Biznes nie służba, chaos nie organizacja. Krzysztof Zyzik o służbie zdrowia w czasach Covid-19 [KOMENTARZ]

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
pixabay
Przyznam, że nie mogę już słuchać apeli medycznych autorytetów, by Polacy na powrót gremialnie odwiedzali przychodnie i lekarzy specjalistów. By nie odkładali leczenia ważnych chorób na „po pandemii”, bo udar czy rak nie zaczeka, a wirus może być z nami nawet kilka lat.

Oczywiście, autorytety mają rację. Przez strach przed COVID-em radykalnie spadła wykrywalność innych poważnych chorób, w tym nowotworów. Wielu chorych wróci do przychodni, kiedy na pomoc będzie już za późno.

To wszystko święta prawda, tylko medycy z telewizji jakby nie zauważali, że problemem są nie tyle pacjenci, ile ich koledzy w białych kitlach.

Większość znanych mi osób chce się leczyć, tylko utrudniają im to często sami lekarze i organizatorzy tak zwanej służby zdrowia. Piszę tak zwanej, bo to już od dawna jest bardziej biznes, niż służba.

Nie ma tygodnia bym nie słyszał od czytelników, jak wielu lekarzy i wiele przychodni porzuciło swoich pacjentów. Ci, którzy mieli służyć, którym jeszcze wiosną biliśmy brawo na balkonach, pouciekali przed chorymi, przestawili się gremialnie na „teleporady”, na które zresztą też trzeba długo czekać.

Oficjalnie lekarze tak się przed nami chronią dla naszego dobra. W końcu, kiedy ich rozłoży COVID, nie będzie nas miał kto leczyć...

Argument ten potraktowałbym poważnie, gdyby ci sami lekarze, którzy rzekomo z troski o pacjentów pochowali się przed nimi w publicznych przychodniach, obawiali się chorych także prywatnie. Tymczasem trudno nie mieć wrażenia, że cały ten kryzys jest wykorzystywany przez wielu medyków do rozwijania prywatnych biznesów - klinik i gabinetów.

Tak, ewidentnie mamy nowy cud nad Wisłą. Z postępowania wielu lekarzy można wnioskować, że pacjenci zakażają tylko wtedy, gdy przychodzą „na NFZ”.

Z kolei nic tak skutecznie nie eliminuje ryzyka COVID-a, jak mikroklimat prywatnego gabinetu i dwie stówki za wizytę. Dlatego prywatnie medycy przyjmują ile wlezie, w dodatku za wyższe stawki. To kolejny akt specyficznej „solidarności” ze społeczeństwem. W czasie, gdy setki tysięcy Polaków zarabiają mniej lub tracą pracę, medycy gremialnie podbijają stawki.

Piszę o tym z przykrością, bo znam dobrze wielu świetnych i oddanych pacjentom lekarzy. Ale to również od nich słyszę, że zbyt duża część środowiska zachowuje się nieodpowiedzialnie i stosuje podwójne standardy.

Na przykład w szpitalach, które stały się prawdziwymi twierdzami (brakuje tam jeszcze tylko wieżyczek strzelniczych). W Łodzi doszło do tego, że matki ponad trzy miesiące nie mogły przytulić swoich chorych maluszków (!). Za to szpitalni lekarze po robocie mogą lecieć do prywatnych gabinetów, przed którymi nikt nie rozstawia namiotów, a i maseczki na korytarzach nie są żelazną regułą.

Logiki w tym nie ma żadnej. Jest krzywda pacjentów i zwykły strach, co dalej, jeśli cały ten system mający zapewnić bezpieczeństwo lekarzom i ich pacjentom, będzie jednym wielkim picem.

Tak jak wielkim picerem był Łukasz Szumowski, którego jeden z biskupów nazwał nawet Łukaszem Ewangelistą (bo pan minister głosił nam dobrą nowinę). Dziś już wiemy, że był on ledwie fałszywym prorokiem.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska