, przedwojenny wicemistrz Polski. Jego podopiecznym był m.in. jego brat Marian, obaj nie żyją.
Dla sławy kozackiej
- Dzisiaj boks to nie boks. Dzisiaj boks to pieniądze - powiada Adam Gądek. - A kiedyś to walczyliśmy za kolację po meczu i za 125 złotych diety. Biliśmy się z pasji, no i dla sławy kozackiej, młodzieńczej...
Kolacje opolscy bokserzy jadali w katakumbach, specjalnie wydzielonej dla nich podziemnej salce kasyna, gdzie dziś znajduje się restauracja "Czardasz". Dostać się tam i poimprezować z opolskimi bokserami to był wtedy szpan. - Każdy z nami chciał się napić, każda chciała zatańczyć, nikt się nie chciał bić - mówi Gądek, który oprócz zabójczego ciosu dysponował wtedy zabójczą męską urodą.
Dziś sięgnąć do tamtych czasów można jedynie na dwa sposoby. Dzięki suchym statystykom, które zachowały się w starych biuletynach Odry, ale kogoż po latach obchodzą statystyki? Oraz poprzez anegdoty, w jakie obrosły tamte bokserskie czasy. Coraz trudniej je zdobyć. Nie żyją już bracia Michniewiczowie, zmarł Andrzej Górniak, odszedł z tego świata posiadacz najbardziej atomowego ciosu Wincenty Zarzycki; Gądek i Krzemiński walczą z chorobami; Stanisław Żuchowski, bohater meczu z Wojwodiną Novy Sad widziany był kilka lat temu "gdzieś w Lubinie", reszta rozpierzchła się po świecie i sanatoriach. Pierwszy mistrz polski juniorów, Franciszek Kraus, wyemigrował aż do RPA, gdzie do emerytury był policjantem. Natomiast pierwszy opolski medalista mistrzostw Polski seniorów (brąz), Ryszard Greń, przeniósł się do Krakowa.
Jednak to i owo uchowało się w przekazach ustnych...
Podstęp bliźniaków
Wspomina 84-letni dziś Roman Dąbrowski, w przeszłości kierownik sekcji bokserskiej Odry:
- To był mecz w Biskupicach, biliśmy się z tamtejszą drużyną o awans do wyższej grupy. Punktacja była na naszą niekorzyść i musieliśmy wygrać wszystkie trzy ostatnie walki, żeby awansować. W średniej i półciężkiej mieliśmy dwóch asów, czyli Krzemińskiego i Gądka, który jeszcze wtedy nie chodził w ciężkiej. No, ale w samej ciężkiej klops: nie mamy zawodnika, będzie walkower i przegramy mecz. Mieliśmy na szczęście legitymację niejakiego Myćka, który był... piłkarzem, ale tego w dokumencie nie było. I na tę legitymację wystawiliśmy mojego współpracownika, Włodka Drożdżyńskiego. On był olbrzymi, ale nigdy nie miał nic wspólnego z boksem. Chytrość polegała na tym, żeby wystraszył przeciwnika. W szatni Gądek z Krzemińskim podjęli akcję propagandową: ten Myciek, bo przecież pod takim nazwiskiem wystawiliśmy Włodka, to ma cios, mówili przeciwnikom, zabije waszego, zmiecie go z ringu. Pomogło to, że Gądek wygrał swoją walkę przez nokaut. Phi, co tam Gądek, powiedział wtedy na zapleczu Krzemiński, on przy Myćku to mucha. No i tamten bokser z Biskupic wyjrzał tylko przed walką przez kotarę, zobaczył olbrzymiego Włodka w ringu, wrócił do szatni, ubrał się i poszedł na miasto pić. Walkower, nasz awans...
- Takich oszustewek było więcej - uśmiecha się pan Roman.
Kiedyś do Opola przyjechała renomowana Warta Poznań. To był rewanż po porażce w Poznaniu 7:9. W szeregach Warty walczył niejaki Kasperczak, wicemistrz Europy. Wypadło, że bić się z nim ma Jerzy Górniak. Panika, bo na pewno sobie nie poradzi. I wtedy władze klubu sięgnęły do podstępu. Na wadze stanął Jerzy, ale między liny wyskoczył jego bliźniak jednojajowy - Andrzej. Jako silniejszy i cięższy miał większe szanse. I wykorzystał je. Na drugi dzień prasa sportowa trąbiła o zwycięstwie Odry i nikomu nie znanego Górala z Opola. Górala, bo bliźniacy przez długi czas nie występowali pod własnym nazwiskiem z obawy przed matką. Kobieta nie tolerowała boksu.
Złamać szczękę dla mamy
Inne matki też miały kłopot z akceptacją pasji ich synów. Adam Gądek walczył kiedyś w meczu z ŁKS-em Łódź z niejakim Jaskółą, weteranem ringu i podiów na różnych wysokościach. Udawało mu się obijać Jaskółę, ale stary wyjadacz trafił Gądka w punkt i posłał na deski. I wtedy między liny wkroczyła matka pana Adama. Oberwało się i sędziemu, i Jaskóle. Pani Gądek biła obu parasolką.
Matce zapewne zawdzięcza też swe sensacyjne zwycięstwo w wadze ciężkiej nad Jugosłowianinem Davidoviciem Stanisław Żuchowski. To był mecz ze słynną Wojwodiną Nowy Sad. Opolanin wygrał w niej przez nokaut, zapewniając tym samym zwycięstwo Odrze. Jego relacja po meczu była nieskomplikowana jak prawy prosty:
- Obrabiał mnie Jugol na ścierkę cały czas, a matka darła się z trybun: Stasiu, on cię zabije, Stasiu, on cię zabije. No i się odwinąłem, nawet nie wiem kiedy...
Efektem "odwinięcia się" było złamanie jugosłowiańskiej szczęki w dwóch miejscach. Kiedy rozentuzjazmowany tłum niósł Żuchowskiego na rękach ulicami Opola, redaktor Stanisław Chodyniecki z "Trybuny Opolskiej" wiózł Davidovicia swoim samochodem do szpitala.
Bo boks boli...
- Wie pan, dlaczego młodzi ludzie dziś nie garną się do boksu? - pyta Roman Dąbrowski, który oprócz tego, że prowadził przed laty Odrę, przesędziował jeszcze w ringu 5,5 tysiąca walk i był świadkiem niejednej jatki. - Nie garną się, bo boks boli. Poza tym teraz każdy chciałby być od razu zawodowcem, zarabiać olbrzymie pieniądze. W ringu zawodowym stają 19-latkowie, zupełnie nieprzygotowani na takie starcia. Moi chłopcy bili się za kolację, a jak który miał jubileuszową walkę, dostawał garnitur. Byłem swego czasu dyrektorem Domu Towarowego "Centrum", miałem możliwości...
Opolski boks próbowali wskrzesić na początku lat 80. Leopold Michniewicz i Jerzy Krzemiński. W historycznej salce przy ul. Dubois uczyli na starym sprzęcie kilkunastu zapaleńców, jak trzymać gardę i wyprowadzać sierpowe. Pan Leopold chadzał wtedy w nienagannym prochowcu i eleganckim kaszkiecie. Wyglądał jak silna postać z innej epoki, podczas gdy wszystko wtedy wokół psiało. Spsiała też i szkółka bokserska.
Walka cienia z cieniem
Walka na pięści wchodzi w krew i krąży w niej do końca życia. Czasem objawia się gadżetową nostalgią: Jerzy Górniak aż do zezłomowania swej syrenki woził zawieszone na przednim lusterku miniaturowe rękawice bokserskie. Dyndając na zakrętach, przypominały mu czasy czupurnej młodości. Innym razem boks wyłazi z człowieka w sytuacjach najmniej oczekiwanych.
Mówi opolski lekarz: - W 1998 roku badałem Andrzeja Górniaka. Miał już zaawansowanego alzheimera, nie wiedział, gdzie jest, z kim rozmawia i o czym. Był nieświadom swego stanu. Chciałem go rutynowo zważyć, więc postawiłem na wadze w samych tylko spodniach. I ta waga obudziła w jego umierającym mózgu jakiś impuls, jakieś wspomnienie dawnego ważenia przed walką. I ten śmiertelnie chory stary mężczyzna zeskoczył nagle z wagi i odegrał mi w gabinecie regularną walkę z cieniem. Jak bokser w szatni przed walką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska