Bliźniaczki Kamila i Martyna ratowały umierającą sąsiadkę

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
- To była okropna adrenalina i nerwy. Ale nasza chęć uratowania tej pani życia i upór były silniejsze od wszystkiego. Nie zawahałyśmy się ani przez chwilę - opowiadają jedna przez drugą: Kamila i Martyna Ponikiewskie, bliźniaczki z Burgrabic (gmina Głuchołazy), które w ubiegłym tygodniu fachowo przeprowadziły resuscytację.

Dramatyczne chwile rozegrały się 4 lutego w Burgrabicach, około godz. 15.20. Dziewczęta zostały zaalarmowane przez swoja mamę, że pod lasem leży sąsiadka i najprawdopodobniej umiera.

- Robiłyśmy wtedy coś przy drzewie w domu. Mama spanikowała, krzyczała, że kobieta leży i się nie rusza. Zdążyłyśmy zabrać ze sobą tylko podręczny zestaw pierwszej pomocy i pobiegłyśmy na miejsce - relacjonuje Kamila. - Ta pani faktycznie leżała w błocie, twarzą do ziemi, była sina, miała rozbite czoło i opadnięty jeden kącik ust, co świadczyć mogło o przebytym udarze. Nie oddychała, tętno było prawie niewyczuwalne.

Bliźniaczki natychmiast wezwały pogotowie i przystąpiły do resuscytacji. - Naprzemiennie robiłyśmy jej masaż serca i wentylowałyśmy, czyli pomagałyśmy oddychać za pomocą rurki ustno-gardłowej, którą donieśli nam strażacy z OSP - dodaje Martyna Ponikiewska. - Po pięciu cyklach odzyskała tętno, pojawiły się lekkie kolory na jej sinej twarzy. Byłyśmy dobrej myśli.

W tak dramatycznej sytuacji siostry z Burgrabic znalazły się po raz pierwszy w życiu.

- Najgorsze było chyba uczucie, gdy pod naciskiem rąk, wykonując masaż serca, czułam jak pękają żebra. Ale wiedziałam, że w momencie ratowania człowieka często dochodzi do takich sytuacji i nie wolno na to zwracać uwagi. Bo najważniejsze, żeby pomóc komuś przeżyć - przyznaje Kamila.

Prowadzona przez dziewczyny akcja ratunkowa trwała około 25 minut - dopóki nie przyjechało pogotowie ratunkowe. Nie odpuściły ani na moment. Mimo że z tłumu, który zebrał się wokół miejsca zdarzenia, padały komentarze, żeby dziewczyny dały sobie spokój, bo umierająca nie cieszyła się w okolicy dobra opinią. - Nie zwracałyśmy na takie gadanie uwagi. Każdemu trzeba pomóc. Bez względu na wiek, płeć i status społeczny. I nieważne czy była brudna, pijana, czy cała utytłana w błocie. To przecież człowiek - podkreślają.

Ze swoich podopiecznych dumna jest Irena Wolak, pełniąca obowiązki szefowej nyskich Maltańczyków. - Zrobiły kawał dobrej roboty. Są niesamowite! - emocjonuje się pani Irena. - I pomimo, że dwa dni później w szpitalu ta pani jednak zmarła, ważne, że Kamila i Martyna podjęły się tego trudnego zadania, nie martwiąc się, że pobrudzą spodnie albo przemarzną im kolana i nadgarstki. Zdały swój życiowy egzamin na medal

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska