Bogactwo uszlachetnia

Stanisław S. Nicieja
W historii Polski też spotykamy selfmademanów, o których niestety historycy milczą. (fot. sxc)
W historii Polski też spotykamy selfmademanów, o których niestety historycy milczą. (fot. sxc)
Powodzenie i sukces finansowy są zjawiskiem ponadczasowym. W dziejach cywilizacji nie było epoki, aby niektórzy ludzie nie sięgnęli po milionowe fortuny.

Amerykanie, w przeciwieństwie do Polaków, w swej edukacji narodowej eksponują takie postacie. Uważają, że bogacenie się w oparciu o pracę, solidność, oszczędność i zaradność jest tytułem do chwały. Nie tolerują biednych polityków, którzy idą do polityki pod hasłami służby narodowi, a właściwie - aby tam zarobić.

W Polsce ciągle, nie wiedzieć dlaczego, najlepszą legitymacją dla polityka jest świadectwo jego ubóstwa. Ileż to swego czasu pochwał spływało na Traugutta, później Piłsudskiego, a w czasach PRL na Gomułkę za to, że żyli jak abnegaci: w skromnych mieszkankach, nie dbając o komfort. Trwa u nas ten osobliwy pogląd, że poświęcenie się sprawie publicznej wymaga pogardy dla dóbr doczesnych, dla wszystkiego, co jest smakiem życia i jego urodą. Żyć szeroko jak Churchill, Mitterrand czy Berlusconi to u nas nadal ryzyko politycznej wywrotki.


Legenda pucybuta

 

Amerykanie ukuli specjalny termin selfmademan - od angielskich słów self i made - sam siebie zrobić, sam siebie wykreować, sam z niczego stworzyć swoje bogactwo.

Pierwsze fortuny milionowe pojawiły się w Stanach Zjednoczonych w połowie XIX wieku. Pionierami byli:

John Jacob Astor (1763-1848), emigrant z Niemiec, który dorobił się ok. 20 milionów dolarów na handlu futrami i nieruchomościami;

> Cornelius Vanderbilt (1794-1877), syn holenderskiego emigranta, dorobił się kroci na budowie kolei w Ameryce; umierając, zostawił majątek oceniany na 105 milionów dolarów i flotę handlową złożoną z 28 statków;

John Davison Rockefeller (1839-1937) osiągnął miliony dzięki eksploatacji pól naftowych;

Andrew Carnegie (1835-1919) wzbogacił się na produkcji stali, a jego nazwisko znamy dziś głównie dzięki najsłynniejszej, obok La Scali, scenie operowej Carnegie Hall w Nowym Jorku;

Henry Ford (1863-1947) - wzbogacił się na produkcji samochodów, on to wprowadził pierwszą ruchomą taśmę produkcyjną na trzy zmiany i aby pokonać konkurencję, ograniczył produkcję do jednego modelu w jednym kolorze.

Pochodzili z biednych rodzin

Pochodzili z reguły z rodzin ubogich i najczęściej pozbawieni byli beztroskiego dzieciństwa. Już jako kilkunastoletni chłopcy musieli ciężko pracować.

Carnegie był gońcem w przędzalni i roznosicielem telegramów, Astor - chłopcem na posyłki w magazynie futrzanym, Vanderbild jako dziecko sprzątał na promach, w wieku 11 lat zakończył edukację, a w wieku 16 lat miał już własną firmę zajmującą się przewozem promowym ładunków; Rockefeller krążył po domach, sprzedając lekarstwa, pierwsze zarobione 50 dolarów w wieku 7 lat pożyczył sąsiadowi na 7 procent. Gdy odzyskał dług z procentem, uznał, że od tej pory pieniądze będą same pracowały na niego.


Trzeba umieć się dzielić

Przyzwyczajeni od młodych lat do ciężkiej pracy, często pozostawali wierni surowym zasadom i stosowali iście purytańską dyscyplinę. Częstokroć zadziwiała ich oszczędność, a nawet skąpstwo. Jest na ten temat wiele anegdot.

Dla przykładu - kiedy w roku 1877 umierał sędziwy, 83-letni założyciel dynastii Vanderbiltów, lekarz - aby go wzmocnić - zalecił mu pić szampana. Vanderbilt, słysząc to, odezwał się słabym głosem: "A woda sodowa nie wystarczy?". Hetty Green, jedyna w tym czasie kobieta, która grając na giełdzie, osiągnęła fortunę 100 milionów dolarów, była tak skąpa, że gdy jeden z dyrektorów wielkiego sklepu konfekcyjnego zwrócił jej uwagę na podartą woalkę, zgodziła się przyjąć od niego nową za darmo, po czym zapytała: "A może ma pan jakąś suknię przecenioną?". I kupiła najtańszą - za 50 centów.

Nie wszyscy selfmademani uważali robienie pieniędzy za cel sam w sobie. Rockefeller sądził, że zdolność zdobywania majątku jest talentem danym od Boga i że należy używać go dla dobra ludzkości. Był u schyłku życia wielkim filantropem i fundatorem Uniwersytetu Chicagowskiego. Carnegie, który osiągnął majątek liczący 350 milionów dolarów, jako trzydziestolatek przestał gonić za fortuną, marzył o studiach w Oxfordzie i życiu wśród artystów: malarzy, muzyków, aktorów i poetów oraz wśród intelektualistów. Przez ostatnie dwadzieścia lat życia rozdawał swoje miliony właśnie głównie artystom i uczonym, zostawiając w efekcie rodzinie tylko 10% swego majątku.

Na ogół ci prości ludzie, dorobiwszy się milionów, nie osiągali wyrafinowanych gustów i rzadko, jak Carnegie, oddawali się marzeniom i hołubili ludzi sztuki i nauki. Dla przykładu milioner Henry Ford, namawiany do zakupu obrazów, otrzymał od zachęcającego go sprzedawcy trzytomowy album z reprodukcjami arcydzieł malarstwa światowego. Ford tak ucieszył się tym albumem, że nie chciał już słyszeć o oryginałach. Reprodukcje w pełni go zadowoliły.

Przyszła i kolej na próżność

W drugim pokoleniu amerykańskich selfmademanów pojawiały się już objawy snobizmu i próżności, używania bogactwa. Kupowano zamki i pałace w Europie, przewożono je do Stanów ku uciesze całego świata. Młodzi Vanderbiltowie zatrudnili do budowy swego pałacu 60 rzeźbiarzy z zagranicy.

Oscar Wilde - wybitny pisarz angielski, a jednocześnie świetny satyryk - kpił z amerykańskich selfmademanów. Z właściwym mu humorem opisał jednego z milionerów, który miał kupić w Europie słynną rzeźbę Venus z Milo - jak wiadomo, posąg starożytnej bogini przetrwał do naszych czasów okaleczony, pozbawiony rąk. Gdy rzeźbę mu dostarczono do Nowego Jorku, podał przewoźnika do sądu za niedopilnowanie transportu i "uszkodzenie" rzeźby, której rzekomo ubito ręce. Absurdu dopełniał fakt, że wygrał w pierwszej instancji amerykańskiego sądu, gdzie sędziowie też nie mieli pojęcia o wyglądzie tej rzeźby.

Fortuny selfmademanów powstawały często w atmosferze bezpardonowych zmagań. Wyróżnikiem jednak amerykańskich magnatów finansowych było to, iż z własnej woli, bez żadnego przymusu, tworzyli z czasem wielkie fundacje i ofiarowywali duże kwoty na cele publiczne. Fundacje Rockefellera, Carnegiego, Forda łożyły ogromne sumy na szkoły, uniwersytety, badania medyczne, kościoły, muzea. Tym do dziś odróżniają się od europejskich milionerów.

Milioner z Zaodrza

W historii Polski też spotykamy selfmademanów, o których niestety historycy milczą. Oto przykład Mariana Bałłabana, zupełnie zapomnianego selfmademana, który po wojnie osiadł w Opolu i prowadził na Zaodrzu własny sklep. Był ojcem znanego opolskiego dziennikarza i współtwórcy festiwalu opolskiego Jerzego Bałłabana.

Przed wojną Marian Bałłaban był właścicielem kilku szybów naftowych w Borysławiu i miał podobne fascynacje artystyczne jak w Ameryce Andrew Carnegie. W historii zapisał się głośnym swego czasu happeningiem. Sprowadził on bowiem do Drohobycza teatr lwowski w świetnej obsadzie, z czołówką ówczesnych aktorów polskich i bardzo głośnym reżyserem Wilamem Horzycą. Reżyser wiedział, że wszystkie 700 biletów zostało sprzedanych.

Gdy podniosła się kurtyna, aktorzy dostrzegli, że na widowni siedział tylko jeden człowiek, właśnie Bałłaban. Po spektaklu skonfundowany zespół aktorski pytał, co się stało. Bałłaban odpowiedział: "To ja wykupiłem wszystkie bilety. Nie chciałem, żeby ktoś na widowni rozpraszał moją uwagę". Stać go było na to, bo był bogatym drohobyckim fabrykantem.

Innym sławnym polskim selfmademanem w Drohobyczu, Borysławiu, Lwowie i na Pokuciu był Stanisław Szczepanowski, zwany też "królem polskiej nafty". To on był odkrywcą i właścicielem bogatych złóż naftowych w Słobodzie Runguskiej, jednym z najbogatszych Polaków, posłem do parlamentu wiedeńskiego i słynnym publicystą, autorem m.in. książki "Nędza Galicji" i hojnym sponsorem i filantropem.

Ale najbogatsi w Polsce selfmademani związani byli z Łodzią, zwaną w XIX wieku "ziemią obiecaną", gdzie do wielkich fortun doszli tacy producenci tkanin jak Izrael Poznański, Karol Scheibler, Gustaw Geyer, Ludwik Grohman. Na Śląsku jednym z największych selfmademanów był Karol Godula - właściciel hut cynku i wielu kopalń - oraz jego przybrana córka Joanna Gryzik Schaffgotschowa, słynna "Dama z harfą", która wybudowała wspaniały pałac w Kopicach, dziś zrujnowany, i była niezwykle hojną filantropką: tworzyła sierocińce, budowała kościoły, pomagała artystom. Jej pomnik stoi dziś na wzgórzu uniwersyteckim w Opolu.

W Polsce brak jest książek i dostatecznej popularyzacji ludzi sukcesu, którym dobry los sprzyjał, fortuna obdarzała największymi łaskami i którzy umieli swoim osiągniętym w trudzie bogactwem dzielić się z biednymi: budować szkoły, wydawać książki, wspierać artystów, służyć nauce i kulturze polskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska