Dla samorządów ten fakt to zapowiedź drastycznych ograniczeń w zaciąganiu kredytów. Choć gminy nie przyczyniły się do zapaści publicznych finansów, to one poniosą najbardziej dotkliwe konsekwencje. Dzieje się to w najgorszym z możliwych okresów: akurat jest szansa, by skorzystać z funduszy pomocowych Unii Europejskiej. Ale by zgarnąć pieniądze z puli, trzeba najpierw wyłożyć swoje 25 procent, a te właśnie środki najczęściej pochodzą z kredytów. Sprawdzi się więc stara zasada, że biedny dwa razy traci.
Na początku lat dziewięćdziesiątych samorządy gminne przeznaczały około 20-30 proc. swoich budżetów na inwestycje. Potem już było tylko gorzej. Państwo co rusz przerzucało na nie nowe zadania, niestety, nie zawsze pamiętając o ich sfinansowaniu. W ciągu trzech lat niektóre gminy straciły około jednej trzeciej puli pieniędzy, którymi wcześniej dysponowały. Dzisiaj, gdy trudno związać koniec z końcem, inwestuje się, ale najczęściej za pieniądze pożyczone. Z własnego budżetu nie ma jak. Brak pożyczek oznacza dla gminy nawet nie stagnację, ale cofanie się.
Gminy mają właściwie ostatnią szansę, by sięgać po kredyty teraz, póki jeszcze można. Ale znowu jakby chwila niezbyt odpowiednia: wybory za pasem i mało kto zechce narażać się na zarzut, że zostawił po sobie zadłużony budżet. Z drugiej strony każdy z wójtów i burmistrzów czuje na plecach oddech wyborców. Chciałby przecież w ich oczach wypaść jak najlepiej. A poza tym nie jest łatwo wytłumaczyć ludziom, którzy przywykli, że gmina doprowadza wodę, gaz, kanalizację i telefon, że teraz koniec. Kranik został zamknięty.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?